czwartek, 24 października 2013

2. WZK- Zerwane więzi.


      Wydarzenia dzieją się inaczej niż w mandze czy anime. Jest to moja wizja końca mangi i anime. Trochę pokręcona, przyznam. Zapraszam.

      - Mgła złamała warunki sojuszu, Naruto! A on jest po ich stronie. Musimy coś z tym zrobić! – Blondynka posłała mu groźne spojrzenie. – Nikt poza tobą, mną i Yamato nie wie o tej świątyni. Jeśli się tam nie znajdziesz za kilka godzin, na nic nam będzie wygrana Czwartej Wielkiej Wojny, świat i tak legnie w gruzach! – Jej słowa zagłuszały tu i ówdzie odgłosy walki i wybuchów. Wskrzeszona Konoha stanęła w ogniu. Gdzie okiem sięgnąć, shinobi Liścia odpierali ataki Mgły. – Zgodnie z przepowiednią tylko ty możesz z nim walczyć, więc się nie wahaj – złapała go za kark i pchnęła w dół, samemu przyjmując cios. Widział to jak w zwolnionym tempie – długa na ponad metr katana, ugodziła kobietę prosto w miejsce, w którym znajdowało się serce. Postrzępione ubranie na skutek wcześniejszych walk załomotało na wietrze, była Hokage przestała się ruszać. Patrzył jak zwykle pełne życia, werwy i buty oczy, matowieją, lecz jej usta się uśmiechały. Zawył głośno i ze wściekłością wbił kunai w punkt witalny napastnika. Nie miał czasu roztkliwiać się nad śmiercią Tsunade, tak jak powiedziała zostało mu kilka godzin do uratowania Świata Ninja. Rozjuszony, rozglądał się wokół – jego przyjaciele ginęli, bądź zabijali, kolejne strumienie ognia lizały swoimi gorącymi płomieniami kolejne budynki, cywile padali na ziemię, ugodzeni przypadkiem, bądź celowo. Wszędzie panował chaos, gwar, zniszczenie… Nienawiść. A wszystko to przez niego, Sasuke Uchihę.

      Stojąc na środku pola bitwy, przywołał Króla Żab, po czym wskoczył na jego oślizgły łeb.
   - Musimy znaleźć kapitana Yamato! Zajmiesz się resztą?
   - Możesz na mnie liczyć, Naruto – zamknął oczy i skupił się. Nagle jego ciało zaczęło jaśnieć tysiącem słońc, skóra i pokrywające ubranie stało się pomarańczowo – żółte i aż emanowało energią. Wyglądał, jakby płonął. Tylko czarne symbole na jego klatce piersiowej i szyi zdradzały, że nie dzieje się nic niechcianego. Otworzył oczy i od razu spośród masy różnych chakr wyłowił chakrę Tenzo.
    - Przed bramą! – Ryknął, a płaz wykonał paręnaście przeskoków. I tu wioska nie wyglądała dobrze – zmiecione z powierzchni ziemi budynki, wszędzie martwe lub ranne ciała, porozrzucane bronie, ogólny rozgardiasz wojenny. – Kapitanie Yamato! – Mężczyzna, siłujący się właśnie z wrogiem, położył go jednym ciosem i wskoczył na łeb płaza. – Baa-chan nie żyje, mamy jakieś 8 godzin, żeby dostać się do Świątyni Wskrzeszenia we Mgle. Masz pomysły? – Odbił lecący w ich stronę kunai i pogonił Płaziego Króla. Klęczący obok niego brunet oddychał ciężko, na szczęście jednak nie był ranny.
    - N-nie wiem… możemy spróbować teleportacji, ale marne są szanse na to, że się uda… - w miarę, jak rozmawiali, przenosili się dalej od wioski. – Możemy spróbować techniki przeniesienia, ale potrzeba do niej wiele energii…
    - Naruto – Gamabunda zaciągnął się dymem z wielkiej fajki. – Jeśli znacie w miarę dokładne położenie, mogę nas przenieść do Góry Myoboku i stamtąd gdziekolwiek zechcecie – usłyszeli za sobą kolejny huk, Naruto nie wahał się ani chwili i po sekundzie znajdowali się we wspomnianym miejscu. Mimo trudnej sytuacji, Yamato zapomniał się i rozglądając, biegał od jednej do drugiej egzotycznej rośliny. Wielkie robale troszkę go wystraszyły, ale był entuzjastą mistycznych roślin.
     - Kapitanie! – Głos ucznia przywołał go do porządku. Blondyn rozwinął wielką mapę. – Gdzie to dokładnie jest? – Brunet zaczął ją studiować, a Uzumaki klapnął ciężko na ziemię. W głowie mu się nie mieściło to, co się działo. Właśnie wygrali Czwartą Wielką Wojnę Shinobi i pokonali pozostałości Akatsuki, gdy nagle do gry wraca Sasuke Uchiha i jakimś sposobem skłania Mgłę do ataku na Liścia. Na złamanie warunków sojuszu, który o dziwo miał być utrzymany na dłużej. Patrzył zrozpaczony ale i dziwnie zdeterminowany na swoje jaśniejące żarem dłonie. Znów zacisnął je w pięści – ostatni raz. Tsunade nie żyje, a on, jako Szósty Hokage, ma zamiar bronić swojej wioski i jej mieszkańców. Był przecież za nią odpowiedzialny. I choć żałował, że był Kage zaledwie miesiąc i odejdzie niemal tak szybko jak swój ojciec, Minato, nie żałował ani minuty swojego życia. Gdyby miał je przeżyć drugi raz, zmieniłby tylko jedno – inaczej pożegnałby się z Sasuke, nie w cyklu nienawiści. Jednak tak mało czasu… Nie pożegnał się z Jirayą, Tsunade również odeszła na jego oczach i nic nie mógł z tym zrobić, nie zdążyła nawet go przestrzec. Czas – to najgorszy przeciwnik człowieka, z nim nie można wygrać. Cierpienia zazwyczaj się dłużą, by człowiek dobrze je zapamiętał i wyciągnął wnioski na przyszłość, a miłe chwile są szybkie i ulotne, by się do niech nie przyzwyczajał i by nie zmiękło jego serce. Niepokonalna i nienamacalna materia ma także w naturze skurczać się i przyspieszać, gdy człowiek jest bliski swojego kresu. Gdy się boi. A Naruto się bał. Lękał się, że nie zdoła zawrócić swojego najlepszego przyjaciela i odejdzie, pozwalając mu stoczyć się na samo dno. Tylko czy można upaść niżej?
    - Yamato – taicho – podniósł się i zwrócił głowę w kierunku nauczyciela. – Proszę, zaopiekuj się moim ciałem, gdy umrę. To samo zrób z ciałem Sasuke, bo nie zamierzam ginąć bez niego – brunet posłał mu długie spojrzenie. – Nie, nawet o tym nie myśl, nie wolno ci się mieszać i mnie ratować. Ja muszę umrzeć razem z nim, by przepowiednia się dopełniła i by światem zawładnął pokój – nikt dotąd nie słyszał w jego głosie aż takiej determinacji i przekonania. Naruto Uzumaki, Szósty Hokage Liścia, syn Żółtego Błysku i Czerwono-Ognistej Habanero, był świadom swojego losu i z czystym sercem pragnął oddać siebie w ofierze, byleby jego przyjaciele mieli spokojną przyszłość.
    - Naruto, będzie mi ciebie brakowało – choć jego serce przepełniała masa wątpliwości, posłał szczery uśmiech w stronę Gamabundy.
    - Nie znajdziesz sobie lepszego shinobi do kontraktu – zażartował, patrząc na poczynania swojego sensei.
    - Masz rację, znajdę o wiele lepszych, którzy nie dorównają ci w głupocie – i choć Żabi Król zaśmiał się, w jego sercu rozlała się fala goryczy i smutku. Pod wpływem impulsu przygarnął chłopaka do siebie i przytulił wielką płetwą do swojej nogi. – Naruto – choć z jego wielkich oczu nie płynęły łzy, blondyn wiedział o jego uczuciach.
    - Zaopiekuj się moimi przyjaciółmi, gdy odejdę i spraw, by Kakashi-sensei był moim następcą. A moje i Sasuke ciało… pochowajcie obok siebie w Dolinie Końca. To moja ostatnia wola – odepchnął roztrojonego płaza i spojrzał poważnie na Tenzo.
    - Musimy ruszać – mężczyzna niemo przytaknął i wskazał miejsce, do którego mieli się udać. Gamabunda zgodził się i bez słowa wyciągnął język.
    - Musze was przenieść kawał drogi, więc tak będzie bezpieczniej dla waszych ciał. Tylko, Naruto, zgaśnij – chłopak zaśmiał się lekko, po czym oddzielił energię Lisa od swojej. Następnie wlazł do otworu gębowego płaza, a za nim zniesmaczony użytkownik Elementu Drewna. Nic jednak nie powiedział, cała sytuacja była zbyt poważna. Gdy zapanowała ciemność, zaczął szybciej oddychać, starając się nie zważać na śliskie wnętrze i kołysanie.
    - Spokojnie, Tenzo, nic ci się nie stanie – otworzył szerzej oczy, choć Jinchiruuki nie mógł tego zobaczyć.
    - Tenzo? Skąd znasz moje prawdziwe imię? – Zapytał zdziwiony, a także zmartwiony. Ile jeszcze osób może to wiedzieć?
    - Dwa dni temu, nim się wszystko zaczęło, siedziałem w barze z… Baa-chan i po raz pierwszy w życiu piłem alkohol. Jakoś zeszliśmy na twój temat, bo chciałem się o tobie więcej dowiedzieć. Nie miej jej tego za złe – choć niczego nie widział, czuł na sobie baczne spojrzenie lazurowych oczu. – Nie bój się, zabiorę twoją tajemnicę do grobu – zażartował Uzumaki, z lekką ironią. Chwilę później poczuli mocniejsze szarpnięcie, a ich lekko zamglonym oczom ukazała się leśna knieja otulona mglistym kołnierzem. – Spodziewałem się zgoła innego widoku – niebieskooki zeskoczył na ziemię i od razu ugrzązł do kolan.
    - Uważaj, jesteśmy na początku Błotnistej Kniei, poprzedzającej drogę do Świątyni Wskrzeszenia – trochę za późno ostrzegł Yamato i składając pieczęcie, utworzył kładkę długą na kilkaset metrów, prowadzącą na północ. – Im dalej, tym głębiej – westchnął do siebie, skupiając na technice. – Naruto, idź przodem, a ty, wielka żabo – Gamabunda obruszył się – jeśli jesteś w stanie, przeskocz dwieście metrów i stań na czubku tego wielkiego drzewa, na północny zachód stąd – Żabi Król podskoczył, dzięki czemu zlokalizował wspomniane drzewo. – Możesz też wylądować jakieś dziesięć metrów bliżej, powinien tam być stały grunt – poinformował płaza, a sam ruszył za blondynem. Ten, o dziwo, nie uskarżał się, że muszą iść pieszo po niepewnym gruncie, więc nie miał mu jak wyjaśnić, że ludzie nie mogą pokonać drogi inaczej, niż w sposób, w jaki oni to robili. Jeśli spróbowali by czegokolwiek innego, pole siłowe odepchnęłoby ich prosto w szczelinę, z której nie ma wyjścia.
Idący przodem Jinchiruuki ostrożnie stawiał kroki, by nie wyjść poza kładkę i nie utopić się w bagnistej pożodze. Nagle w połowie drogi przystanął. Mgła była tak gęsta, że nie mógł iść dalej. Zamyślił się chwilę. Mleczna poświata, która ich otaczała, różniła się od tej naturalnej. Przypominała mu jedną z tych, którą spotkał, podróżując z Ero-senninem parę lat temu.
    - Yamato-taicho – poczuł, ze mężczyzna jest blisko. – Wydaje mi się, że ta dziwna mgła jest rodzajem przekaźnika. Ktoś używa na nas genjutsu – Sasuke. To na pewno on. – Skupię chakrę z otoczenia, używając Sennin Modo, a gdy mi się to nie uda, będziemy mieli pewność.
    - Rozumiem – jak powiedział, tak zrobił. Jakkolwiek się nie starał, jego powieki nie pokrywał pomarańcz, a tęczówki nie zmieniały barwy. – Miałeś rację. I co teraz? – Naruto znów się zamyślił, za nic nie mogąc sobie przypomnieć rad swojego Mistrza. Spróbował się uwolnić odpowiednią pieczęcią, jednak bez skutku. Pozostało mu jedno. Po sekundzie jego ciało znów emanowało życiodajną energią, a mgła wokół nich się rozrzedziła.
    - Spójrz – wskazał przestrzeń przed nimi – stali kilka metrów przed świątynią, za którą czekał już Gamabunda. – Gdybym tego nie rozpracował, zapewne krążylibyśmy w kółko – nie czekając na odpowiedź, powoli i ostrożnie przeszedł pozostałą część trasy.
    - Szybko tutaj dotarliśmy – stwierdził użytkownik  Mokutonu, po czym wyminął blondyna. Stali przed średniej wysokości budynkiem, zniszczonym, pokrytym mchem i bluszczem. Na starożytnych murach czas odcisnął swoje piętno, kalecząc je dostępnymi dziećmi natury – rzęsistym deszczem, czy nieuchwytnym i nieugiętym wiatrem. Także zimowy śnieg czy leśne zwierzęta nadały temu miejscu taki, a nie inny wygląd. Mężczyźni stanęli przed mosiężnymi drzwiami i załomotali kołatką. I wtedy nad nią zaczęły się pojawiać złote, połyskujące słowa. – Oho, za szybko się cieszyłem – stal ochraniacza odbijał światło księżyca.
    - Ten, którego serce czyste, nieskalane i niewinne, wkroczyć może w świątyni mury, wskrzesić więź, wyzbywając się dumy. Przez wrota wejdzie ten tylko, kogo wyczekuje Piekło. Dobro i zło, noc i dzień – między nimi nienawiści cień, odwieczni wrogowie walkę stoczą i w jedną materię się połączą – odczytał Naruto z nieszczęsną miną. Nigdy nie był dobry w zagadkach. – Ten, którego serce czyste, nieskalane i niewinne… to zrozumiałe. Chodzi o kogoś, kto przyszedł w imię wyższego dobra.…
    - Wkroczyć może w świątyni mury, wskrzesić więź, wyzbywając się dumy… Naruto, myślisz, że tu… Ty i Sasuke… w końcu odnajdziecie spokój i odejdziecie razem jako przyjaciele? Osiągniecie pełnię zrozumienia? – Choć mówił rzeczowo, głos lekko mu się łamał.
    - Owszem. I tylko ja mogę tam wejść. Lecz – blondyn przyłożył dłoń do zimnego kamienia – co oznaczają słowa o Piekle? – Tenzo westchnął.
    - Świętej pamięci Piąta mówiła mi, że do Świątyni Wskrzeszenia prowadzą dwie drogi. Ta trudniejsza, którą przeszliśmy, jest jakby próbą siły i wiary. Jest i ta łatwiejsza. Wejście do przybytku z tamtej strony jest łatwe, pozwala niedowiarkom i osobom pokroju Sasuke szybko dostać się na miejsce walki z ich odwiecznymi wrogami, bądź ludźmi takimi jak ty – niechcianymi odkupicielami – Szósty pokiwał głową na znak, że rozumie, następnie przyłożył kciuk do ust i przygryzł go.
    - Kapitanie, odsuń się – polecił mężczyźnie, a sam dotknął zranionym palcem mosiężnej kołatki. Coś go pchnęło i objechał nim po całej powierzchni przedmiotu. A wtedy drzwi cofnęły się, ukazując panującą wewnątrz ciemność. Jakiś głos wyszeptał mu wprost do ucha:
    - Odwrotu nie masz już, pożegnaj się, słowa na barkach towarzysza złóż. Obietnicy złożonej przed laty dotrzymasz, utraconą więź z przyjacielem utrzymasz. Jeśli prawdą się pokierujesz, spokoju i szczęścia znów posmakujesz. Przyszłość twa mi jest nieznana, jeśli się postarasz, nie będzie bezkresu rozstania – Uzumaki odwrócił się w kierunku rozklekotanego wręcz Yamato.
    - Panie Tenzo… Dziękuję panu, że był pan moim mistrzem przez ostatni rok. Proszę przekazać ode mnie Kakashiemu, że nie może mi odmówić i że nie winię go za to, co się zaraz stanie. Był dobrym mistrzem i jest wspaniałym ninja. Nie wyobrażam sobie lepszego Siódmego. A Sakurze niech pan powie, że próbowałem. Z całych sił. I że… że zawsze ją kochałem, bez względu na to, jak mnie raniła. Mam nadzieję, że… kiedyś się spotkamy, by razem tworzyć drużynę siódmą w innym życiu. A co do Sai’a… niech pan mu przekaże, że w niego wierzę i liczę, że będzie chronił Sakurę i moich przyjaciół. Do widzenia, kapitanie – wkroczył w ciemność i nie mógł już widzieć łez spływających po policzkach bruneta.
    - Do zobaczenia Naruto, chłopcze, który umiał zmieniać ludzi na lepsze – tragedia Uzumakiego jeszcze mocniej ukazywała niesprawiedliwość tego świata. Jedyny w pełni dobry człowiek, który nawet w sobie pokonał nienawiść, umrze w imię pokoju, jak wielu jego poprzedników. Osoba, która była niebem na ziemi, odejdzie, by odkupić piekło skryte w jego najlepszym przyjacielu. Sam niczego nie pragnął dla siebie, a odda wszystko co ma, swoje własne, drogocenne życie, by nawrócić Sasuke. By razem z nim uwolnić się od krępujących ich obu pęt.

      Szedł do przodu, po omacku, próbując dojrzeć cokolwiek przed sobą. Nawet jego jaśniejące ciało nie było w stanie dostarczyć mu jakichkolwiek informacji o miejscu, w którym się znajdował. Pamiętał tylko, że raz skręcił w prawo, potem dwa razy w lewo, następnie przeszedł jakieś sto metrów prosto i znów w prawo. Teraz stał na jakieś polanie, na środku której rosło wielkie drzewo, zwane Drzewem Ostatniego Tchnienia a gdy mrugnął, przekształciła się w pole treningowe numer siedem.
    - Co jest…? – Pytał sam siebie, patrząc na znane sobie drzewa, bale, strumyk…
    - To miejsce zwane jest „Wejrzeniem Prawdy”. Pozostawiłem tobie dobór miejsca walki, jako akt łaski – zobaczył przed sobą wyłaniającego się znikąd Sasuke, ubranego jak zwykle. – Jeden z nas, albo żaden, za kilka godzin przejdzie pod Drzewo Ostatniego Tchnienia, a ono spełni jedno jego pragnienie. Chyba nie muszę ci mówić jakie jest moje – jego głos ociekał jadem i ironią, a mimo to blondyn całym sobą powstrzymywał się przed zwykłym podejściem i przytuleniem do przyjaciela.
    - Chcesz zniszczyć Konohę – odpowiedział sobie, nie patrząc na chłopaka. – A co potem? Zastanawiałeś się? Już zawsze chcesz być zbiegłym nukenninem z nieistniejącej wioski? Czy może posuniesz się dalej i zniszczysz cały Ogień? – Z każdą chwilą jego ciało sztywniało i naprężało się. Był gotowy do ataku.
    - Naruto, głupiutki Naruto. Co cię to obchodzi, skoro zaraz nie będziesz żył?
    - Masz rację, Sasuke. Ale obiecaj mi jedno. Wiesz, co czuję i ja wiem, co ty czujesz. Będę wiedział, kiedy umierasz. Pozwól mi wtedy powiedzieć wszystko, co mam tobie do powiedzenia, pozwól wtedy wyrazić swoją miłość.
   - Niby dlaczego miałbym to robić? – Zapytał potomek przeklętego klanu, aktywując Mageyoko Sharingan.
    - Bo skoro mnie pamiętasz, wiem, że mam jeszcze prawo spróbować cię nawrócić – odparł blondyn, z nieziemską szybkością wymierzając mu policzek i wyrysowując mu pierwszą z sześciu blizn. – Miłość – szepnął tuż przy uchu, znikając.

      - Przyjaźń – choć krwawił już z kilku miejsc, a otoczenie wokół nich nosiło na sobie ślady walki, nie poddał się i wyrysował drugą z blizn.

      - Wierność – miał niemal bezwładną lewą rękę i przekrwawione, porozcinane ubranie, a mimo to walczył. Walczył o Sasuke i walczył z nim. Z jego brzemieniem. Przyjmował je na siebie, tak jak obiecał.

      - Zrozumienie – choć bolało go, że wbija w miękki brzuch przyjaciela kunai, drugim kaleczył lewy policzkek. Jego ciało powoli przestawało reagować, chakra Kyuubiego ulotniła się.

      - Szczęście – piąta blizna, wyrysowana bronią trzymaną w zębach. Przy życiu trzymała go już tylko myśl, że Sasuke wciąż żyje. Że jest. A jeśli jest to i nadal ma szansę.

      - Rodzina – ostatkiem siły wyrysował ostatnią, szóstą bliznę na lewym policzku. Leżał tuż obok Uchihy, zakrwawiony, powoli żegnał się ze światem. To samo robił Sasuke, z tym, że jego oddech był znacznie cięższy.
    - Mów – wycharczał, wypluwając krew – co… masz… do… po… wiedzenia…
    - Niewiele. Jesteś draniem, ale cieszę się, że mogę zginąć przy tobie… kuso… Każda z blizn oznaczała to, co do ciebie czuję. Miłość, bo cię kocham, Sasuke, mocniej niż możesz to sobie wyobrazić – mówił szybko, bojąc się, że nie zdąży powiedzieć wszystkiego, co sobie nakazał. – Przyjaźń, bo byłeś moim jedynym przyjacielem i twoje życie cenię wyżej niż własne. W innych okolicznościach… oddawałbym je za ciebie, a nie odbierał ci twoje… Wierność, bo nic, ani nikt nie był w stanie zmienić mojego postanowienia w stosunku do ciebie. Nic nie zamaże wspomnień. Zrozumienie… - czarnooki słuchał go z uwagą, tracąc powoli dech. Patrzył mu w oczy, leżąc na zimnej podłodze świątyni, irracjonalnie podobnej do polany. Głos Uzumakiego był dla niego lekiem łagodzącym ból. – Z tym na początku było… było ciężko, musze przyznać, lecz później… naprawdę cię rozumiałem draniu… Zdawałem sobie sprawę z tego jak cierpisz i dlaczego wybrałeś zemstę. Sam chciałem… chciałem się mścić, lecz… ty mnie powstrzymałeś.
    - Ja? - Czarne tęczówki rozszerzyły się w zdziwieniu.
    - Tak – blondyn uśmiechnął się lekko, choć czuł niewyobrażalny ból z licznych ran. – Nie mogłem podążać jej drogą, bo byłbym jak ty. I nie byłbym w stanie cię nawrócić. I tak nie byłem, ale przynajmniej cię uwolnię od brzemienia bycia Uchihą, choć to do ciebie idealnie pasuje, no wiesz – spojrzał na chłopaka ciepło. – Szczęście. To właśnie czuję teraz. Wiem, że zaraz umrę, że nie będzie ani ciebie ani mnie, a mimo to jestem szczęśliwy. Bo mnie słuchasz i rozmawiasz ze mną. Bo jesteś i nie czuję, byśmy byli od siebie oddaleni tak jak kiedyś. Jesteś bliżej mnie, a ja jestem bliżej ciebie, Rozumiemy się wzajemnie i to mnie cieszy, pomimo sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. I… rodzina. Na to ci nie odpowiem. Nie ja. Zamknij oczy.
    - Nani? – Brunet spojrzał na niego ostro.
    - Zaufanie. Liczyłem na to, że mi ufasz – nie wiedział czemu opuścił powieki, a wtedy Naruto uderzył się w pierś, w miejscu, gdy wolno było jego serce. – Wyjdź – wyszeptał, po czym dotknął z trudem klatki piersiowej przyjaciela – teraz. – To, co zobaczył Sasuke, nie mieściło mu się w głowie. Myślami przeniósł się na werandę swojego starego domu, gdzie czekał na niego Itachi, Mikoto i Fugaku.
    - Co jest? – Zapytał, nie wiedząc, gdzie oczy podziać. – Naruto?
    - Spokojnie braciszku, zaraz do niego wrócisz. Usiądź – zrobił krok do przodu i zdębiał. Wyciągnął dłonie do przodu – były dziwnie małe i wyjątkowo zgrabne. Miał znów pięć lat.
    - Itachi? – Jego głos brzmiał inaczej, jakby echem. – Mama? Tata? – Rodzice uśmiechnęli się do niego.
    - Witaj synku – czarnowłosa podeszła do niego i przytuliła. – Tak dawno cię nie widzieliśmy – wyszeptała, prowadząc na schody. Ucupnął na brzegu jednego z nich.
    - Sasuke – spojrzał w górę i zatopił spojrzenie w hipnotycznych i ciągle wymagających oczach swojego ojca. – Kocham cię. Chcę, żebyś to wiedział, bo za życia… zbyt wiele razy ci tego nie mówiłem. I cenię cię, nie mniej niż Itachiego. Przepraszam, że… że tak wielu rzeczy nie umiałem ci powiedzieć i wyjaśnić – nie wierzył w to, co słyszał.
    - Ale…?
    - Mój słodki Ototo – przeniósł wzrok na starszego brata. – Cieszę się, że w głębi serca mi wybaczyłeś, tak jak nasi rodzice, ale nie tego dla ciebie chciałem. Nie miałeś się mścić, miałeś zrozumieć i pokochać wioskę, tak jak ja ją kochałem. Miałeś mieć przyjaciół, którym mógłbyś się zwierzyć, dziewczynę, z którą mógłbyś odbudować klan. A przede wszystkim miałeś… miałeś mieć Naruto. Ten chłopak to cudotwórca.
    - Miałem… Naruto? – Wybełkotał niewyraźnie, czując zbierającą się wewnątrz wściekłość. – O czym ty mówisz, do cholery?! Zachowujesz się, jakbym nigdy nie był sam…
    - Gdybyś posłuchał tego chłopaka bądź Sakury, prowadziłbyś teraz zgoła odmienne życie – przerwała mu Mikoto. – Zrozum, synku. On walczył całe swoje życie ze swoimi demonami, a dodatkowo przyjął na barki twoje. Chciał, byś przestał nienawidzić. Tak jak my nie nienawidzimy Itachiego. Każdy z nas mając do wyboru dobro rodziny, a dobro wioski, wybrałby to drugie. No, może poza twoim ojcem, ale on również zrozumiał, że to co robił, było błędem. Nie wiem, jak to się stało, że pozwolił nam się z tobą spotkać i dlaczego teraz, ale wiedz, że… - spojrzała porozumiewawczo na starszego syna.
    - … on jest teraz twoją rodziną – Sasuke westchnął zaskoczony. – Nie widzisz? Oddaje wszystko co ma, by ciebie ratować, byś był szczęśliwy. I my pragniemy, byś go uznał za swoją rodzinę, za nas – Mikoto i Fugaku zaczęli niknąć.
    - Kochamy cię, pamiętaj – szepnęli, rozpływając się we mgle – na zawsze – chłopczyk nie wiedział co mam myśleć.
    - Nie myśl, spróbuj żyć inaczej – podpowiedział mu Łasic, dotykając postrzępionych włosów. Na nowo był szesnastolatkiem. – Cieszę się, że ich nie zapuściłeś, to naprawę duży kłopot, jeśli chodzi o higienę – zażartował, a potem znów spoważniał. – Kończy mi się czas. Posłuchaj, Ototo. Nie uważasz, że Naruto nas tobie zastępował? Kocha cię, chce dla ciebie jak najlepiej, poświęca się dla ciebie, zapewne byłby gotów odejść z wioski, bylebyś ty był przy nim. Trenował z tobą, wygłupiał się, dogryzał i troszczył się o ciebie. Czy tak nie postępuje rodzina? – Wyszeptał, po czym pstryknął go w czoło, ostatni raz. – Podziękuj ode mnie Naruto, że przyjął w siebie cząstkę mnie, bym mógł z tobą porozmawiać. Do zobaczenia kiedyś, Sasuke.

      - Ita… Itachi ci dziękuje – poczuł dziwną moc w sobie, energię do życia. Jakby ktoś oddał mu swoją wolę walki. Blondyn uśmiechnął się.
    - A więc się udało – wyszeptał, po czym zamknął oczy. – Żegnaj Sasuke, mam nadzieję… że… - wypływająca z jego gardła krew dusiła go – że… się nie… niedługo zobaczymy…
    - Oby nie – odparł silnie brunet, lecz niebieskooki już nie zareagował. Widząc, że chłopak przestał oddychać, a Kurama zaczyna się powoli uwalniać, przeturlał się na brzuch i z cichym sykiem zaczął się czołgać. Centymetr za centymetrem, był coraz bliżej. Potrzebował jednego liścia z tego drzewa, by wypowiedzieć swoje życzenie ostatniego tchnienia, lecz gałęzie były za wysoko. Światło wschodzącego słońca promieniowało wprost na spokojną i uśpioną twarz blondyna. – Proszę cię – wyszeptał, lecz to było na nic. Ostatkiem sił otworzył rękę, nie czując nawet lekkiego wiatru. Oddając ostatnie tchnienie, pomyślał: „Chcę, by Naruto Uzumaki przeżył i zmienił swoją przepowiednię”. Jego serce przestało bić, twarz i mięśnie stężały, oddech zanikł. Koniec. Koniec wielkiego klanu Uchiha i uciśnionego Jinchiruuki. Koniec walki, brzemion, obowiązków, myśli, wolnej woli. Nie ma nic. Pustka. Spokój. Pokój między nimi. Jak zostało przepowiedziane.

      Na otwartą dłoń zlawirował jeden miękki liść. Mężczyznę otoczyło światło, jego dusza zatrzymała się, choć kroczyła do nieba, bo zostało odkupiona.
   - Jego moc napełni pokojem serca, nawróci co nienawrócone, rozmąci to, co namącone. Niepokorny przyjaciel zmieni życia swego bieg i pokona życia kres. Sasuke Uchiha, Naruto Uzumaki – daję szansę wam, byście w życiach innych dokonali wiele zmian. Na zawsze połączeni, zgonie ze słowami przepowiedni, odkupiciel i grzesznik – naprawią nienawiści mętlik.

­      - Naruto! Naruto! Otwórz oczy – usłyszał gdzieś za masą innych odgłosów, że ktoś go woła. Czyżby był w niebie?
    - Mamo? – Wyszeptał, unosząc leniwie powieki. Oślepiła go strasznie wkurzająca biel. „A jednak”, pomyślał, a chwilę później poczuł na sobie coś ciężkiego, co pachniało wanilią i co go uciskało. Dziwne, odczuwał ból. – B… Boli – wycharczał, otwierając oczy szerzej. Widział dziwne lampy i śnieżny sufit, a potem… burzę różowych włosów. – Sa… Sakura? – Nie wierzył w to, co widział. To naprawdę ona!
    - Żyjesz! – Krzyknęła szczęśliwa, a z jej zielonych oczu ciurkiem leciały łzy. – Gdy kapitan Yamato przyniósł wasze ciała, myśleliśmy, ze nie żyjecie, ale jednak! – Trajkotała, szczęśliwa, trzymając go za rękę.
    - Zaraz – odzyskał ostrość widzenia. – C-co z Sasuke?
    - Żyję, Młotku – szybko odwrócił głowę w lewą stronę i zauważył tuż obok niego leżącego bruneta.
    - Jak? – Zapytał i zaraz poczuł usta Uchihy na swoich. Były nienaturalnie miękkie i jakby gorące. Smakowały wiśnią i słodkim avocado. I choć pocałunek był lekki i przelotny, czuł go całym sobą. A podczas niego… Widział wszystko. Skrywaną przez mężczyznę miłość i żar, który dusił naprawdę głęboko w sobie. Widział jeszcze więcej – całą drogę powrotną, to, co zdarzyło się po tym, jak umarł, słyszał tą samą rymowankę, którą słyszała dusza Sasuke… - Ale…
    - Nie ma ale, młotku. Moje życzenie zmieniło teraźniejszość, napad Mgły na Liścia nigdy nie miał miejsca – westchnął głęboko, patrząc na siedzącą naprzeciw dziewczynę. – Sakura – spojrzała nań zszokowana – wyjdź na moment - kiwnęła porozumiewawczo głową i wycofała się z sali.
    - Dlaczego ją wyrzuciłeś? – Naruto zerknął na niego i już rozumiał.
    - Usuratonkachi… kocham cię i choć nie będziesz miał lekkiego życia ze mną, roszczę sobie prawa co do twojej osoby – wyrzucił na jednym wydechu, po czym uchwycił schowaną pod kołdrą, dłoń blondyna. – Jesteśmy na zawsze połączeni, prawda?
    - Tak – odparł, na nowo smakując ust ukochanego. – Na zawsze – podkreślił, czując mistycyzm tej chwili.

      Gdzieś wysoko w niebie trójka czarnowłosych spoglądała na parę zadowolona. Teraz już mogli odejść – świat miał swoich strażników, a pokój był na wyciągnięcie ręki. Obok nich pojawił się niebieskooki blondyn, około dwudziestopięcioletni.
    - Przepowiednia dotycząca naszych klanów również się spełniła, Fugaku. Nawiążą się nowe więzi w miejsce tych zerwanych. Możemy odejść – obok zmaterializowała się czerwonowłosa Habanero.
    - Owszem – potwierdziła Mikoto i cała piątka zaczęła jaśnieć.
    - Żegnajcie na zawsze – zniknęli, a roztaczające się nad Konohą no Satou chmury rozrzedziły się, ujawniając największe i najjaśniejsze jak dotąd słońce. – Nastał czas pokoju i zmian.

3 komentarze:

  1. Omg! Wiedziałam! Wiedziałam, że te teksty będą uczuciowe i przygotowywałam się na bombę. I była bomba. Tym razem zaciskałam mocno zęby, przeczytałam cały tekst, poskakałam kilka minut po pokoju (by odreagować c;) i w końcu wyraziłam swoją opinię, poprzez jedno, ciche "Kurwa, ale to było dobre"
    Naprawdę, WZK zaczynają być moimi jednymi z ulubionych opowiadań, które tworzysz. I jeszcze wybrałaś tak oryginalny temat <333 Opisy, szczegółowe, porządnie napisane i wgłębiające się w umysł Czytelnika c; Bardzo, ale to bardzo przypadł mi ten rozdział c;
    I jestem zadowolona, że opisałaś to uczuciowo *^*
    Choć tym razem nie doprowadziłaś mnie do łez, jestem wzruszona *ociera mentalne łzy* ;D
    Chociaż po Tobie, to ja spodziewam się właśnie takich petard, więc psychicznie przygotowywuję się do tego xDD
    Dzisiaj napisane trochę króciutko, ale cóż.
    Czekam na nowe WZK i inne rzeczy, które napiszesz c;
    Kooooooocham <333
    Kaja Jelonek

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG! *.* Końcówka! Boże to było super! Wiedziałam, że napiszesz coś superwoskiego (ach moja poprawna polszczyzna :P), ale to przeszło wszelkie oczekiwania! Słów mi zabrakło, więc kończę :)
    Pozdrawiam :)
    Emi Raicho, a teraz także Kuroko Tetsuya (nie mogłam się powstrzymać! :D)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    to było wspaniałe, opisy szczegółowe, porządne... duży plus za szczęśliwe zakończenie... no i sama postawa Naruto, który był gotów na wszystko, wiedział jak ta walka się skończy ale i tak parł do przodu, i wciąż miał nadzieję na zawrócenie Sasuke...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń