Wybacz!

KONIEC.
Umarło śmiercią naturalną. Nic już się nie pojawi. To nieodwołalne.
Dziękuję za pułap 100 000 wejść. Zdaję sobie sprawę, że miałabym 2 razy więcej, gdybym pisała... Ale już nie umiem. Jedynie dla pieniędzy.
Pozdrawiam.

Polecany post

One - Shot - Poszukując wartości.

Tytuł: „Poszukując wartości” Paring: SasuNaru Kategoria: Shoūnen ~ ai Gatunek: Dramat (tak świątecznie, wiem xD) Ostrzeżeni...

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

"Zatracić się ostatni raz" - Dwójka



         Opowiadanie: Zatracić się ostatni raz
         Rozdział: 2/5
         Beta: Nie
         Uwagi: prawdopodobnie tak samo odpychająco. Krótko.
        
         ***

         Tyk, tyk, tyk.
         Biel, a potem czerń. Nieulotna przestrzeń, która wcześniej obejmowała jego umysł, stopniowo zmieniała barwę, by w końcu przypominać rozdziewającą pustkę bezkresu Wszechświata, gdyby pogasły gwiazdy. Jak dotąd nieprzerwana cisza powoli zanikała, przepuszczając co kilka, kilkanaście sekund jakiś dźwięk, sprawiając, że czuł się zdezorientowany.
         Co to jest? Co się ze mną dzieje? Pierwsze, paniczne myśli, tak bardzo właściwe dla gatunku ludzkiego, przeleciały przez jego głowę. Gdzie jestem?, pytał, rozpaczliwie starając się stamtąd wydostać. Chciał… chciał uciec, obudzić się, cokolwiek. Nie zawsze jednak ma się to, co się chce. Zdawało mu się, że jest już blisko, że zaraz wszytkiego się dowie, lecz… Los spłatał mu figla, czerń na nowo wyblakła, a on pogrążył się w oślepiającej bieli.

         *
         Szzzszzz, Szzzszz. Wrr. Warkot silnika. Jednego, drugiego, kilkunastu następnych.
         Do uszu mężczyzny dochodziły pierwsze odgłosy. Z początku nie mógł ich zidentyfikować, lecz z każdą chwilą było z tym coraz lepiej. Rozpoznawał teraz warkot Hond, Volkswagenów, Yamah, skuterów, czy też innych pojazdów, poruszających się po ulicach, świergot ptaków, szum liści… Świadomość powoli do niego wracała. Z pewnym impulsem zaczął czuć. W niedługim czasie był w stanie uzmysłowić sobie, w jakiej sytuacji się obecnie znajdował. Szybko zorientował się, że jest w pozycji leżącej, a gdzieś w pobliżu znajduje się jakiś człowiek. Zdawało mu się, że skądś zna ten głos, że go już wcześniej słyszał. Nim jednak zdążył się połapać, jego właściciel wyszedł. Odczekał parę sekund i pod naporem zżerającej go od środka ciekawości, leniwie uniósł powieki i… nie zobaczył nic. Ogarniała go nieprzenikniona ciemność, jakby leżał w trumnie. Czy ja nie żyję? To pytanie tłukło się w jego umyśle, podczas gdy sam próbował poruszyć członkami. Szło mu opornie, gdyż żaden nie stosował się do jego woli. Czuł się sparaliżowany, otępiały i dziwnie ospały. Nigdy nie był w takiej sytuacji, lecz dzięki wrodzonej cesze logicznego myślenia nie zaczął panikować. Sukcesywnie ”przesyłał” swoją wolę do stóp, łydek, ud, ramion i dłoni, póki nie był w stanie choć lekko się unieść. Zadowolony z efektów własnego uporu, innymi słowy, dumny sam z siebie, wychylił się mocno, by zejść z niewygodnego mebla. Niestety, źle ocenił swoje możliwości. Bo choć dłonie odbiły się od krawędzi łóżka, jego nogi tylko delikatnie się poruszyły, lokując jego ciało na brzegu. Zachwiał się i nie łapiąc równowagi, runął w dół, ciężko upadając na szorstki dywan.
    - Kurwa! – Warknął, próbując się unieść na drżących rękach. Usłyszał łoskot upadku, potem poczuł ból na całym ciele. Czuję cierpienie, więc żyję. W pewnym sensie kontent z wysnutego wniosku, oparł dłonie o dziwny materiał i spróbował wstać. Raz, drugi, trzeci – bez skutku. Z każdą próbą opadał z sił, kilka razy upadając na podłogę i dotykając jej nosem. Śmierdzący stęchlizną i odchodami dywan obrzydzał go do tego stopnia, że ledwo powstrzymywał się od zarzygania go. Ale cóż, bycie Uchiha do czegoś zobowiązuje.
         Nagle, gdzieś kilka metrów od niego, coś się poruszyło, jakby ktoś przypomniał sobie o jego istnieniu. Sekundę później zaskrzypiały dawno nieoliwione zawiasy i do pomieszczenia, w którym znajdował się brunet, ktoś wszedł. Instynkt nakazywał mu natychmiast się podnieść, zerwać, przygotować na atak bądź obronę. Niemniej jednak ten sam instynkt można było teraz określić, jako „pobożne życzenie”, bo choć wiedział, co powinien robić, nie mógł wykonać żadnego ruchu. Usłyszał kliknięcie, a po chwili poczuł intensywny ból w okolicach oczu. Zacisnął je, by choć trochę zelżał. Kolor pod powiekami, z czarnego zamienił się na pomarańczowo-czerwonawy, więc prawdopodobnie intruz zapalił światło. Sasuke uniósł powoli wcześniej zamknięte powieki. Pierwsze, co zobaczył to zgniłą podłogę i lekko zielonkawe szczątki czegoś, co wcześniej uznał za dywan, a co w rzeczywistości było kawałkami jakiegoś materiału. Sięgając wzrokiem coraz dalej, zauważył połamane krzesło i jakiś porysany mebel, być może biurko. Sunąc spojrzeniem dalej, jak z automatu jął wyszukiwać w pamięci miejsca, w których bywał i które znał. Próbował odnaleźć w jej zgliszczach wspomniane wcześniej elementy, chcąc poznać swoją lokalizację. Niestety, nie poznawał żadnego z dalej przyuważonych mebli. Gdy natknął się na spleśniałą listwę, a potem na niegdyś kremową, teraz pożółkłą i poszarzałą ścianę, zaniepokoił się. Przecież słyszałem, że ktoś tu wchodził. Z uporem maniaka szukał, przewracając oczami, intruza. Gdy przesunął lekko głowę w prawo, w końcu natrafił na szparę, która okazała się pustą przestrzenią, którą wcześniej zajmowały drzwi i… białe, sportowe buty, prawdopodobnie markowe. Mimowolnie zadrżał, spinając się do granic. Zacisnął szczęki i niemrawo dłonie w pięści, próbując ukryć narastającą w jego sercu panikę. Z reguły adaptował się w każdej sytuacji, lecz w tak beznadziejnej nigdy nie był. Zwykle albo stanowił jej pana, albo w krótkim czasie ją opanowywał. Teraz jedyne co mógł, to poddać się nieznajomemu, a ta opcja, delikatnie mówiąc, go irytowała.
Intruz się poruszył. Sasuke zarejestrował pierwszy krok, a potem następne. Wkurwiająco bezradny patrzył tylko, jak para designerskich butów podchodzi do niego, tak samo czarne, dresowe spodnie. Próbował unieść głowę, by przyjrzeć się napastnikowi, lecz ten złapał dość mocno kępki jego włosów i przyciskał głowę do zdezelowanego podłoża.
    - Nie ruszaj się – warknął właściciel wspomnianego wcześniej ubrania, kucając w rozkroku nad wpół bezwładnym brunetem.
    - Zrób to szybko – syknął, rozglądając się po pomieszczeniu. Irracjonalnie chciał zapamiętać jak najwięcej szczegółów, by później… No właśnie, później co? Przecież pewnym jest, że nie przeżyje dłużej niż kilka godzin. Nie po tym, co zrobił i kim był. Czy bał się śmierci? Tak, boć przecież był człowiekiem, a ludzie boją się tego, czego nie znają, a co jest nieuniknione. W napięciu oczekiwał na cios.
    - Zmiękłeś przez te kilka lat, Uchiha – usłyszał tuż przy uchu. Z ruchem nieznajomego wyczuł w dotąd obrzydliwej woni nową nutę, znany sobie wcześniej cydr i cytrusy. Gdzieś w kłębach myśli kojarzył ten zapach. Uzależniającą mieszankę. – Pakować się w takie bagno i to jeszcze dobrowolnie, ct, ct, ct – wsłuchiwał się w wypowiadane przez mężczyznę słowa, próbując przypomnieć sobie, do kogo należał słyszany głos. Wyjątkowo wysoki jak na faceta i stosunkowo zbyt wesoły i orzeźwiający* (jeśli to odniesienie pasuje w ogóle do emisji głosu-dop.aut.).
    - Gówno cię to obchodzi. Czego chcesz? – Warczał, będąc zmuszanym wdychać mdlącą woń.
    - Hah – intruz się zaśmiał, pozwalając mu tym samym siebie rozpoznać. – Agresywny jak kiedyś i bezsensownie dumny – westchnął, czekając na odpowiedź ze strony bruneta.
    - I kto to mówi? Bezrozumny Uzumaki z porytym mózgiem – szczerze mówiąc, poczuł niewysłowioną ulgę jak i jednocześnie nowe, tym razem milsze napięcie.
    - Zadziwiasz mnie, Uchiha. Najpierw twierdzisz, że nie mam rozumu, a co za tym idzie mózgu, a potem, że mam, ale poryty… Nie jesteś już dla mnie wyzwaniem, jak kiedyś – Naruto usiadł na jego plecach, poluźniając lekko uścisk na hebanowych włosach, które dawniej tak kochał.
    - Sprawdzałem poziom twojej domniemanej inteligencji i wiesz co? Jestem zaskoczony. Z zerowego podskoczył do pierwszego. W końcu – zironizował, próbując wstać. – Zejdziesz ze mnie? – Syknął, usiłując wyrywać głowę z uścisku.
    - Nie, poczekam, aż mnie z siebie zwalisz – nie zważał na ukrytą w tym zdaniu aluzję, po prostu je wypowiedział. Sasuke nie odpowiedział, dając mu tym samym smutną satysfakcję. – Nie możesz, prawda, Uchiha? Twoje wielkie ego nie zniosło minimalnej dawki, więc zajebałeś z grubej rury, trzy czwarte? – Blondyn poczuł drgnięcie ze strony w tym momencie, niepełnosprawnego.
    - Chuj cię to – Sasuke nie mógł pozwolić sobie na utratę twarzy, nieważne jak nisko upadł. – Puść mnie!
    - Bo co mi zrobisz? – Instynktownie czuł, że Naruto bawi się jego kosztem. Bezsilność doprowadzała go do prawdziwej szewskiej pasji, gdy ten tak sobie pozwalał. – W tym momencie to ty jesteś przegranym, nie ja, jak to było dwa lata temu – czarnookiego zmroziło na moment. Nie spodziewał się, że Uzumaki nawiąże do tamtej sytuacji, a przynajmniej nie tak szybko. Jakby czekał na ten dzień, jakby chciał się…
    - No dalej, mścij się – zaczął, rozluźniając pięści. – Na to chyba czekałeś – szczerze zaskoczyła go reakcja chłopaka, który najzwyczajniej w świecie się roześmiał. – Czego znowu rżysz?
    - Z twojej hipotezy. To chyba oczywiste, skoro zacząłem się śmiać po twojej paradoksalnej wypowiedzi. Ale dość tych pogawędek, wstawaj – niebieskooki puścił jego włosy i uniósł zgrabną dupę, dając Uchiha upragnioną wolność. – Powinieneś być już w stanie usiąść.
    - Mówisz tak, jakbyś się na tym znał – syknął, posłusznie spinając mięśnie. Opierając się na skostniałych dłoniach i uginając łokcie, stopniowo je prostował, to samo robiąc z kolanami. Po paru minutach usilnych starań klęczał na zzieleniałym materiale.
    - A co ty tam wiesz? – Mruknął do siebie blondyn, siadając na łóżku, które wcześniej zajmował Uchiha. – Skąd się wziąłeś na skłocie? – Zapytał, gdy jego towarzysz ciężko usiadł, opierając się plecami o nagą ścianę.
    - Nie twoja sprawa – mruknął, ocierając zroszoną zimnym potem twarz. Zdawało mu się, że świat wiruje, a on sam czuł się jakby głodny. Zastanawiał się także, jak mógł zapomnieć fakt, to Naruto go znalazł w tamtym kiblu.
    - Byłbym łaskaw się nie zgodzić, w końcu gdyby nie ja, byłbyś trupem. No, przynajmniej tak podejrzewam – brunet uniósł głowę i dokładnie przyjrzał się Naruto. Chłopak miał te same słoneczno-cytrusowe włosy, urzekająco niebieskie oczy i blizny, będące jego znakiem rozpoznawczym. Lecz to nie był ten sam Uzumaki, którego z początku nie akceptował, a którego później ośmieszył.
    - Zmieniłeś się – wycharczał, rejestrując ściągnięcie złotych brwi.
    - Ty również. Nie podejrzewałbym cię o takie coś – odparł, siadając po turecku i patrząc na bladą i zmęczoną twarz skurwiela, którego nie był w stanie znienawidzić. – Kto by pomyślał, że nasze spotkanie po latach odbędzie się właśnie tu.
    - Tu, to znaczy? – Sasuke podkurczył nogi, próbując opanować pierwsze drgawki. Nie chciał pokazywać swojej słabości.
    - Długo już? – Odpowiedział pytaniem na pytanie, wskazując drgające ramiona bruneta.
    - Rok – niebieskooki się nie odezwał. Doskonale wiedział, co stało się rok temu z jego rodzicami.
    - Rozumiem – mruknął jakby do siebie, sięgając do kieszeni bluzy. – Jesteś głodny, a głód trzeba zaspokajać. Pierwszy i ostatni raz – rzucił w jego kierunku saszetkę z białym proszkiem – ci pomagam. Doprowadź się do porządku i wypierdalaj – blondyn uraczył go niechętnym spojrzeniem i wstał z mebla. – Jesteśmy w centrum miasta.  Z pewnością znasz ten budynek – mówił, kierując się w stronę wyjścia. – Mam nadzieję cię już nigdy więcej nie spotkać – dodał, nie patrząc na siedzącego z tyłu chłopaka, który właśnie aplikował sobie dawkę narkotyku. – Ma cię tu nie być, jak wrócę – z tymi słowy opuścił pomieszczenie, nie słysząc nic.

***

         Wrócił do willi swoich rodziców, Zatrzaskując za sobą drzwi, myślał tylko o jednym – o Sasuke. Zastanawiał się, co tak naprawdę skłoniło młodego Uchihę do ćpania. Naruto nie dopuszczał do siebie możliwości, iż to przez śmierć jego rodziców. Wiedział przecież jak chłodne stosunki z nimi utrzymywał. Co więc mogło być powodem, dla którego ten zaczął z tym gównem?
Kładąc się spać, nadal nie odnalazł odpowiedzi. I szczerze mówiąc, już jej nie szukał. Postanowił nie myśleć o człowieku, który go zniszczył. Nie był w stanie się na nim zemścić, nie potrafił zapomnieć wyrządzonych krzywd, lecz umiał „nie pamiętać” o dzisiejszym spotkaniu. To było dla niego najlepszym rozwiązaniem. Przy odrobinie szczęścia, na które nie mógł ostatnio liczyć, nie spotka już czarnookiego. Po co więc rozpamiętywać nic niewartą rozmowę?

***

- Dobrze się spisałeś, mała kurewka już nigdy nikomu nie obciągnie poza mną – mężczyzna o postrzępionych, szarostalowych włosach położył dłoń na ramieniu niższego chłopaka. – Nagroda tam, gdzie ostatnio. Spotkamy się za miesiąc w tym samym miejscu – czarne oczy zaiskrzyły się na myśl o czekającym go odlocie. – Jeśli się zjawisz, dostaniesz specjalne zlecenie. No spadaj, ja posprzątam – brunet bez słowa ruszył szybkim krokiem w stronę głównej ulicy. Chwilę potem, wychodząc z zaułka, spojrzał w niebo. Nie mógł przestać myśleć o morskiej barwie oczu dziewczyny, którą właśnie udusił. Przypominała mu tęczówki blondyna, który uratował mu dupę kilka godzin temu. Zasuwając zamek bluzy i wciskając kaptur na lekko tłuste kosmyki, nie podejrzewał, że to nie ostatni raz, kiedy widział ich właściciela. Postąpił kilka kroków w przód, nie chcąc wiedzieć, co Hatake robi z trupem tamtej blondynki. Wiatr rozwiał przystrzyżone kosmyki, a chłopak zniknął w ciemności.
W tym samym czasie towarzyszący mu wcześniej mężczyzna zdążył zdjąć spodnie wraz z majtkami i rozłożyć nogi denatki.
    - Cześć, słoneczko – mruknął, nachylając się nad jej bezwładnym ciałem. – Zabawimy się? – Sięgnął językiem do jej policzka i polizał go. – Och, jaka rozkosznie chłodna. Mam nadzieję, że cię nie rozgrzeję – czuł, jak członek pulsuje miarowo, będąc stale naprężonym. – Widzisz, kochaniutka – szeptał, wpatrując się w martwe spojówki – jak mnie kręci twoja śmierć? Zaraz cię zerżnę, tak jak setki przed tobą – siłą otworzył jej usta, niemalże łamiąc szczękę i zawisając nad twarzą blondynki, wsunął penisa w jamę ustną, starając się otrzeć żołędziem o jej usta. Bezczynność i uległość nieżywej kochanki pobudzała go do tego stopnia, że omal nie osiągnął orgazmu. – Dość, kochanie – jęknął, wysuwając naprężony fallus z wnętrza jej warg. – Muszę się teraz tobą zająć, czyż nie? – Położył się na niebieskookiej i zaczął ją namiętnie całować. Liżąc sztywny język i podniebienie, czuł się jak w niebie. Wyobrażał sobie, że kobieta oddaje pocałunki. Aby urzeczywistnić tę fantazję, pluł w jej usta. Następnie, sunąc językiem po brodzie, szyi, mocno przygryzał opaloną skórę. Wydawało mu się, że blondynka jęczy z bólu. – Zaraz będzie ci dobrze – sapnął, ocierając się penisem o chłodne udo. Natrafiając ustami na zimny sutek, zgryzł go mocno, niemal odgryzając.  Potem uniósł się i spojrzał na swoje dzieło. – Przepraszam, kotku, to wszystko twoja wina. Jesteś tak podniecająca – wyszeptał, patrząc na martwą twarz. – Zaraz ci to wynagrodzę – sięgnął do drugiego z sutków i z uporem maniaka ssał go i lizał. – Dobrze ci? – Zapytał, szykując się do zagłębienia w jej pochwie. Nie czekając na odpowiedź, która i tak by nie nadeszła, zatopił członka w pochwie. – Zaczynamy, dziwko – jęknął, zaczynając się poruszać z zawrotną szybkością. Pobudzony, zbyt szybko osiągnął orgazm, spuszczając się do wnętrza dziewczyny. – Kurwa – mruknął, zatrzymując się. Uwielbiał seks z denatkami, a ten numerek go nie zadowolił. Czuł się niespełniony.
         Ubierając się, pomyślał o tym, co ze sobą zrobić. Na Yamanakę Ino nie mógł już liczyć. Tak jak nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, tak on nie rżnął dwa razy tego samego trupa. Może znaleźć następnego?
         Wrzucając zwłoki do bagażnika czarnego BMV, jego myśli zajmował następny cel, który będzie miał już za miesiąc. Co z tego, że był chłopakiem?

***

         Przemierzał korytarz prowadzący do pokoju, w którym zostawił wczoraj Uchihę, zaciągając się dymem papierosowym. Obiecał sobie, że jeśli ten nadal tam będzie, lekko powiedziawszy pogruchocze mu wszystkie kości. Przecież jasno dał mu do zrozumienia, że ma zniknąć.
         Tak naprawdę Naruto był na siebie zły. Nie wiedział, co go skłoniło do pomocy Sasuke, a co gorsza, do ofiarowania mu działki tak kompletnie za darmo. Chciał zapomnieć o tym skurwysynie, a już przy pierwszej okazji, przy pierwszym spotkaniu mu pomógł. Nie rozumiał sam siebie.
         Nacisnął klamkę i szybkim ruchem pchnął drzwi. Następnie zapalił światło i rozejrzał się po pomieszczeniu. Z ulgą stwierdził, że bruneta nie ma. To jedno, jedyne spotkanie, nic więcej. Zdjął bluzę i rzucił ją na łóżko, a potem sam na nim usiadł, ściągając wcześniej pasek spodni. Zaciągając do na przedramieniu, zastanawiał się, ile tym razem. Stwierdził, że należy się połówka, by zapomnieć. Wolną dłonią sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej torebeczkę z lekko szarawym proszkiem. Wysypując ją na łyżeczkę, oceniał, czy towar nie jest aby zanieczyszczony na tyle, by go zabić. Chłopak uśmiechnął się gorzko do siebie. Tak czy inaczej, tylko Jota by za nim płakał. Być może by płakał.
         Po tym, jak wbił strzykawkę w żyłę, ulokował wzrok na jednym z zabitych deskami, okien. Tuż przed tym, jak poczuł niewysłowioną rozkosz, odjazd, zobaczył przed oczami twarz Sasuke. Nie wiedział czy to mara, nierealne widmo czy też mężczyzna naprawdę tam był. Liczył się tylko odjazd i to uczucie. Tylko to.


***

         Mam wrażenie, że zagubiłam główną ideę wszelkich opowiadań.. No cóż, jednocześnie mam nadzieję, że tego nie spieprzę. Pozdrawiam i do „zobaczenia” pewnie za miesiąc, dwa…