Opowiadanie: Zatracić się ostatni raz
Rozdział: 2/5
Beta: Nie
Uwagi: prawdopodobnie tak samo odpychająco. Krótko.
***
Tyk,
tyk, tyk.
Biel, a potem czerń. Nieulotna przestrzeń,
która wcześniej obejmowała jego umysł, stopniowo zmieniała barwę, by w końcu przypominać
rozdziewającą pustkę bezkresu Wszechświata, gdyby pogasły gwiazdy. Jak dotąd
nieprzerwana cisza powoli zanikała, przepuszczając co kilka, kilkanaście sekund
jakiś dźwięk, sprawiając, że czuł się zdezorientowany.
Co
to jest? Co się ze mną dzieje? Pierwsze, paniczne myśli, tak bardzo
właściwe dla gatunku ludzkiego, przeleciały przez jego głowę. Gdzie jestem?, pytał, rozpaczliwie
starając się stamtąd wydostać. Chciał… chciał uciec, obudzić się, cokolwiek.
Nie zawsze jednak ma się to, co się chce. Zdawało mu się, że jest już blisko,
że zaraz wszytkiego się dowie, lecz… Los spłatał mu figla, czerń na nowo
wyblakła, a on pogrążył się w oślepiającej bieli.
*
Szzzszzz,
Szzzszz. Wrr. Warkot silnika. Jednego, drugiego, kilkunastu następnych.
Do uszu mężczyzny dochodziły pierwsze
odgłosy. Z początku nie mógł ich zidentyfikować, lecz z każdą chwilą było z tym
coraz lepiej. Rozpoznawał teraz warkot Hond, Volkswagenów, Yamah, skuterów, czy
też innych pojazdów, poruszających się po ulicach, świergot ptaków, szum liści…
Świadomość powoli do niego wracała. Z pewnym impulsem zaczął czuć. W niedługim
czasie był w stanie uzmysłowić sobie, w jakiej sytuacji się obecnie znajdował.
Szybko zorientował się, że jest w pozycji leżącej, a gdzieś w pobliżu znajduje
się jakiś człowiek. Zdawało mu się, że skądś zna ten głos, że go już wcześniej słyszał.
Nim jednak zdążył się połapać, jego właściciel wyszedł. Odczekał parę sekund i
pod naporem zżerającej go od środka ciekawości, leniwie uniósł powieki i… nie
zobaczył nic. Ogarniała go nieprzenikniona ciemność, jakby leżał w trumnie. Czy ja nie żyję? To pytanie tłukło się w
jego umyśle, podczas gdy sam próbował poruszyć członkami. Szło mu opornie, gdyż
żaden nie stosował się do jego woli. Czuł się sparaliżowany, otępiały i dziwnie
ospały. Nigdy nie był w takiej sytuacji, lecz dzięki wrodzonej cesze logicznego
myślenia nie zaczął panikować. Sukcesywnie ”przesyłał” swoją wolę do stóp,
łydek, ud, ramion i dłoni, póki nie był w stanie choć lekko się unieść.
Zadowolony z efektów własnego uporu, innymi słowy, dumny sam z siebie, wychylił
się mocno, by zejść z niewygodnego mebla. Niestety, źle ocenił swoje
możliwości. Bo choć dłonie odbiły się od krawędzi łóżka, jego nogi tylko
delikatnie się poruszyły, lokując jego ciało na brzegu. Zachwiał się i nie
łapiąc równowagi, runął w dół, ciężko upadając na szorstki dywan.
- Kurwa! – Warknął, próbując się unieść na
drżących rękach. Usłyszał łoskot upadku, potem poczuł ból na całym ciele. Czuję cierpienie, więc żyję. W pewnym
sensie kontent z wysnutego wniosku, oparł dłonie o dziwny materiał i spróbował
wstać. Raz, drugi, trzeci – bez skutku. Z każdą próbą opadał z sił, kilka razy
upadając na podłogę i dotykając jej nosem. Śmierdzący stęchlizną i odchodami
dywan obrzydzał go do tego stopnia, że ledwo powstrzymywał się od zarzygania
go. Ale cóż, bycie Uchiha do czegoś zobowiązuje.
Nagle, gdzieś kilka metrów od niego,
coś się poruszyło, jakby ktoś przypomniał sobie o jego istnieniu. Sekundę
później zaskrzypiały dawno nieoliwione zawiasy i do pomieszczenia, w którym
znajdował się brunet, ktoś wszedł. Instynkt nakazywał mu natychmiast się
podnieść, zerwać, przygotować na atak bądź obronę. Niemniej jednak ten sam
instynkt można było teraz określić, jako „pobożne życzenie”, bo choć wiedział,
co powinien robić, nie mógł wykonać żadnego ruchu. Usłyszał kliknięcie, a po
chwili poczuł intensywny ból w okolicach oczu. Zacisnął je, by choć trochę
zelżał. Kolor pod powiekami, z czarnego zamienił się na
pomarańczowo-czerwonawy, więc prawdopodobnie intruz zapalił światło. Sasuke
uniósł powoli wcześniej zamknięte powieki. Pierwsze, co zobaczył to zgniłą
podłogę i lekko zielonkawe szczątki czegoś, co wcześniej uznał za dywan, a co w
rzeczywistości było kawałkami jakiegoś materiału. Sięgając wzrokiem coraz
dalej, zauważył połamane krzesło i jakiś porysany mebel, być może biurko. Sunąc
spojrzeniem dalej, jak z automatu jął wyszukiwać w pamięci miejsca, w których
bywał i które znał. Próbował odnaleźć w jej zgliszczach wspomniane wcześniej
elementy, chcąc poznać swoją lokalizację. Niestety, nie poznawał żadnego z
dalej przyuważonych mebli. Gdy natknął się na spleśniałą listwę, a potem na
niegdyś kremową, teraz pożółkłą i poszarzałą ścianę, zaniepokoił się. Przecież słyszałem, że ktoś tu wchodził.
Z uporem maniaka szukał, przewracając oczami, intruza. Gdy przesunął lekko
głowę w prawo, w końcu natrafił na szparę, która okazała się pustą
przestrzenią, którą wcześniej zajmowały drzwi i… białe, sportowe buty,
prawdopodobnie markowe. Mimowolnie zadrżał, spinając się do granic. Zacisnął
szczęki i niemrawo dłonie w pięści, próbując ukryć narastającą w jego sercu panikę.
Z reguły adaptował się w każdej sytuacji, lecz w tak beznadziejnej nigdy nie
był. Zwykle albo stanowił jej pana, albo w krótkim czasie ją opanowywał. Teraz
jedyne co mógł, to poddać się nieznajomemu, a ta opcja, delikatnie mówiąc, go irytowała.
Intruz się poruszył. Sasuke zarejestrował
pierwszy krok, a potem następne. Wkurwiająco bezradny patrzył tylko, jak para
designerskich butów podchodzi do niego, tak samo czarne, dresowe spodnie.
Próbował unieść głowę, by przyjrzeć się napastnikowi, lecz ten złapał dość
mocno kępki jego włosów i przyciskał głowę do zdezelowanego podłoża.
- Nie ruszaj się – warknął właściciel
wspomnianego wcześniej ubrania, kucając w rozkroku nad wpół bezwładnym
brunetem.
- Zrób to szybko – syknął, rozglądając się
po pomieszczeniu. Irracjonalnie chciał zapamiętać jak najwięcej szczegółów, by
później… No właśnie, później co? Przecież pewnym jest, że nie przeżyje dłużej
niż kilka godzin. Nie po tym, co zrobił i kim był. Czy bał się śmierci? Tak,
boć przecież był człowiekiem, a ludzie boją się tego, czego nie znają, a co
jest nieuniknione. W napięciu oczekiwał na cios.
- Zmiękłeś przez te kilka lat, Uchiha –
usłyszał tuż przy uchu. Z ruchem nieznajomego wyczuł w dotąd obrzydliwej woni
nową nutę, znany sobie wcześniej cydr i cytrusy. Gdzieś w kłębach myśli
kojarzył ten zapach. Uzależniającą mieszankę. – Pakować się w takie bagno i to
jeszcze dobrowolnie, ct, ct, ct – wsłuchiwał się w wypowiadane przez mężczyznę
słowa, próbując przypomnieć sobie, do kogo należał słyszany głos. Wyjątkowo
wysoki jak na faceta i stosunkowo zbyt wesoły i orzeźwiający* (jeśli to
odniesienie pasuje w ogóle do emisji głosu-dop.aut.).
- Gówno cię to obchodzi. Czego chcesz? –
Warczał, będąc zmuszanym wdychać mdlącą woń.
- Hah – intruz się zaśmiał, pozwalając mu
tym samym siebie rozpoznać. – Agresywny jak kiedyś i bezsensownie dumny –
westchnął, czekając na odpowiedź ze strony bruneta.
- I kto to mówi? Bezrozumny Uzumaki z
porytym mózgiem – szczerze mówiąc, poczuł niewysłowioną ulgę jak i jednocześnie
nowe, tym razem milsze napięcie.
- Zadziwiasz mnie, Uchiha. Najpierw
twierdzisz, że nie mam rozumu, a co za tym idzie mózgu, a potem, że mam, ale
poryty… Nie jesteś już dla mnie wyzwaniem, jak kiedyś – Naruto usiadł na jego
plecach, poluźniając lekko uścisk na hebanowych włosach, które dawniej tak
kochał.
- Sprawdzałem poziom twojej domniemanej
inteligencji i wiesz co? Jestem zaskoczony. Z zerowego podskoczył do
pierwszego. W końcu – zironizował, próbując wstać. – Zejdziesz ze mnie? –
Syknął, usiłując wyrywać głowę z uścisku.
- Nie, poczekam, aż mnie z siebie zwalisz –
nie zważał na ukrytą w tym zdaniu aluzję, po prostu je wypowiedział. Sasuke nie
odpowiedział, dając mu tym samym smutną satysfakcję. – Nie możesz, prawda,
Uchiha? Twoje wielkie ego nie zniosło minimalnej dawki, więc zajebałeś z grubej
rury, trzy czwarte? – Blondyn poczuł drgnięcie ze strony w tym momencie,
niepełnosprawnego.
- Chuj cię to – Sasuke nie mógł pozwolić
sobie na utratę twarzy, nieważne jak nisko upadł. – Puść mnie!
- Bo co mi zrobisz? – Instynktownie czuł,
że Naruto bawi się jego kosztem. Bezsilność doprowadzała go do prawdziwej
szewskiej pasji, gdy ten tak sobie pozwalał. – W tym momencie to ty jesteś
przegranym, nie ja, jak to było dwa lata temu – czarnookiego zmroziło na moment.
Nie spodziewał się, że Uzumaki nawiąże do tamtej sytuacji, a przynajmniej nie
tak szybko. Jakby czekał na ten dzień, jakby chciał się…
- No dalej, mścij się – zaczął,
rozluźniając pięści. – Na to chyba czekałeś – szczerze zaskoczyła go reakcja
chłopaka, który najzwyczajniej w świecie się roześmiał. – Czego znowu rżysz?
- Z twojej hipotezy. To chyba oczywiste,
skoro zacząłem się śmiać po twojej paradoksalnej wypowiedzi. Ale dość tych
pogawędek, wstawaj – niebieskooki puścił jego włosy i uniósł zgrabną dupę,
dając Uchiha upragnioną wolność. – Powinieneś być już w stanie usiąść.
- Mówisz tak, jakbyś się na tym znał –
syknął, posłusznie spinając mięśnie. Opierając się na skostniałych dłoniach i
uginając łokcie, stopniowo je prostował, to samo robiąc z kolanami. Po paru
minutach usilnych starań klęczał na zzieleniałym materiale.
- A co ty tam wiesz? – Mruknął do siebie
blondyn, siadając na łóżku, które wcześniej zajmował Uchiha. – Skąd się wziąłeś
na skłocie? – Zapytał, gdy jego towarzysz ciężko usiadł, opierając się plecami
o nagą ścianę.
- Nie twoja sprawa – mruknął, ocierając
zroszoną zimnym potem twarz. Zdawało mu się, że świat wiruje, a on sam czuł się
jakby głodny. Zastanawiał się także, jak mógł zapomnieć fakt, to Naruto go
znalazł w tamtym kiblu.
- Byłbym łaskaw się nie zgodzić, w końcu
gdyby nie ja, byłbyś trupem. No, przynajmniej tak podejrzewam – brunet uniósł
głowę i dokładnie przyjrzał się Naruto. Chłopak miał te same
słoneczno-cytrusowe włosy, urzekająco niebieskie oczy i blizny, będące jego
znakiem rozpoznawczym. Lecz to nie był ten sam Uzumaki, którego z początku nie
akceptował, a którego później ośmieszył.
- Zmieniłeś się – wycharczał, rejestrując
ściągnięcie złotych brwi.
- Ty również. Nie podejrzewałbym cię o
takie coś – odparł, siadając po turecku i patrząc na bladą i zmęczoną twarz
skurwiela, którego nie był w stanie znienawidzić. – Kto by pomyślał, że nasze
spotkanie po latach odbędzie się właśnie tu.
- Tu, to znaczy? – Sasuke podkurczył nogi,
próbując opanować pierwsze drgawki. Nie chciał pokazywać swojej słabości.
- Długo już? – Odpowiedział pytaniem na
pytanie, wskazując drgające ramiona bruneta.
- Rok – niebieskooki się nie odezwał.
Doskonale wiedział, co stało się rok temu z jego rodzicami.
- Rozumiem – mruknął jakby do siebie,
sięgając do kieszeni bluzy. – Jesteś głodny, a głód trzeba zaspokajać. Pierwszy
i ostatni raz – rzucił w jego kierunku saszetkę z białym proszkiem – ci pomagam.
Doprowadź się do porządku i wypierdalaj – blondyn uraczył go niechętnym
spojrzeniem i wstał z mebla. – Jesteśmy w centrum miasta. Z pewnością znasz ten budynek – mówił,
kierując się w stronę wyjścia. – Mam nadzieję cię już nigdy więcej nie spotkać –
dodał, nie patrząc na siedzącego z tyłu chłopaka, który właśnie aplikował sobie
dawkę narkotyku. – Ma cię tu nie być, jak wrócę – z tymi słowy opuścił pomieszczenie,
nie słysząc nic.
***
Wrócił do willi swoich rodziców,
Zatrzaskując za sobą drzwi, myślał tylko o jednym – o Sasuke. Zastanawiał się,
co tak naprawdę skłoniło młodego Uchihę do ćpania. Naruto nie dopuszczał do
siebie możliwości, iż to przez śmierć jego rodziców. Wiedział przecież jak
chłodne stosunki z nimi utrzymywał. Co więc mogło być powodem, dla którego ten
zaczął z tym gównem?
Kładąc się spać, nadal nie odnalazł
odpowiedzi. I szczerze mówiąc, już jej nie szukał. Postanowił nie myśleć o
człowieku, który go zniszczył. Nie był w stanie się na nim zemścić, nie
potrafił zapomnieć wyrządzonych krzywd, lecz umiał „nie pamiętać” o dzisiejszym
spotkaniu. To było dla niego najlepszym rozwiązaniem. Przy odrobinie szczęścia,
na które nie mógł ostatnio liczyć, nie spotka już czarnookiego. Po co więc
rozpamiętywać nic niewartą rozmowę?
***
- Dobrze się spisałeś, mała kurewka
już nigdy nikomu nie obciągnie poza mną – mężczyzna o postrzępionych,
szarostalowych włosach położył dłoń na ramieniu niższego chłopaka. – Nagroda tam,
gdzie ostatnio. Spotkamy się za miesiąc w tym samym miejscu – czarne oczy
zaiskrzyły się na myśl o czekającym go odlocie. – Jeśli się zjawisz, dostaniesz
specjalne zlecenie. No spadaj, ja posprzątam – brunet bez słowa ruszył szybkim
krokiem w stronę głównej ulicy. Chwilę potem, wychodząc z zaułka, spojrzał w
niebo. Nie mógł przestać myśleć o morskiej barwie oczu dziewczyny, którą
właśnie udusił. Przypominała mu tęczówki blondyna, który uratował mu dupę kilka
godzin temu. Zasuwając zamek bluzy i wciskając kaptur na lekko tłuste kosmyki,
nie podejrzewał, że to nie ostatni raz, kiedy widział ich właściciela. Postąpił
kilka kroków w przód, nie chcąc wiedzieć, co Hatake robi z trupem tamtej
blondynki. Wiatr rozwiał przystrzyżone kosmyki, a chłopak zniknął w ciemności.
W tym samym czasie towarzyszący mu
wcześniej mężczyzna zdążył zdjąć spodnie wraz z majtkami i rozłożyć nogi
denatki.
- Cześć, słoneczko – mruknął, nachylając się
nad jej bezwładnym ciałem. – Zabawimy się? – Sięgnął językiem do jej policzka i
polizał go. – Och, jaka rozkosznie chłodna. Mam nadzieję, że cię nie rozgrzeję –
czuł, jak członek pulsuje miarowo, będąc stale naprężonym. – Widzisz,
kochaniutka – szeptał, wpatrując się w martwe spojówki – jak mnie kręci twoja
śmierć? Zaraz cię zerżnę, tak jak setki przed tobą – siłą otworzył jej usta,
niemalże łamiąc szczękę i zawisając nad twarzą blondynki, wsunął penisa w jamę
ustną, starając się otrzeć żołędziem o jej usta. Bezczynność i uległość
nieżywej kochanki pobudzała go do tego stopnia, że omal nie osiągnął orgazmu. –
Dość, kochanie – jęknął, wysuwając naprężony fallus z wnętrza jej warg. – Muszę
się teraz tobą zająć, czyż nie? – Położył się na niebieskookiej i zaczął ją
namiętnie całować. Liżąc sztywny język i podniebienie, czuł się jak w niebie.
Wyobrażał sobie, że kobieta oddaje pocałunki. Aby urzeczywistnić tę fantazję,
pluł w jej usta. Następnie, sunąc językiem po brodzie, szyi, mocno przygryzał
opaloną skórę. Wydawało mu się, że blondynka jęczy z bólu. – Zaraz będzie ci
dobrze – sapnął, ocierając się penisem o chłodne udo. Natrafiając ustami na
zimny sutek, zgryzł go mocno, niemal odgryzając. Potem uniósł się i spojrzał na swoje dzieło. –
Przepraszam, kotku, to wszystko twoja wina. Jesteś tak podniecająca –
wyszeptał, patrząc na martwą twarz. – Zaraz ci to wynagrodzę – sięgnął do drugiego
z sutków i z uporem maniaka ssał go i lizał. – Dobrze ci? – Zapytał, szykując
się do zagłębienia w jej pochwie. Nie czekając na odpowiedź, która i tak by nie
nadeszła, zatopił członka w pochwie. – Zaczynamy, dziwko – jęknął, zaczynając
się poruszać z zawrotną szybkością. Pobudzony, zbyt szybko osiągnął orgazm,
spuszczając się do wnętrza dziewczyny. – Kurwa – mruknął, zatrzymując się.
Uwielbiał seks z denatkami, a ten numerek go nie zadowolił. Czuł się niespełniony.
Ubierając się, pomyślał o tym, co ze
sobą zrobić. Na Yamanakę Ino nie mógł już liczyć. Tak jak nie wchodzi się dwa
razy do tej samej rzeki, tak on nie rżnął dwa razy tego samego trupa. Może
znaleźć następnego?
Wrzucając zwłoki do bagażnika czarnego
BMV, jego myśli zajmował następny cel, który będzie miał już za miesiąc. Co z
tego, że był chłopakiem?
***
Przemierzał korytarz prowadzący do pokoju,
w którym zostawił wczoraj Uchihę, zaciągając się dymem papierosowym. Obiecał
sobie, że jeśli ten nadal tam będzie, lekko powiedziawszy pogruchocze mu
wszystkie kości. Przecież jasno dał mu do zrozumienia, że ma zniknąć.
Tak naprawdę Naruto był na siebie zły.
Nie wiedział, co go skłoniło do pomocy Sasuke, a co gorsza, do ofiarowania mu
działki tak kompletnie za darmo. Chciał zapomnieć o tym skurwysynie, a już przy
pierwszej okazji, przy pierwszym spotkaniu mu pomógł. Nie rozumiał sam siebie.
Nacisnął klamkę i szybkim ruchem pchnął
drzwi. Następnie zapalił światło i rozejrzał się po pomieszczeniu. Z ulgą
stwierdził, że bruneta nie ma. To jedno,
jedyne spotkanie, nic więcej. Zdjął bluzę i rzucił ją na łóżko, a potem sam
na nim usiadł, ściągając wcześniej pasek spodni. Zaciągając do na
przedramieniu, zastanawiał się, ile tym razem. Stwierdził, że należy się połówka,
by zapomnieć. Wolną dłonią sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej torebeczkę
z lekko szarawym proszkiem. Wysypując ją na łyżeczkę, oceniał, czy towar nie
jest aby zanieczyszczony na tyle, by go zabić. Chłopak uśmiechnął się gorzko do
siebie. Tak czy inaczej, tylko Jota by za nim płakał. Być może by płakał.
Po tym, jak wbił strzykawkę w żyłę,
ulokował wzrok na jednym z zabitych deskami, okien. Tuż przed tym, jak poczuł
niewysłowioną rozkosz, odjazd, zobaczył przed oczami twarz Sasuke. Nie wiedział
czy to mara, nierealne widmo czy też mężczyzna naprawdę tam był. Liczył się
tylko odjazd i to uczucie. Tylko to.
***
Mam
wrażenie, że zagubiłam główną ideę wszelkich opowiadań.. No cóż, jednocześnie
mam nadzieję, że tego nie spieprzę. Pozdrawiam i do „zobaczenia” pewnie za
miesiąc, dwa…