Wydarzenia dzieją się inaczej niż w mandze
czy anime. Jest to moja wizja końca mangi i anime. Trochę pokręcona, przyznam. Zapraszam.
- Mgła złamała warunki sojuszu, Naruto! A
on jest po ich stronie. Musimy coś z tym zrobić! – Blondynka posłała mu groźne
spojrzenie. – Nikt poza tobą, mną i Yamato nie wie o tej świątyni. Jeśli się tam
nie znajdziesz za kilka godzin, na nic nam będzie wygrana Czwartej Wielkiej
Wojny, świat i tak legnie w gruzach! – Jej słowa zagłuszały tu i ówdzie odgłosy
walki i wybuchów. Wskrzeszona Konoha stanęła w ogniu. Gdzie okiem sięgnąć,
shinobi Liścia odpierali ataki Mgły. – Zgodnie z przepowiednią tylko ty możesz
z nim walczyć, więc się nie wahaj – złapała go za kark i pchnęła w dół, samemu
przyjmując cios. Widział to jak w zwolnionym tempie – długa na ponad metr
katana, ugodziła kobietę prosto w miejsce, w którym znajdowało się serce.
Postrzępione ubranie na skutek wcześniejszych walk załomotało na wietrze, była Hokage
przestała się ruszać. Patrzył jak zwykle pełne życia, werwy i buty oczy,
matowieją, lecz jej usta się uśmiechały. Zawył głośno i ze wściekłością wbił
kunai w punkt witalny napastnika. Nie miał czasu roztkliwiać się nad śmiercią
Tsunade, tak jak powiedziała zostało mu kilka godzin do uratowania Świata Ninja.
Rozjuszony, rozglądał się wokół – jego przyjaciele ginęli, bądź zabijali, kolejne
strumienie ognia lizały swoimi gorącymi płomieniami kolejne budynki, cywile
padali na ziemię, ugodzeni przypadkiem, bądź celowo. Wszędzie panował chaos,
gwar, zniszczenie… Nienawiść. A wszystko to przez niego, Sasuke Uchihę.
Stojąc na środku pola bitwy, przywołał
Króla Żab, po czym wskoczył na jego oślizgły łeb.
- Musimy znaleźć kapitana Yamato! Zajmiesz
się resztą?
- Możesz na mnie liczyć, Naruto – zamknął
oczy i skupił się. Nagle jego ciało zaczęło jaśnieć tysiącem słońc, skóra i
pokrywające ubranie stało się pomarańczowo – żółte i aż emanowało energią.
Wyglądał, jakby płonął. Tylko czarne symbole na jego klatce piersiowej i szyi
zdradzały, że nie dzieje się nic niechcianego. Otworzył oczy i od razu spośród
masy różnych chakr wyłowił chakrę Tenzo.
- Przed bramą! – Ryknął, a płaz wykonał
paręnaście przeskoków. I tu wioska nie wyglądała dobrze – zmiecione z
powierzchni ziemi budynki, wszędzie martwe lub ranne ciała, porozrzucane bronie,
ogólny rozgardiasz wojenny. – Kapitanie Yamato! – Mężczyzna, siłujący się
właśnie z wrogiem, położył go jednym ciosem i wskoczył na łeb płaza. – Baa-chan
nie żyje, mamy jakieś 8 godzin, żeby dostać się do Świątyni Wskrzeszenia we
Mgle. Masz pomysły? – Odbił lecący w ich stronę kunai i pogonił Płaziego Króla.
Klęczący obok niego brunet oddychał ciężko, na szczęście jednak nie był ranny.
- N-nie wiem… możemy spróbować
teleportacji, ale marne są szanse na to, że się uda… - w miarę, jak rozmawiali,
przenosili się dalej od wioski. – Możemy spróbować techniki przeniesienia, ale
potrzeba do niej wiele energii…
- Naruto – Gamabunda zaciągnął się dymem z
wielkiej fajki. – Jeśli znacie w miarę dokładne położenie, mogę nas przenieść
do Góry Myoboku i stamtąd gdziekolwiek zechcecie – usłyszeli za sobą kolejny
huk, Naruto nie wahał się ani chwili i po sekundzie znajdowali się we
wspomnianym miejscu. Mimo trudnej sytuacji, Yamato zapomniał się i rozglądając,
biegał od jednej do drugiej egzotycznej rośliny. Wielkie robale troszkę go
wystraszyły, ale był entuzjastą mistycznych roślin.
- Kapitanie! – Głos ucznia przywołał go do
porządku. Blondyn rozwinął wielką mapę. – Gdzie to dokładnie jest? – Brunet
zaczął ją studiować, a Uzumaki klapnął ciężko na ziemię. W głowie mu się nie
mieściło to, co się działo. Właśnie wygrali Czwartą Wielką Wojnę Shinobi i
pokonali pozostałości Akatsuki, gdy nagle do gry wraca Sasuke Uchiha i jakimś
sposobem skłania Mgłę do ataku na Liścia. Na złamanie warunków sojuszu, który o
dziwo miał być utrzymany na dłużej. Patrzył zrozpaczony ale i dziwnie
zdeterminowany na swoje jaśniejące żarem dłonie. Znów zacisnął je w pięści –
ostatni raz. Tsunade nie żyje, a on, jako Szósty Hokage, ma zamiar bronić
swojej wioski i jej mieszkańców. Był przecież za nią odpowiedzialny. I choć
żałował, że był Kage zaledwie miesiąc i odejdzie niemal tak szybko jak swój
ojciec, Minato, nie żałował ani minuty swojego życia. Gdyby miał je przeżyć
drugi raz, zmieniłby tylko jedno – inaczej pożegnałby się z Sasuke, nie w cyklu
nienawiści. Jednak tak mało czasu… Nie pożegnał się z Jirayą, Tsunade również
odeszła na jego oczach i nic nie mógł z tym zrobić, nie zdążyła nawet go
przestrzec. Czas – to najgorszy przeciwnik człowieka, z nim nie można wygrać.
Cierpienia zazwyczaj się dłużą, by człowiek dobrze je zapamiętał i wyciągnął
wnioski na przyszłość, a miłe chwile są szybkie i ulotne, by się do niech nie
przyzwyczajał i by nie zmiękło jego serce. Niepokonalna i nienamacalna materia
ma także w naturze skurczać się i przyspieszać, gdy człowiek jest bliski
swojego kresu. Gdy się boi. A Naruto się bał. Lękał się, że nie zdoła zawrócić
swojego najlepszego przyjaciela i odejdzie, pozwalając mu stoczyć się na samo
dno. Tylko czy można upaść niżej?
- Yamato – taicho – podniósł się i zwrócił głowę
w kierunku nauczyciela. – Proszę, zaopiekuj się moim ciałem, gdy umrę. To samo
zrób z ciałem Sasuke, bo nie zamierzam ginąć bez niego – brunet posłał mu
długie spojrzenie. – Nie, nawet o tym nie myśl, nie wolno ci się mieszać i mnie
ratować. Ja muszę umrzeć razem z nim, by przepowiednia się dopełniła i by
światem zawładnął pokój – nikt dotąd nie słyszał w jego głosie aż takiej
determinacji i przekonania. Naruto Uzumaki, Szósty Hokage Liścia, syn Żółtego Błysku
i Czerwono-Ognistej Habanero, był świadom swojego losu i z czystym sercem
pragnął oddać siebie w ofierze, byleby jego przyjaciele mieli spokojną
przyszłość.
- Naruto, będzie mi ciebie brakowało – choć
jego serce przepełniała masa wątpliwości, posłał szczery uśmiech w stronę
Gamabundy.
- Nie znajdziesz sobie lepszego shinobi do
kontraktu – zażartował, patrząc na poczynania swojego sensei.
- Masz rację, znajdę o wiele lepszych,
którzy nie dorównają ci w głupocie – i choć Żabi Król zaśmiał się, w jego sercu
rozlała się fala goryczy i smutku. Pod wpływem impulsu przygarnął chłopaka do
siebie i przytulił wielką płetwą do swojej nogi. – Naruto – choć z jego
wielkich oczu nie płynęły łzy, blondyn wiedział o jego uczuciach.
- Zaopiekuj się moimi przyjaciółmi, gdy
odejdę i spraw, by Kakashi-sensei był moim następcą. A moje i Sasuke ciało…
pochowajcie obok siebie w Dolinie Końca. To moja ostatnia wola – odepchnął
roztrojonego płaza i spojrzał poważnie na Tenzo.
- Musimy ruszać – mężczyzna niemo
przytaknął i wskazał miejsce, do którego mieli się udać. Gamabunda zgodził się i bez słowa wyciągnął język.
- Musze was przenieść kawał drogi, więc tak
będzie bezpieczniej dla waszych ciał. Tylko, Naruto, zgaśnij – chłopak zaśmiał
się lekko, po czym oddzielił energię Lisa od swojej. Następnie wlazł do otworu
gębowego płaza, a za nim zniesmaczony użytkownik Elementu Drewna. Nic jednak
nie powiedział, cała sytuacja była zbyt poważna. Gdy zapanowała ciemność,
zaczął szybciej oddychać, starając się nie zważać na śliskie wnętrze i
kołysanie.
- Spokojnie, Tenzo, nic ci się nie stanie –
otworzył szerzej oczy, choć Jinchiruuki nie mógł tego zobaczyć.
- Tenzo? Skąd znasz moje prawdziwe imię? –
Zapytał zdziwiony, a także zmartwiony. Ile jeszcze osób może to wiedzieć?
- Dwa dni temu, nim się wszystko zaczęło,
siedziałem w barze z… Baa-chan i po raz pierwszy w życiu piłem alkohol. Jakoś
zeszliśmy na twój temat, bo chciałem się o tobie więcej dowiedzieć. Nie miej
jej tego za złe – choć niczego nie widział, czuł na sobie baczne spojrzenie
lazurowych oczu. – Nie bój się, zabiorę twoją tajemnicę do grobu – zażartował
Uzumaki, z lekką ironią. Chwilę później poczuli mocniejsze szarpnięcie, a ich
lekko zamglonym oczom ukazała się leśna knieja otulona mglistym kołnierzem. –
Spodziewałem się zgoła innego widoku – niebieskooki zeskoczył na ziemię i od
razu ugrzązł do kolan.
- Uważaj, jesteśmy na początku Błotnistej
Kniei, poprzedzającej drogę do Świątyni Wskrzeszenia – trochę za późno ostrzegł
Yamato i składając pieczęcie, utworzył kładkę długą na kilkaset metrów,
prowadzącą na północ. – Im dalej, tym głębiej – westchnął do siebie, skupiając
na technice. – Naruto, idź przodem, a ty, wielka żabo – Gamabunda obruszył się
– jeśli jesteś w stanie, przeskocz dwieście metrów i stań na czubku tego
wielkiego drzewa, na północny zachód stąd – Żabi Król podskoczył, dzięki czemu
zlokalizował wspomniane drzewo. – Możesz też wylądować jakieś dziesięć metrów
bliżej, powinien tam być stały grunt – poinformował płaza, a sam ruszył za
blondynem. Ten, o dziwo, nie uskarżał się, że muszą iść pieszo po niepewnym
gruncie, więc nie miał mu jak wyjaśnić, że ludzie nie mogą pokonać drogi
inaczej, niż w sposób, w jaki oni to robili. Jeśli spróbowali by czegokolwiek
innego, pole siłowe odepchnęłoby ich prosto w szczelinę, z której nie ma
wyjścia.
Idący przodem
Jinchiruuki ostrożnie stawiał kroki, by nie wyjść poza kładkę i nie utopić się
w bagnistej pożodze. Nagle w połowie drogi przystanął. Mgła była tak gęsta, że
nie mógł iść dalej. Zamyślił się chwilę. Mleczna poświata, która ich otaczała,
różniła się od tej naturalnej. Przypominała mu jedną z tych, którą spotkał,
podróżując z Ero-senninem parę lat temu.
- Yamato-taicho – poczuł, ze mężczyzna jest
blisko. – Wydaje mi się, że ta dziwna mgła jest rodzajem przekaźnika. Ktoś
używa na nas genjutsu – Sasuke. To na pewno on. – Skupię chakrę z otoczenia,
używając Sennin Modo, a gdy mi się to nie uda, będziemy mieli pewność.
- Rozumiem – jak powiedział, tak zrobił.
Jakkolwiek się nie starał, jego powieki nie pokrywał pomarańcz, a tęczówki nie
zmieniały barwy. – Miałeś rację. I co teraz? – Naruto znów się zamyślił, za nic
nie mogąc sobie przypomnieć rad swojego Mistrza. Spróbował się uwolnić
odpowiednią pieczęcią, jednak bez skutku. Pozostało mu jedno. Po sekundzie jego
ciało znów emanowało życiodajną energią, a mgła wokół nich się rozrzedziła.
- Spójrz – wskazał przestrzeń przed nimi –
stali kilka metrów przed świątynią, za którą czekał już Gamabunda. – Gdybym
tego nie rozpracował, zapewne krążylibyśmy w kółko – nie czekając na odpowiedź,
powoli i ostrożnie przeszedł pozostałą część trasy.
- Szybko tutaj dotarliśmy – stwierdził użytkownik Mokutonu, po czym wyminął blondyna. Stali przed
średniej wysokości budynkiem, zniszczonym, pokrytym mchem i bluszczem. Na
starożytnych murach czas odcisnął swoje piętno, kalecząc je dostępnymi dziećmi
natury – rzęsistym deszczem, czy nieuchwytnym i nieugiętym wiatrem. Także
zimowy śnieg czy leśne zwierzęta nadały temu miejscu taki, a nie inny wygląd. Mężczyźni
stanęli przed mosiężnymi drzwiami i załomotali kołatką. I wtedy nad nią zaczęły
się pojawiać złote, połyskujące słowa. – Oho, za szybko się cieszyłem – stal
ochraniacza odbijał światło księżyca.
- Ten, którego serce czyste, nieskalane i
niewinne, wkroczyć może w świątyni mury, wskrzesić więź, wyzbywając się dumy.
Przez wrota wejdzie ten tylko, kogo wyczekuje Piekło. Dobro i zło, noc i dzień
– między nimi nienawiści cień, odwieczni wrogowie walkę stoczą i w jedną
materię się połączą – odczytał Naruto z nieszczęsną miną. Nigdy nie był dobry w
zagadkach. – Ten, którego serce czyste, nieskalane i niewinne… to zrozumiałe.
Chodzi o kogoś, kto przyszedł w imię wyższego dobra.…
- Wkroczyć może w świątyni mury, wskrzesić
więź, wyzbywając się dumy… Naruto, myślisz, że tu… Ty i Sasuke… w końcu
odnajdziecie spokój i odejdziecie razem jako przyjaciele? Osiągniecie pełnię
zrozumienia? – Choć mówił rzeczowo, głos lekko mu się łamał.
- Owszem. I tylko ja mogę tam wejść. Lecz –
blondyn przyłożył dłoń do zimnego kamienia – co oznaczają słowa o Piekle? –
Tenzo westchnął.
- Świętej pamięci Piąta mówiła mi, że do
Świątyni Wskrzeszenia prowadzą dwie drogi. Ta trudniejsza, którą przeszliśmy,
jest jakby próbą siły i wiary. Jest i ta łatwiejsza. Wejście do przybytku z
tamtej strony jest łatwe, pozwala niedowiarkom i osobom pokroju Sasuke szybko
dostać się na miejsce walki z ich odwiecznymi wrogami, bądź ludźmi takimi jak
ty – niechcianymi odkupicielami – Szósty pokiwał głową na znak, że rozumie,
następnie przyłożył kciuk do ust i przygryzł go.
- Kapitanie, odsuń się – polecił
mężczyźnie, a sam dotknął zranionym palcem mosiężnej kołatki. Coś go pchnęło i
objechał nim po całej powierzchni przedmiotu. A wtedy drzwi cofnęły się,
ukazując panującą wewnątrz ciemność. Jakiś głos wyszeptał mu wprost do ucha:
- Odwrotu
nie masz już, pożegnaj się, słowa na barkach towarzysza złóż. Obietnicy
złożonej przed laty dotrzymasz, utraconą więź z przyjacielem utrzymasz. Jeśli
prawdą się pokierujesz, spokoju i szczęścia znów posmakujesz. Przyszłość twa mi
jest nieznana, jeśli się postarasz, nie będzie bezkresu rozstania – Uzumaki
odwrócił się w kierunku rozklekotanego wręcz Yamato.
- Panie Tenzo… Dziękuję panu, że był pan
moim mistrzem przez ostatni rok. Proszę przekazać ode mnie Kakashiemu, że nie
może mi odmówić i że nie winię go za to, co się zaraz stanie. Był dobrym
mistrzem i jest wspaniałym ninja. Nie wyobrażam sobie lepszego Siódmego. A
Sakurze niech pan powie, że próbowałem. Z całych sił. I że… że zawsze ją kochałem,
bez względu na to, jak mnie raniła. Mam nadzieję, że… kiedyś się spotkamy, by
razem tworzyć drużynę siódmą w innym życiu. A co do Sai’a… niech pan mu przekaże,
że w niego wierzę i liczę, że będzie chronił Sakurę i moich przyjaciół. Do
widzenia, kapitanie – wkroczył w ciemność i nie mógł już widzieć łez
spływających po policzkach bruneta.
- Do zobaczenia Naruto, chłopcze, który
umiał zmieniać ludzi na lepsze – tragedia Uzumakiego jeszcze mocniej ukazywała
niesprawiedliwość tego świata. Jedyny w pełni dobry człowiek, który nawet w
sobie pokonał nienawiść, umrze w imię pokoju, jak wielu jego poprzedników.
Osoba, która była niebem na ziemi, odejdzie, by odkupić piekło skryte w jego
najlepszym przyjacielu. Sam niczego nie pragnął dla siebie, a odda wszystko co
ma, swoje własne, drogocenne życie, by nawrócić Sasuke. By razem z nim uwolnić
się od krępujących ich obu pęt.
Szedł do przodu, po omacku, próbując
dojrzeć cokolwiek przed sobą. Nawet jego jaśniejące ciało nie było w stanie
dostarczyć mu jakichkolwiek informacji o miejscu, w którym się znajdował.
Pamiętał tylko, że raz skręcił w prawo, potem dwa razy w lewo, następnie
przeszedł jakieś sto metrów prosto i znów w prawo. Teraz stał na jakieś
polanie, na środku której rosło wielkie drzewo, zwane Drzewem Ostatniego
Tchnienia a gdy mrugnął, przekształciła się w pole treningowe numer siedem.
- Co jest…? – Pytał sam siebie, patrząc na
znane sobie drzewa, bale, strumyk…
- To miejsce zwane jest „Wejrzeniem
Prawdy”. Pozostawiłem tobie dobór miejsca walki, jako akt łaski – zobaczył
przed sobą wyłaniającego się znikąd Sasuke, ubranego jak zwykle. – Jeden z nas,
albo żaden, za kilka godzin przejdzie pod Drzewo Ostatniego Tchnienia, a ono
spełni jedno jego pragnienie. Chyba nie muszę ci mówić jakie jest moje – jego
głos ociekał jadem i ironią, a mimo to blondyn całym sobą powstrzymywał się
przed zwykłym podejściem i przytuleniem do przyjaciela.
- Chcesz zniszczyć Konohę – odpowiedział
sobie, nie patrząc na chłopaka. – A co potem? Zastanawiałeś się? Już zawsze
chcesz być zbiegłym nukenninem z nieistniejącej wioski? Czy może posuniesz się
dalej i zniszczysz cały Ogień? – Z każdą chwilą jego ciało sztywniało i
naprężało się. Był gotowy do ataku.
- Naruto, głupiutki Naruto. Co cię to
obchodzi, skoro zaraz nie będziesz żył?
- Masz rację, Sasuke. Ale obiecaj mi jedno.
Wiesz, co czuję i ja wiem, co ty czujesz. Będę wiedział, kiedy umierasz. Pozwól
mi wtedy powiedzieć wszystko, co mam tobie do powiedzenia, pozwól wtedy wyrazić
swoją miłość.
- Niby dlaczego miałbym to robić? – Zapytał
potomek przeklętego klanu, aktywując Mageyoko Sharingan.
- Bo skoro mnie pamiętasz, wiem, że mam
jeszcze prawo spróbować cię nawrócić – odparł blondyn, z nieziemską szybkością
wymierzając mu policzek i wyrysowując mu pierwszą z sześciu blizn. – Miłość –
szepnął tuż przy uchu, znikając.
- Przyjaźń – choć krwawił już z kilku
miejsc, a otoczenie wokół nich nosiło na sobie ślady walki, nie poddał się i
wyrysował drugą z blizn.
- Wierność – miał niemal bezwładną lewą
rękę i przekrwawione, porozcinane ubranie, a mimo to walczył. Walczył o Sasuke
i walczył z nim. Z jego brzemieniem. Przyjmował je na siebie, tak jak obiecał.
- Zrozumienie – choć bolało go, że wbija w
miękki brzuch przyjaciela kunai, drugim kaleczył lewy policzkek. Jego ciało
powoli przestawało reagować, chakra Kyuubiego ulotniła się.
- Szczęście – piąta blizna, wyrysowana
bronią trzymaną w zębach. Przy życiu trzymała go już tylko myśl, że Sasuke
wciąż żyje. Że jest. A jeśli jest to i nadal ma szansę.
- Rodzina – ostatkiem siły wyrysował
ostatnią, szóstą bliznę na lewym policzku. Leżał tuż obok Uchihy, zakrwawiony,
powoli żegnał się ze światem. To samo robił Sasuke, z tym, że jego oddech był
znacznie cięższy.
- Mów – wycharczał, wypluwając krew – co…
masz… do… po… wiedzenia…
- Niewiele. Jesteś draniem, ale cieszę się,
że mogę zginąć przy tobie… kuso… Każda z blizn oznaczała to, co do ciebie
czuję. Miłość, bo cię kocham, Sasuke, mocniej niż możesz to sobie wyobrazić –
mówił szybko, bojąc się, że nie zdąży powiedzieć wszystkiego, co sobie nakazał.
– Przyjaźń, bo byłeś moim jedynym przyjacielem i twoje życie cenię wyżej niż
własne. W innych okolicznościach… oddawałbym je za ciebie, a nie odbierał ci
twoje… Wierność, bo nic, ani nikt nie był w stanie zmienić mojego postanowienia
w stosunku do ciebie. Nic nie zamaże wspomnień. Zrozumienie… - czarnooki
słuchał go z uwagą, tracąc powoli dech. Patrzył mu w oczy, leżąc na zimnej
podłodze świątyni, irracjonalnie podobnej do polany. Głos Uzumakiego był dla
niego lekiem łagodzącym ból. – Z tym na początku było… było ciężko, musze
przyznać, lecz później… naprawdę cię rozumiałem draniu… Zdawałem sobie sprawę z
tego jak cierpisz i dlaczego wybrałeś zemstę. Sam chciałem… chciałem się mścić,
lecz… ty mnie powstrzymałeś.
- Ja? - Czarne tęczówki rozszerzyły się w
zdziwieniu.
- Tak – blondyn uśmiechnął się lekko, choć
czuł niewyobrażalny ból z licznych ran. – Nie mogłem podążać jej drogą, bo
byłbym jak ty. I nie byłbym w stanie cię nawrócić. I tak nie byłem, ale
przynajmniej cię uwolnię od brzemienia bycia Uchihą, choć to do ciebie idealnie
pasuje, no wiesz – spojrzał na chłopaka ciepło. – Szczęście. To właśnie czuję
teraz. Wiem, że zaraz umrę, że nie będzie ani ciebie ani mnie, a mimo to jestem
szczęśliwy. Bo mnie słuchasz i rozmawiasz ze mną. Bo jesteś i nie czuję, byśmy
byli od siebie oddaleni tak jak kiedyś. Jesteś bliżej mnie, a ja jestem bliżej
ciebie, Rozumiemy się wzajemnie i to mnie cieszy, pomimo sytuacji, w jakiej się
znaleźliśmy. I… rodzina. Na to ci nie odpowiem. Nie ja. Zamknij oczy.
- Nani? – Brunet spojrzał na niego ostro.
- Zaufanie. Liczyłem na to, że mi ufasz –
nie wiedział czemu opuścił powieki, a wtedy Naruto uderzył się w pierś, w
miejscu, gdy wolno było jego serce. – Wyjdź – wyszeptał, po czym dotknął z
trudem klatki piersiowej przyjaciela – teraz. – To, co zobaczył Sasuke, nie
mieściło mu się w głowie. Myślami przeniósł się na werandę swojego starego
domu, gdzie czekał na niego Itachi, Mikoto i Fugaku.
- Co
jest? – Zapytał, nie wiedząc, gdzie oczy podziać. – Naruto?
-
Spokojnie braciszku, zaraz do niego wrócisz. Usiądź – zrobił krok do przodu i
zdębiał. Wyciągnął dłonie do przodu – były dziwnie małe i wyjątkowo zgrabne.
Miał znów pięć lat.
-
Itachi? – Jego głos brzmiał inaczej, jakby echem. – Mama? Tata? – Rodzice
uśmiechnęli się do niego.
-
Witaj synku – czarnowłosa podeszła do niego i przytuliła. – Tak dawno cię nie
widzieliśmy – wyszeptała, prowadząc na schody. Ucupnął na brzegu jednego z
nich.
-
Sasuke – spojrzał w górę i zatopił spojrzenie w hipnotycznych i ciągle
wymagających oczach swojego ojca. – Kocham cię. Chcę, żebyś to wiedział, bo za
życia… zbyt wiele razy ci tego nie mówiłem. I cenię cię, nie mniej niż
Itachiego. Przepraszam, że… że tak wielu rzeczy nie umiałem ci powiedzieć i
wyjaśnić – nie wierzył w to, co słyszał.
-
Ale…?
- Mój
słodki Ototo – przeniósł wzrok na starszego brata. – Cieszę się, że w głębi
serca mi wybaczyłeś, tak jak nasi rodzice, ale nie tego dla ciebie chciałem.
Nie miałeś się mścić, miałeś zrozumieć i pokochać wioskę, tak jak ja ją
kochałem. Miałeś mieć przyjaciół, którym mógłbyś się zwierzyć, dziewczynę, z
którą mógłbyś odbudować klan. A przede wszystkim miałeś… miałeś mieć Naruto.
Ten chłopak to cudotwórca.
- Miałem… Naruto? – Wybełkotał niewyraźnie,
czując zbierającą się wewnątrz wściekłość. – O czym ty mówisz, do cholery?!
Zachowujesz się, jakbym nigdy nie był sam…
-
Gdybyś posłuchał tego chłopaka bądź Sakury, prowadziłbyś teraz zgoła odmienne
życie – przerwała mu Mikoto. – Zrozum, synku. On walczył całe swoje życie ze
swoimi demonami, a dodatkowo przyjął na barki twoje. Chciał, byś przestał
nienawidzić. Tak jak my nie nienawidzimy Itachiego. Każdy z nas mając do wyboru
dobro rodziny, a dobro wioski, wybrałby to drugie. No, może poza twoim ojcem,
ale on również zrozumiał, że to co robił, było błędem. Nie wiem, jak to się
stało, że pozwolił nam się z tobą spotkać i dlaczego teraz, ale wiedz, że… -
spojrzała porozumiewawczo na starszego syna.
- …
on jest teraz twoją rodziną – Sasuke westchnął zaskoczony. – Nie widzisz?
Oddaje wszystko co ma, by ciebie ratować, byś był szczęśliwy. I my pragniemy,
byś go uznał za swoją rodzinę, za nas – Mikoto i Fugaku zaczęli niknąć.
-
Kochamy cię, pamiętaj – szepnęli, rozpływając się we mgle – na zawsze –
chłopczyk nie wiedział co mam myśleć.
- Nie
myśl, spróbuj żyć inaczej – podpowiedział mu Łasic, dotykając postrzępionych
włosów. Na nowo był szesnastolatkiem. – Cieszę się, że ich nie zapuściłeś, to
naprawę duży kłopot, jeśli chodzi o higienę – zażartował, a potem znów
spoważniał. – Kończy mi się czas. Posłuchaj, Ototo. Nie uważasz, że Naruto
nas tobie zastępował? Kocha cię, chce dla ciebie jak najlepiej, poświęca się
dla ciebie, zapewne byłby gotów odejść z wioski, bylebyś ty był przy nim.
Trenował z tobą, wygłupiał się, dogryzał i troszczył się o ciebie. Czy tak nie
postępuje rodzina? – Wyszeptał, po czym pstryknął go w czoło, ostatni raz. –
Podziękuj ode mnie Naruto, że przyjął w siebie cząstkę mnie, bym mógł z tobą
porozmawiać. Do zobaczenia kiedyś, Sasuke.
- Ita… Itachi ci dziękuje – poczuł dziwną
moc w sobie, energię do życia. Jakby ktoś oddał mu swoją wolę walki. Blondyn
uśmiechnął się.
- A więc się udało – wyszeptał, po czym
zamknął oczy. – Żegnaj Sasuke, mam nadzieję… że… - wypływająca z jego gardła
krew dusiła go – że… się nie… niedługo zobaczymy…
- Oby nie – odparł silnie brunet, lecz
niebieskooki już nie zareagował. Widząc, że chłopak przestał oddychać, a Kurama
zaczyna się powoli uwalniać, przeturlał się na brzuch i z cichym sykiem zaczął
się czołgać. Centymetr za centymetrem, był coraz bliżej. Potrzebował jednego
liścia z tego drzewa, by wypowiedzieć swoje życzenie ostatniego tchnienia, lecz
gałęzie były za wysoko. Światło wschodzącego słońca promieniowało wprost na
spokojną i uśpioną twarz blondyna. – Proszę cię – wyszeptał, lecz to było na
nic. Ostatkiem sił otworzył rękę, nie czując nawet lekkiego wiatru. Oddając
ostatnie tchnienie, pomyślał: „Chcę, by
Naruto Uzumaki przeżył i zmienił swoją przepowiednię”. Jego serce przestało
bić, twarz i mięśnie stężały, oddech zanikł. Koniec. Koniec wielkiego klanu
Uchiha i uciśnionego Jinchiruuki. Koniec walki, brzemion, obowiązków, myśli,
wolnej woli. Nie ma nic. Pustka. Spokój. Pokój między nimi. Jak zostało
przepowiedziane.
Na otwartą dłoń zlawirował jeden miękki
liść. Mężczyznę otoczyło światło, jego dusza zatrzymała się, choć kroczyła do
nieba, bo zostało odkupiona.
- Jego
moc napełni pokojem serca, nawróci co nienawrócone, rozmąci to, co namącone.
Niepokorny przyjaciel zmieni życia swego bieg i pokona życia kres. Sasuke
Uchiha, Naruto Uzumaki – daję szansę wam, byście w życiach innych dokonali
wiele zmian. Na zawsze połączeni, zgonie ze słowami przepowiedni, odkupiciel i
grzesznik – naprawią nienawiści mętlik.
- Naruto! Naruto! Otwórz
oczy – usłyszał gdzieś za masą innych odgłosów, że ktoś go woła. Czyżby był w
niebie?
- Mamo? – Wyszeptał, unosząc leniwie
powieki. Oślepiła go strasznie wkurzająca biel. „A jednak”, pomyślał, a chwilę później
poczuł na sobie coś ciężkiego, co pachniało wanilią i co go uciskało. Dziwne,
odczuwał ból. – B… Boli – wycharczał, otwierając oczy szerzej. Widział dziwne
lampy i śnieżny sufit, a potem… burzę różowych włosów. – Sa… Sakura? – Nie
wierzył w to, co widział. To naprawdę ona!
- Żyjesz! – Krzyknęła szczęśliwa, a z jej
zielonych oczu ciurkiem leciały łzy. – Gdy kapitan Yamato przyniósł wasze
ciała, myśleliśmy, ze nie żyjecie, ale jednak! – Trajkotała, szczęśliwa,
trzymając go za rękę.
- Zaraz – odzyskał ostrość widzenia. – C-co
z Sasuke?
- Żyję, Młotku – szybko odwrócił głowę w
lewą stronę i zauważył tuż obok niego leżącego bruneta.
- Jak? – Zapytał i zaraz poczuł usta Uchihy
na swoich. Były nienaturalnie miękkie i jakby gorące. Smakowały wiśnią i
słodkim avocado. I choć pocałunek był lekki i przelotny, czuł go całym sobą. A
podczas niego… Widział wszystko. Skrywaną przez mężczyznę miłość i żar, który
dusił naprawdę głęboko w sobie. Widział jeszcze więcej – całą drogę powrotną,
to, co zdarzyło się po tym, jak umarł, słyszał tą samą rymowankę, którą
słyszała dusza Sasuke… - Ale…
- Nie ma ale, młotku. Moje życzenie
zmieniło teraźniejszość, napad Mgły na Liścia nigdy nie miał miejsca –
westchnął głęboko, patrząc na siedzącą naprzeciw dziewczynę. – Sakura –
spojrzała nań zszokowana – wyjdź na moment - kiwnęła porozumiewawczo głową i wycofała się z sali.
- Dlaczego ją wyrzuciłeś? – Naruto zerknął
na niego i już rozumiał.
- Usuratonkachi… kocham cię i choć nie
będziesz miał lekkiego życia ze mną, roszczę sobie prawa co do twojej osoby –
wyrzucił na jednym wydechu, po czym uchwycił schowaną pod kołdrą, dłoń
blondyna. – Jesteśmy na zawsze połączeni, prawda?
- Tak – odparł, na nowo smakując ust
ukochanego. – Na zawsze – podkreślił, czując mistycyzm tej chwili.
Gdzieś wysoko w niebie trójka
czarnowłosych spoglądała na parę zadowolona. Teraz już mogli odejść – świat
miał swoich strażników, a pokój był na wyciągnięcie ręki. Obok nich pojawił się
niebieskooki blondyn, około dwudziestopięcioletni.
- Przepowiednia dotycząca naszych klanów
również się spełniła, Fugaku. Nawiążą się nowe więzi w miejsce tych zerwanych.
Możemy odejść – obok zmaterializowała się czerwonowłosa Habanero.
- Owszem – potwierdziła Mikoto i cała
piątka zaczęła jaśnieć.
- Żegnajcie na zawsze – zniknęli, a roztaczające
się nad Konohą no Satou chmury rozrzedziły się, ujawniając największe i
najjaśniejsze jak dotąd słońce. – Nastał czas pokoju i zmian.
Omg! Wiedziałam! Wiedziałam, że te teksty będą uczuciowe i przygotowywałam się na bombę. I była bomba. Tym razem zaciskałam mocno zęby, przeczytałam cały tekst, poskakałam kilka minut po pokoju (by odreagować c;) i w końcu wyraziłam swoją opinię, poprzez jedno, ciche "Kurwa, ale to było dobre"
OdpowiedzUsuńNaprawdę, WZK zaczynają być moimi jednymi z ulubionych opowiadań, które tworzysz. I jeszcze wybrałaś tak oryginalny temat <333 Opisy, szczegółowe, porządnie napisane i wgłębiające się w umysł Czytelnika c; Bardzo, ale to bardzo przypadł mi ten rozdział c;
I jestem zadowolona, że opisałaś to uczuciowo *^*
Choć tym razem nie doprowadziłaś mnie do łez, jestem wzruszona *ociera mentalne łzy* ;D
Chociaż po Tobie, to ja spodziewam się właśnie takich petard, więc psychicznie przygotowywuję się do tego xDD
Dzisiaj napisane trochę króciutko, ale cóż.
Czekam na nowe WZK i inne rzeczy, które napiszesz c;
Kooooooocham <333
Kaja Jelonek
OMG! *.* Końcówka! Boże to było super! Wiedziałam, że napiszesz coś superwoskiego (ach moja poprawna polszczyzna :P), ale to przeszło wszelkie oczekiwania! Słów mi zabrakło, więc kończę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Emi Raicho, a teraz także Kuroko Tetsuya (nie mogłam się powstrzymać! :D)
Witam,
OdpowiedzUsuńto było wspaniałe, opisy szczegółowe, porządne... duży plus za szczęśliwe zakończenie... no i sama postawa Naruto, który był gotów na wszystko, wiedział jak ta walka się skończy ale i tak parł do przodu, i wciąż miał nadzieję na zawrócenie Sasuke...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia