Witam, drogich Czytelników. Wiem, że spodziewaliście się
kolejnego rozdziału, który nawiasem mówiąc mam dawno napisany, ale… Wyszło tak,
że napisałam wspaniały one-shot. Jezu, wiem, że sama chwalę swoją pracę, ale
naprawdę wierzę w to, że Wam się spodoba. Zachęcam do przeczytania i ostrzegam,
że chyba przydadzą się chusteczki. Co więcej… Piszę kontynuację. Nie jestem też
pewna, czy dobrze mam przetłumaczone tytuły…
ROZDZIAŁ JEDENASTY.
~Kaja Jelonek – Dziękuję za słowa uznania. Jednocześnie
odsyłam Cię do rozdziału dziewiątego. ;p Inata i Itachi byli kiedyś razem ;p i
Tak, ona jest kuzynką Naruto. ;) Jestem też na siebie trochę zła, bo dopiero w
szesnastym rozdziale zacznie się coś na serio między Sasuke, Naruto i… No ;).
Ale nie chciałam ucinać ;p. Mam nadzieję, że mi wytrzymacie…
~ Mikorie – Ja nie wiem, jak Ty możesz mnie tak zachwalać,
chcesz, żebym wpadła w samouwielbienie? ;p . A tak serio… Bardzo mi miło, że Ci
się podobają moje wypociny, jednocześnie (nie mam komentarza pod „Wróżką” i to
robi swoje ;0 ) polecam Ci tego one-shota. Nie dlatego, że jestem butna, tylko
wiem, że gama uczuć w nim zawarta Ci się spodoba ;* . Dziękuję, że jesteś :3
~ Emi Raicho –
poczekam, poczekam, poukładaj sobie tam sprawy ;p a tak w ogóle, życzę Ci chęci
do uczenia się w tym Twoim liceum ;p Podziwiam Cię normalnie ;)
I na koniec
MIKORIE I KAJA – fioletowe włosy Inaty Uzumaki. Powiem szczerze, nie lubię
zbytnio rudzielców, czy czerwonowłosych, a uwielbiam kolor fioletowy, dlatego
też bohaterka ma taki kolor kłaków, a nie inny ;) . A tak na poważnie… w
opowiadaniu inaczej to wyjaśnię ;p . Chciałam po prostu, by wyglądała
niecodziennie i zaskakująco.
- Sasuke!! Wstawaj, Sasuke! Sasu, leniu!
Dziś wielki dzień – ktoś szturchał mnie w ramię, od razu wiedziałem, kto to.
- Witaj sło… - omal się nie wydałem – słoniu
i złaź ze mnie! – Dokończyłem, patrząc na miękkie, złociste włosy mojego Słoneczka,
jego piękne, niebieskie do głębi, oczka, lisie blizny, wynikłe z wypadku, który
niestety sam spowodowałem i piękny, wesoły uśmiech, dający mi tyle ciepła i
ukojenia. To przy nim chciałem zostać, na zawsze, zakochany bez pamięci. –
Przepraszam, że wciąż musisz to robić. No i za – dotknąłem zabliźnionych ran,
pokrytych dziwnym meszkiem – za nie.
- Ah, weź już z tym skończ, lubię Cię
budzić! – Machnął ręką jak co dzień. – Nie musisz mi ciągle o nich przypominać
– dodał, a jego uśmiech przybrał na czułości. Rozpływałem się każdego poranka,
mogąc oglądać tego anioła. Był idealny. Idealny dla mnie.
- Ale co dzień tego żałuję – odparłem, nad
wyraz miękko, znów dotykając jak zawsze lewego policzka. Dziwiłem się, że mi na
to pozwalał, ale nie pytałem, z obawy, że wtedy jakby się otrząśnie, zrozumie,
że to trochę niewłaściwe i nigdy więcej mi na to nie pozwoli. A ja nie chcę
odbierać sobie niemal jedynej możliwości muskania jego ciepłej skóry, gdy jest
tego świadom.
- Daj spokój i nie zaczynaj! – Spojrzałem
na moje niespełnione Kochanie, zapewne z pytaniem z oczach, bo zaraz wyjaśnił.
– Próbujesz przeciągać, by jak najdłużej się wylegiwać, dattebayo! –
„Dattebayo”. Błagam Cię, mój skarbie, nigdy nie zabieraj mi tego słowa. Nie
odchodź z nim, a wręcz powtarzaj je kilka razy dziennie, bym miał pewność, że
wciąż jesteś.
- Nie – powiedziałem twardo, zabierając
dłoń z miękkiej, opalonej skóry. Wolałbym wyszeptać: „Tak, moja Miłości, nie
chcę nigdzie się ruszać, bo Ty tu jesteś.” Wolałbym pociągnąć Cię za delikatną,
jak na dorosłego mężczyznę, dłoń, otoczyć ramieniem i całować. Niewinnie, jak
najwspanialsze Dziecko Boże, anielskie, stąpające po niebiosach.
- Ja to się Tobie dziwię – trajkotał mój Misiek,
patrząc jak spóźniony, na szybko myję zęby, kremuję twarz, używam
antyperspirantu, ubieram się, czeszę, a na koniec nakładam lekki makijaż. –
Dziś po pracy masz oświadczyć się swojej ukochanej Tenten, a w ogóle nie
okazujesz zdenerwowania. Powiem więcej – wyglądasz, jak gdyby cię to nie
obchodziło, zwisało! – Bo tak jest, ukochany. To nie jej, mimo, że jest miłą,
sympatyczną, dobrze ułożoną i kochającą mnie dziewczyną, chciałbym wręczyć
schowany w Twojej kieszeni, pierścionek zaręczynowy. To nie jej chcę
powiedzieć, że ją kocham nad życie i nie wyobrażam sobie świata bez niej. Te
słowa są zarezerwowane dla Ciebie, najdroższy.
- A co, jeśli taka prawda? – Zapytałem,
widząc że z oburzenia robisz się czerwony, moja niedojrzała wisienko.
- Jak możesz?! Znacie się niemal 5 lat! –
Owszem, mogę, bo to Ty, najwspanialszy, jesteś człowiekiem, któremu powierzyłem
swoje serce, jeszcze wcześniej.
- Ot, tam wiesz – droczyłem się,
podkreślając czarną kredką oczy. – Pamiętasz tamten dzień? – Nie musiałem mówić
który dokładnie, obaj wiedzieliśmy. W zwykłą, szarą, deszczową środę, sześć lat
temu, on zyskał nowego współlokatora i przyjaciela, a ja… straciłem swoje
serce, rozum i rozsądek na zawsze. Dla Niego. Chłopaka, który o mały włos mnie
nie zabił.
Szedłem zamyślony od Yamato, miejskiego fotografa. Właśnie
skończyły mi się u niego półroczne praktyki, a od przyszłego tygodnia miałem
zacząć pracować u niego jako pełnoprawny pracownik. Po wielu latach walki z
bezwzględną konkurencją, udało mu się zdobyć monopol ma nasze miasteczko, więc
postanowił rozbudować posiadane studio fotograficzne i przyjąć nowych uczniów.
Nie mogłem lepiej trafić.
Stanąłem przed przejściem dla pieszych,
z ponurą miną. Uwielbiałem, gdy padał deszcz, ale nie wtedy, kiedy musiałem
poruszać się po mieście. Rozejrzałem się dokładnie dwa razy, najpierw w prawo,
potem w lewo i znów to samo, bo wiedziałem, że skrzyżowanie, jakie właśnie
chciałem pokonać, było szczególnie niebezpieczne. Składała się na nie główna
ulica Zawiadowcza, po której często jeździły szajbusy, krótka, szeroka uliczka,
będąca jednocześnie wjazdem na kryty parking i wylotowa, zwana Potrójną
Szóstką, ponieważ większość wypadków w Vermilion miało miejsce właśnie na niej.
W miarę spokojny, wszedłem na pasy. Gdy byłem w połowie jezdni, usłyszałem z
prawej strony warkot samochodu. Kilkadziesiąt metrów przed sobą zauważyłem
czerwonego, lekko rozklekotanego Golfa dwójkę, wypryskującego z Potrójnej
Szóstki. Szybko oceniłem odległość i już wiedziałem, że kierowca nie wyhamuje,
a ja nie zdążę uskoczyć, tym bardziej, że nogi wrosły mi w asfalt, niemal
dosłownie. Zamknąłem oczy i pomyślałem o staruszku Yamato, jedynym bliskim mi
człowieku. Sekundę później poczułem uderzenie. Choć nie było tak silne, jak
oszacowałem, to i tak straciłem świadomość, waląc głową o twardą nawierzchnię
szosy.
Obudziłem się parę dni później w
ciepłym, jasno oświetlonym pokoju. Głowa mi pękała z bólu, świat wirował, a
każdy dźwięk, szczególnie pykającego zegara, doprowadzał do cichej furii. Nie
wiedziałem, gdzie jestem, co robię w tym miejscu, lecz nie byłem na tyle głupi,
by pomyśleć, że to niebo. Przecież wtedy nic by kurwa tak nie bolało. Nagle
usłyszałem głos, dziwnie kojący i głęboki. Instynktownie zamknąłem oczy,
udając, że śpię.
- Nie, mamo, nie przyjeżdżaj, poradzę
sobie. Tak, tak, jest u mnie, śpi – czułem na sobie badawczy wzrok chłopaka,
jak oceniłem po usłyszanych dźwiękach. – Nie, mamo! Nie na darmo skończyłem
medycynę! Umiem coś więcej niż tylko ładnie się uśmiechać i dobrze gotować – w
innej sytuacji bym się roześmiał, ale sami rozumiecie. – No, tak, pa, ja ciebie
też – nieznajomy rozłączył się i cicho sarknął. – Ta baba mnie kiedyś go grobu
wpędzi, jeszcze nim rozprawi się z tatą – mimo woli się uśmiechnąłem. Chyba to
zauważył, bo do mnie podszedł.
- Przepraszam, Sasuke… Nie śpisz? Hej… - i pomyśleć, że
dziś jest tak samo, choć w trochę zmienionej formie. Poruszyłem się nieznacznie.
- Nie – wyszeptałem z trudem, nie
otwierając oczu. – Wody… - wycharczałem, a moment później poczułem na
wyschniętych wargach nawilżony wacik. Oblizałem usta lubieżnie, domagając się
kolejnej porcji.
- Przepraszam, nie widziałem cię, drogę
przysłaniała mi wielka mapa, którą rozłożyłem – naprawdę miał miły głos. Z
miejsca zapragnąłem mu wszystko wybaczyć.
- Mój aparat… Cannon… - wychrypiałem,
próbując poruszyć rękoma. Bez skutku.
- Podałem ci silny lek przeciwbólowy –
powiadomił mnie, nie zaprzestając poprzedniej czynności. – A z twoją lustrzanką
wszystko w porządku, sprawdziłem –już wiedziałem, skąd znał moje imię –
tabliczka na futerale. Czułem się dziwnie otumaniony, chciałem na nowo zapaść w
sen, lecz nie pozwolił mi na to. – Sasuke, spróbuj otworzyć oczy… muszę
sprawdzić, czy z nimi w porządku – choć nie miałem na to ochoty, z wielkim
wysiłkiem uniosłem powieki. Z początku obraz był lekko zamazany, coś
normalnego, z każdą jednak sekundą wyostrzał się. Żółta plama, z dwoma
mniejszymi, niebieskimi, zaczęła coraz bardziej przypominać burzę złotawych
włosów i oceaniczne 0czy. – Sasuke? Sasuke widzisz mnie? – Mgiełka znikła,
wzrok miałem dobry jak zawsze, tylko z sercem coś było nie tak. Gdy tylko obraz
przestał mi się rozmazywać, wiedziałem, że to mój koniec. Z miejsca się
zakochałem w najpiękniejszej osóbce, jaka chodziła po tej Ziemi. Wpadłem po
uszy.
- Tak – potwierdziłem, obserwując jego
skupioną, śliczną twarz. Nie miałem w zwyczaju zakochiwać się od pierwszego
wejrzenia, ale z nim było inaczej. Pieściłem jego słodkie, na wpół damskie
policzki, czoło, podbródek, szyję i wydatne usta, dotykiem moich czarnych oczu,
nie mogłem przestać. Uśmiechnął się, a ja poczułem jak w moje samotne, zimne
serce otula fala ciepła i szczęścia. Po raz pierwszy w życiu byłem szczęśliwy.
- Zabiłbyś mnie wtedy – sarknąłem, a Ty
się zarumieniłeś. Znowu. Nie wiesz, że ten widok sprawia mi rozkosz i zarazem ból,
bo skąd. Nie powiedziałem Ci i nigdy nie powiem, jak mocno za Tobą szaleję.
- A tam – bąknąłeś, patrząc na moje odbicie
w lustrze. – Ale gdyby nie to, nigdy byśmy się nie poznali. Żałowałbym, gdybym
Cię wtedy nie rozjechał – rozbawiłeś mnie.
- Nie mógłbyś żałować, bo byś nie wiedział,
że tak może być – odparłem, kierując kredkę na brwi.
- Tak, to znaczy jak? – Ah, ta Twoja
niedomyślność. Czasami Ci się dziwię, że nie widzisz mojego uczucia.
- Tak, jak jest – przekomarzałem się z
Tobą, pragnąć Cię zagadać, bo wiedziałem, że spieszysz się do pracy. Nie
chciałem, byś wychodził. W lustrze zobaczyłem, że się naburmuszasz. – Tak
dobrze i wspaniale. Zawsze będę za tym tęsknił – zbyt wiele słów powiedziałem.
Błagam, nie pytaj. Nie posłuchałeś prośby w mej głowie.
-
Dlaczego miałbyś tęsknić? Zawsze będę – obiecaj mi to, Skarbie. Chciałbym, byś
obiecał, lecz ja… i tak zniknę.
- Bo dziś wszystko zmieni – a ja tego nie
chcę. Uśmiechnąłeś się ciepło. Kochanie, błagam, nie rób tak, wiesz, to mnie
rani. Z jednej strony chcę widzieć ten wspaniały uśmiech lecz z drugiej… Boję
się co będzie ze mną, kiedy go zabraknie. – Wiesz przecież, że jeżeli Tenten
mnie przyjmie, wyprowadzę się – machnąłeś ręką.
- To nie koniec świata… - dla mnie tak.
- Przeprowadzę się do Tokio – zaskoczyłem
Cię. Patrzyłeś na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Do Tokio? – Powtórzyłeś przerażony, a w
mojej głowie zaczęła się gnieździć jedna myśl. Nadzieja.
- Przepraszam, że nie powiedziałem ci
wcześniej – nie chciałem Ci tego mówić, bo mnie samego to zabija.
- To setki kilometrów stąd – przez chwilę
zdawałeś się być załamany, lecz zaraz przywołałeś na usta smutny uśmiech. –
Więc znów będę musiał szukać współlokatora… Ale cóż, najważniejsze jest Twoje
szczęście – odwróciłeś się, bym nie widział Twojej twarzy. Co czułeś? Nie wiem.
- No, tylko go tym razem nie zabij, bo
marny będzie z niego współlokator. Małomówny, zamknięty w sobie i ciągle zajęty
swoimi sprawami – chciałem rozładować sytuację.
- Taki jak Ty, a mimo to lepszego nie
miałem – wyszeptałeś, zostawiając mnie samego. Patrzyłem zszokowany, jak
znikasz w drzwiach mieszkania. Zacząłem mieć poważne wątpliwości.
Szedłem ulicami miasteczka, osłaniając
głowę kapturem. Znów ten piekielny deszcz. Tym razem jestem wdzięczny, że matka
natura wypłakuje łzy, których ja nie umiem wypłakać. Stanąłem znów przed
przejściem dla pieszych. Wspomnienia zalały mnie nową falą.
Obudziłem
się parę dni później, nadal w mieszkaniu blondyna. To kuriozalne – zakochałem
się, a nie wiedziałem nawet, jak ma na imię. Czułem się już dużo lepiej, więc
powoli usiadłem. Spojrzałem na swoje nogi okryte cienką, białą kołdrą,
zabandażowaną klatkę piersiową i prawą rękę. Pięknie, akurat ta była mi
potrzebna. Poczułem, że coś drażniąco przesuwa się po moim lewym przedramieniu,
wobec tego poruszyłem ręką energicznie. Prawie natychmiast mieszkanie wypełnił
mój cichy krzyk – coś nie tak z moim
barkiem, piekielnie bolał. Starając się nie ruszać, rozejrzałem się po
pomieszczeniu – szafa, telewizor, meblościanka i takie różne – nic
nadzwyczajnego, no może prócz wielu książek o medycynie. No tak, mój niedoszły
morderca jak i wybawca, był lekarzem. Znakomitym, jeśli ufać licznym nagrodom i
certyfikatom, porozwieszanym na ścianach. Lustrowałem pokój dalej, póki mój
wzrok nie napotkał małego talerza z kanapkami, szklanki soku pomarańczowego i
małej karteczki. Sięgnąłem po nią lewą ręką, uważając, by nie nadwyrężyć barku.
Sasuke, przygotowałem Ci śniadanie.
Mam nadzieję, że dzisiaj się obudzisz. Poszedłem do pracy, wrócę wieczorem.
Czuj się jak u siebie w domu, jestem Ci to winien. Telefon masz w trzeciej
szufladzie stolika, pozwoliłem sobie naładować baterię. Jak wrócę, porozmawiamy
o wypadku i odszkodowaniu.
Naruto
PS.
Masz mój numer wpisany, w razie, gdyby coś się działo.
Naruto. A więc tak masz na imię. Ładnie.
Zgodnie z jego instrukcjami, komórkę znalazłem wyłączoną w trzeciej szufladzie
mebla przy moim łóżku. Domyśliłem się, że ta sama karteczka, leży od kilku dni
i czeka, aż się obudzę. Jedynie zawartość naczyń mogła się zmieniać. Włączyłem
smartphone, zagryzając posiłkiem. Dawno nie czułem się tak głodny. Zobaczyłem
pilot od telewizora, leżący po mojej prawej stronie, pod poduszką. Musiałeś go
zostawić, wychodząc, w nadziei, że się obudzę. Sięgnąłem po niego i odpaliłem
mały telewizorek, a w tym momencie telefon zawibrował. Dostałem SMS-a. Lekko
zaskoczony, spojrzałem na wyświetlacz – trzy nieodebrane wiadomości. Wszedłem w
skrzynkę odbiorczą i zobaczyłem trzy razy: „Naruto Uzumaki”. Stuknąłem palcem
na trzecią, najwcześniej wysłaną. Mimo woli się uśmiechnąłem.
Sasuke, żyjesz? Nie chciałbym mieć Cię
na sumieniu, odpisz.
Spojrzałem na datę – sprzed dwóch dni.
Kolejne dwie miały podobną treść, aż mnie kusiło, by do Ciebie zadzwonić i
poinformować, że umieram. Zamiast tego wystukałem:
Cwane. Wysyłałeś wiadomości,
żeby wiedzieć, czy budzę się do życia. Żyję, ale się nie wypłacisz.
Wysyłane przez Ciebie wiadomości dały mi
pewność, że przespałem kolejne trzy dni. Zachodziłem w głowę skąd miałeś mój
numer, lecz wszystko się wyjaśniło, gdy odwiedziłem listę połączeń. Nie miałem
Ci tego za złe. Wybrałem numer staruszka Yamato. Odebrał po trzech sygnałach.
- Sasuke Uchiha! Wiesz co ci zrobię, jak
cię spotkam? Zabiję! – Specjalnie się nie bałem.
- Miałem wypadek, więc sądzę, że nie –
usłyszałem dziwny dźwięk, jakby ktoś skądś spadał.
- Nani?! Co się stało? Jesteś w szpitalu?
Mogę Cię odwiedzić? – Mimo woli zaśmiałem się.
- A przed chwilą chciałeś mnie zabić –
zauważyłem, sięgając po sok.
- I nadal mogę to zrobić, jeśli się nie
zaczniesz tłumaczyć! – Westchnąłem teatralnie, gdyż jego groźby nie robiły na
mnie wrażenia, ale posłusznie odpowiedziałem.
- Kilka dni temu, we wtorek, szedłem od
pana z pracowni i przechodząc przez Skrzyżowanie Zabuzy-sana, ktoś potrącił
mnie na pasach. Ucierpiałem, lecz na moje szczęście, sprawca nie uciekł, a do
tego jest lekarzem – słyszałem, jak oddycha głęboko, uspokojony. – Przyjął mnie
pod swój dach.
- Gdzie to? Zaraz zamknę studio i przyjadę
po ciebie…
- Nie
ma sensu. Jest mi tu dobrze – zaśmiał się.
- Czyli to jakiś przystojniak – nawet nie
wiedziałem kiedy się zdradziłem, ale staruszek Yamato wiedział, że gustuję w
chłopakach. – Niczego nie potrzebujesz? – Poczułem wibrację, Naruto odpisał.
- Na razie nie. W poniedziałek stawię się o
9…
- Ani mi się waż, Uchiha! Leż i dochodź do
siebie – nie chciał słuchać. – Dosłownie dochodź – dodał, rozłączając się
przezornie, bym nie zareagował. Poczułem, że w policzki mi gorąco. Kolejna
wiadomość od „Naruto Uzumaki”.
Jestem na to przygotowany. Forma
przenocowania Cię i zadbania o Ciebie przez parę dni i nocy nie wystarcza? ;)
Aż mnie kusiło. Pofolgowałem sobie.
Jak chcesz zadbać o mnie w
nocy? Powiem szczerze, to całkiem kuszące… Usuratonkachi.
Nie wiem co mnie podkusiło, by go tak
nazwać, ale cóż. Zjadłem cały posiłek przygotowany przez blondyna, więc
chwiejnie wyszedłem z łóżka i ruszyłem na poszukiwanie ubikacji. Rozglądając
się po jego mieszkaniu, zauważyłem, że ma nie tylko kuchnię, dwie łazienki i
pomieszczenie gospodarcze, ale i jeden wielki, pusty pokój. Zdziwiło mnie to, ale
nie zaprzątałem sobie tym głowy. Wracając, zahaczyłem o lodówkę. Nie dziwiłem
się, że była pełna. Jako lekarz musiał dość porządnie zarabiać. Wsuwając się
delikatnie pod kołdrę, odblokowałem telefon – odpisałeś.
Mogę zrobić wszystko: porażać się
profilaktycznie prądem, okładać Twoje rany zgniłą cebulą, podawać Ci doustnie
miazgę z żabich udek, robić lewatywy… Od wyboru, do koloru… Teme ;p
Nie dość, że przystojny, to jeszcze
zabawny. Może coś z tego będzie, pomyślałem. Postanowiłem dalej prowadzić tą
grę na słowa.
Wszystko bardzo kuszące i nie
wątpię, ze poczuję się lepiej, jednakże… Powiem szczerze, że ta ostatnia opcja
najbardziej mnie przekonuje. Oczywiście w zależności, jakiego sprzętu do tego
użyjesz… Dobe!
Oglądałem jakieś bzdety w telewizji,
czekając, aż odpisze i jedząc. Tym razem zajęło mu to trochę więcej czasu. Nim
się spostrzegłem, był wieczór.
Tak myślałem, że
rozwierak byłby dobry. Co o tym sądzisz?
Nie zdążyłem odpisać, bo zadzwonił. Z
dziwnym uciskiem w brzuchu, odebrałem,
- Tak, zabójco? – Warknął na mnie, co
szczerze mi się spodobało.
- Niedoszły, dattebayo! – Poprawił lekko
obrażonym głosem. – Wracam właśnie do domu, potrzebujesz czegoś? – Wyrzuty
sumienia w jego głosie roztkliwiły mnie lekko.
- Nie, młotku – wiedziałem, że przesadzam,
ale tak jakoś… pasowało mi go tak nazywać.
- Uh – kolejne miłe dla ucha warknięcie – lubisz
ramen?
- Niespecjalnie – odparłem szczerze,
patrząc w okno. Nie poznawałem tej części miasta.
- No dobra, to co ci przynieść? – Zapytał
lekko podenerwowany. Zapewne wolałby, żebym uwielbiał ramen.
- Mogą być pierogi z… - rozłączył się,
Chwilę później dostałem SMS-a.
Wymyślasz, Książę.
Nie wysilałem się, by odpisać, zaraz i tak
go zobaczę. Choć starałem się o tym nie myśleć, to w dziwny sposób,
niezrozumiały dla mnie, brakowało mi jego blond czupryny. Pojawiła się
niespełna godzinę później. Z mojego punktu obserwacyjnego, patrzyłem, jak
rozbiera się, tarmosząc siatki z zakupami.
- Nie wiedziałem, jakie lubisz, więc
kupiłem po pół kilo każdego rodzaju – rzucił w moją stronę, wykładając na kanapę
kolejno: pierogi ruskie, z truskawkami, z jagodami, z kapustą i grzybami, z
mięsem, z serem, no i z owocami leśnymi. Uniosłem jedną brew do góry.
- Lubię tylko jeden rodzaj – wskazałem
jedną z siateczek – z mięsem. – Spojrzał na mnie spode łba.
-
Trzeba było powiedzieć – burknął.
- Trzeba było się nie rozłączać-
odpowiedziałem triumfalnie, z lekką ironią.
- Trzeba było napisać SMS-a – odparował,
patrząc na mnie z góry.
- Trzeba było tylko zapytać – nie dawałem za
wygraną. Sprzeczanie się z nim, weszło mi w nawyk. – Zresztą ręce mnie bolą,
pisanie jest uciążliwe, Usuratonkachi.
- Jakoś wcześniej nie było, skoro mi
odpisywałeś, Teme – nie spuszczał ze mnie wzroku, co mi schlebiało.
- Dawno i nieprawda – rzucił mi wyzywające
spojrzenie.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie
wyszło. Mam obiad na kilka dni – skapitulował, wychodząc z pokoju. Nim jednak
go opuścił, usłyszałem jeszcze ciche: „A mogłem go rozjechać”, na co się zaśmiałem.
Jakiś kwadrans później siedzieliśmy przy
stole, ubrani w identyczne, pomarańczowo-czarne dresy. Dopiero teraz
zauważyłem, że nie mam swoich ciuchów, wcześniej jakoś mi to umknęło.
- Ty mnie przebrałeś? – Posłał mi krótkie
spojrzenie.
- Oczywiście, a kto, matka Teresa? Widzisz
przecież, że mieszkam sam – byłem ciekawy, czy podobało mu się moje ciało, lecz
nie pytałem. Zamiast tego stwierdziłem lakonicznie:
- Masz trochę duży dom jak na kawalera…
- Tak jakoś wyszło – powiedział, w
przerwach między kolejnymi łyknięciami soku. – Właściwie to szukam
współlokatora. Przeprowadziłem się z Pekinu, wiesz, tu mam pracę – pokiwałem
głową, raz po raz patrząc na tą cudowną osobę. Miałem ochotę go dotknąć, lecz
wiedziałem, że bez powodu nie mogę tego zrobić.
- Właściwie dobrze się składa, szukam lokum
– słowa same wypłynęły z moich ust. To nie była prawda, miałem gdzie mieszkać,
ale chciałem być jak najbliżej chłopaka. Nigdy się tak nie czułem.
- Naprawdę? – Jego oczy rozszerzyły się i
zdawałoby się, że śmieją się razem z nim. – Może… w ramach odszkodowania byś
mie… - zasłoniłem mu zdrową dłonią usta. Miekkie i cudownie gładkie.
- Nie ma mowy o żadnym odszkodowaniu –
odparłem, cofnąwszy rękę i nabierając niezdarnie pieroga na widelec, zacząłem
wypytywać o koszty.
I tak oto, ja, Sasuke Uchiha, zakochałem
się bez pamięci w mężczyźnie, któremu w sumie wprosiłem się na chatę.
Jak co dzień, zrobiłem parę
zdjęć przygodnym klientom, posprzątałem studio, porozstawiałem antyramy,
wyjątkowo przystroiłem okno wystawowe. Yamato przez cały czas mi się przyglądał.
Gdy zostało nam jeszcze jakieś pół godziny pracy, zamknął pracownię wcześniej i
przywołał mnie do siebie.
- Sasuke, Sasuke. Powiedz mi, co
przygotowaliście z Naruto na ten wieczór?
- Najpierw smaczna kolacja w Tiuyomi, potem
spacer pod gołym niebem, na koniec deser i oświadczyny w moim domu – wyrzuciłem
bez cienia uśmiechu. Dopiero teraz zacząłem się denerwować. Za kilka godzin
miałem związać się mocniej z dziewczyną, której nie kochałem, porzucając
jednocześnie jedyną osobę, na jakiej mi zależało. A to wszystko dlatego, że
byłem tchórzliwym kotkiem, jak nazwał mnie kiedyś staruszek.
- W Tiuyomi nie ma co liczyć na smaczną
kolację, raczej wykwintną i wymuskaną.
- Taa – potwierdziłem, zamyślony.
- Jesteś pewny, że dobrze robisz? – Nie
patrzyłem na niego. Nie chciałem, by wyczytał z moich oczu prawdę.
- Tak. Lepszej nie znajdę – westchnął. Nie
zabrzmiało to nazbyt przekonująco.
- Nie rób tego, Sasu – podniosłem głowę. –
Nie kochasz jej, prawda? – Przytaknąłem. – No właśnie. Jeśli jej nie kochasz,
nie będziesz z nią specjalnie szczęśliwy…
- Z Naruto też nie – przerwałem mu. – Nie wie,
że go kocham, a nawet jeśli by wiedział, to…
- To? – Wpatrywał się we mnie tak, że
poczułem dreszcze.
- To by nie zrozumiał.
- Jesteś największym głupkiem świata,
wiesz? – Byłem pewny, że nie ustąpi. – Nie wiesz przecież, jak by zareagował.
Nie lepiej byłoby najpierw spróbować? Skoro i tak się przenosisz, to…
- Nie wiem – miał rację, tylko nie umiałbym
się na to zdobyć.
- Co ci szkodzi? Nic nie ryzykujesz…
- A i owszem – spojrzał na mnie ostrzej.
- Tylko mi nie mów, że przyjaźń…
- No tak – zaśmiał się pusto.
- Co ci z przyjaźni zza oceanu? – Tak
określał bardzo dużą odległość. – Chcesz do końca życia wspominać i usychać do
niego? Jeśli cię nie zechce, to trudno, przecież chyba i tak zamierzałeś
zakończyć tą znajomość?
- Nie! Dlaczego miałbym? – Nie rozumiałem.
– Przecież …
- I tak i tak to by padło. Coraz rzadziej
byście pisali, spotykali się w ogóle… Sasuke. Chcę dla ciebie dobrze. Nie rób
tego.
- Ale co to zmieni? – Widziałem
niezrozumienie w jego sędziwych, czarnych oczach. – Nawet, jeśli bym został,
nie oświadczał się, to i tak usychałbym z tęsknoty i miłości, bo nigdy nie
zdobędę się, by mu powiedzieć… A tak miałbym przynajmniej kogoś, komu na mnie
zależy.
- Wiesz, że znałem twojego tatę? – Moje
źrenice rozszerzyły się. Nie wiedziałem czemu odbił piłeczkę. – Tak, znałem
Fugaku Uchihę bardzo dobrze, zanim zginął. I naprawdę dziwię się, ze jego syn
jest tchórzem – to powiedziawszy, zniknął za tylnymi drzwiami. Zostałem sam z
moimi myślami.
Wpadłem do mieszkania i aż zaniemówiłem.
Każdy skrawek aż się błyszczał, nigdzie nie mogłem znaleźć zwykle
wszechobecnego kurzu. Z przezorności sprawdziłem kolejne pomieszczenia. Z
kuchni ulatniał się cudowny zapach – wiedziałem, że moje Szczęście coś gotuje.
Tylko Ty potrafisz sprawić, by moje podniebienie, wraz z sercem, gdy na Ciebie
patrzę, fruwało w niebie. Przed zobaczeniem Ciebie, Kochanie, wparowałem do
własnego pokoju i aż jęknąłem z wrażenia.
- Podoba Ci się? – Wyglądałeś mi zza
ramienia, dumny ze swojego dzieła. Poczułem Twój słodki zapach, podobny do
truskawek, ciepły, hipnotycznie pachnący oddech i gorąco Twojego podbródka na
moim ramieniu. Nie mogłem oddychać
wrażenia, niemal zemdlałem. – Sasu, coś nie tak? – Jak zawsze nieśmiały,
niepewny, nie wierzący w siebie zwaliłeś to na karb swojej pracy. Gdybyś tylko
wiedział.
- Jest idealnie. Lepiej nie mogłem sobie tego
wyobrazić – patrzyłem na stół nakryty czerwonym obrusem, zastawiony złotą
zastawą, świeczki poustawiane to tu i tam, prawdziwy, drogi szampan zatopiony w
lodzie, łóżko posypane płatkami róż, czarne pudełeczko na jednej z brunatnych
poduszek… To wszystko powinno być dla Ciebie, a świadomość tego ciążyła mi
strasznie. – Pozwolisz? – Mimo, że zapytałem, nie czekałem na odpowiedź.
Odwróciłem się i mocno go objąłem, pierwszy raz w życiu. To dziwne, skoro nie
raz widziałem go nagiego, opatrywałem rany, ochraniałem przed upadkiem… -
Arigato – wyszeptałem wprost do ucha mojego Skarbka, pierwszy i ostatni raz.
Wiedziałem, że to się nieuchronnie zbliża do końca, oczy zaszły mi łzami. Nigdy
już miałem tego nie robić.
- Nie ma sprawy, od tego są przyjaciele –
choć słyszałem, że się uśmiecha, coś było nie tak. Odsunąłem się więc od niego,
potrząsając głową, by zdradzieckie krople nie spłynęły mi po twarzy. – Sasuke…
masz mi może coś do powiedzenia? Coś, czego nigdy mi nie mówiłeś? – Zacisnąłem
dłonie w pięści.
- Wiesz już wszystko, Usuratonkachi –
nieprawda. Chciałbym powiedzieć Ci co innego. Będę tęsknił za Tobą stale i
żałował, że teraz milczę. Jesteś wszystkim, co mam i czego nie chciałbym nigdy
utracić. Chcę Cię dotykać, całować i pieścić, codziennie mając przy sobie.
Jesteś moim Szczęściem, ukochanym Misiem, Skarbem największym jaki mam i Jedyną
Miłością. Kocham Cię Aniołku- to wszystko, czego nie wypowiedzą moje kłamliwe
usta. Nie wiem dlaczego, ale zwiesiłeś głowę. – A ty?
- Jest jedna rzecz – moje serce zabiło
szybciej. – Pamiętaj o mnie zawsze, tak jak ja będę pamiętał – spojrzałem w
Twoje piękne, błękitne oczy. Siłą powstrzymywałem się przed wykrzyczeniem Ci
prawdy, przed pocałowaniem Twoich malinowych warg. Postanowiłem jak zwykle
zgrywać Drania.
- Jak mógłbym zapomnieć największego
głupka, jakiego w życiu poznałem? Człowieka, który o mały włos mnie nie zabił?
– Widziałem, że jesteś zaskoczony. Dotknąłem rozpalonych blizn. Człowieka,
którego pokochałem? – Ciebie nie da się zapomnieć, Młotku. Wniosłeś tyle
dobrego w moje życie – nie mogłem znieść napięcia. – Co dzień dziękuję Bogu, że
sześć lat temu przechodziłem przez tamto skrzyżowanie i że … - głos zaczął mi
się łamać. Na szczęście poczuliśmy swąd spalenizny.
- Biszkopt! – Krzyknąłeś, zostawiając mnie
samego. I za to Ci dziękuję, bo nie widziałeś moich łez, zdradzieckich łez,
wyrażających tak wiele. I ja nie widziałem Twoich. Kochanie, nie chcę
odchodzić, ale nie mam innego wyjścia. Zawsze będę Twój, a Ty będziesz
nieosiągalny.
Wszystko szło jak po maśle. Ja i moja
„ukochana”, zjedliśmy cudownie mdłą kolację, rozmawiając o błahych sprawach. Z
nią nigdy nie miałem zbyt wielu tematów do rozmowy, z Tobą zawsze. Zabrałem ją
na plażę, wygłupialiśmy się w świetle gwiazd. Jej śmiech… choć miły dla ucha,
był tak odmienny od Twojego. Już czekałem na umówiony znak, gdy coś we mnie
pękło. Siedziałem z obcą mi dziewczyną nad jeziorem, a ona mówiła. Ja za to…
wspominałem Ciebie. Wypadek, przez który masz piękne dla mnie blizny, gdy
prowadziłem pijany samochód i walnąłem w drzewo… Naszą pierwszą kłótnię…
- Sasuke! – Poderwałem się z łóżka, gdy wparowałeś mi do
pokoju.
- Co to ma być za chlew? – Wskazałeś dłonią
przestrzeń za sobą.
- To raczej kuchnia, ale jak tam chcesz –
westchnąłem teatralnie, pokazując Ci gdzie Cię mam. Zdenerwowany wskoczyłeś na mnie
z pięściami.
- Mieszkamy razem, bałaganimy razem, to i
sprzątamy razem! – Krzyczałeś, starając się mnie uderzyć.
- W tym domu ty wyglądasz jak baba –
odparłem, delektując się zwycięstwem. – Głupia baba od sprzątania – Obruszyłeś
się.
- Nie nazywaj mnie babą! I do tego głupią!
- Patrz- klasnąłem w dłonie, a gdy się na
to zapatrzyłeś, zdzieliłem Cię z liścia po twarzy. Odskoczyłeś ode mnie
momentalnie. – Musisz być głupi, jeśli się na to nabierasz co najmniej raz w
tygodniu – wyszedłeś, trzaskając drzwiami.
…
wspólne naigrywanie się, kawały, rozmowy, wycieczki, pijaństwo…
Prowadziłem kompletnie pijanego blondyna
do domu, po nocnej balandze. Widziałem, że raz po raz łapie się za brzuch, więc
popchnąłem go na krzaki przy drodze.
- Rzygaj – rozkazałem, odwracając się
tyłem.
- Niee chce! – Jak na potwierdzenie swoich
słów, puściłeś pięknego pawia prosto na swoje błękitne buty. – Kurwa!
- Mówiłem – wziąłem go pod ręce, prowadząc
dalej. Następnego dnia przyszedł do mnie, z dziwną miną.
- Sasu… nie wiesz, gdzie podziały się moje
wszystkie rzeczy? – Patrzyłem, jak zupełnie nagi szukasz telefonu.
- Nie wiem, Młotku – nie było sensu się
zdradzać. Wyszedł, a ja puknąłem się w czoło. Po paru minutach zlitowałem się i
wyjąłem swoją komórkę. Wykręcając jego numer, szykowałem się na atak.
- UCHIHA! Nie żyjesz – wparował do mnie, z
całym czerwonym czołem. – Jak śmiałeś przykleić mi telefon do czoła?!
- Ja? – Udałem niewinnego. Dobrze
wiedziałem, że pijany, bądź skacowany Uzumaki, to naprawdę tępy Uzumaki. A mimo
to go kochałem.
- TY!! – Ryknął i wskoczył na mnie. Nie
miał zielonego pojęcia, że dałbym się skatować, byleby całe życie oglądać go w tym
stanie – pięknie zarumienionego, gołego, z kurwikami w oczach…
… wspólne plany…
- Sasuke? – Leżeliśmy u Ciebie na łóżku,
przez okno w suficie patrząc na gwiazdy. – Jakie masz marzenia? – Ciebie,
pomyślałem.
- Nie wiem… Założyć rodzinę, nagrać płytę…
- wyznać Ci miłość i bez opamiętania dotykać… - A ty?
- Chciałbym założyć własną firmę, pomagając
biednym – jak zawsze nie myślisz o sobie, tylko o innych. Kocham to w Tobie.
- A gdzie w tym ja? – Kątem oka spojrzałeś
na mnie.
- W Twoim też mnie nie ma! – Uwielbiałem,
gdy zachowywałeś się jak dziecko.
- Jesteś, Usuratonkachi. Nie mógłbym
założyć rodziny bez ciebie. To nie byłoby to samo – obdarzasz mnie
najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. Rozpływam się.
- Zróbmy tak. Ty stworzysz rodzinę ze mną, a
ja założę firmę z tobą. Zgoda?
- Jak najbardziej – uścisnąłem podaną mi
przez Ciebie dłoń, czując fałszywość chwili, która niebawem się skończy.
I nagle mnie oświeciło. Byłeś moją
anielską trucizną i lekiem zarazem. Jeśli bym odszedł, nie miałbym przy sobie
antidotum trzymającego mnie przy życiu. Umierałbym powoli, nie zaznawszy
szczęścia.
- Tenten – spojrzała na mnie, rozumiejąc.
- Wiem, czekałam, aż mi to powiesz –
pocałowała mnie delikatnie w usta. – Powiedz mu i bądź szczęśliwy – dodała,
znikając w ciemności. Gdyby nie Ty, wiem, że mógłbym ją pokochać. Była cudowna.
Przyszedł SMS, nasz sygnał. Już wiedziałem, że nad ranem się zdziwisz.
Nie mogłem spać. Cały czas patrzyłem na
drzwi, oczekując Twojego wejścia. Niespecjalnie się spieszyłeś.
- I jak tam? Przyjęła Cię? – Zapytałeś
ciekawy mej odpowiedzi.
- Nie i muszę Ci coś powiedzieć – wstałem z
kanapy i podszedłem do Ciebie.
Zobaczyłem w Twoich nieziemskich oczach coś na wzór ulgi. Zebrałem się w
sobie, byłem gotowy Ci to powiedzieć… A jednak… - Od dziś chcę więcej cukru do
kawy i przestrzeni osobistej – uśmiechnąłeś się, a mi kolejny raz serce
oszalało. Sześć lat to nadal za mało.
Ehh, ta moja pamięć to chyba jakaś kara T--T Sorry, ale ja po całym dniu w szkole, mam tak zryty mózg, że ciężko w ogóle go znaleźdź...
OdpowiedzUsuńAle nic! One-shot naprawdę wzruszający (choć mi nie pociekła łza (jestem po prostu skałą bez serca)), bez bicia przyznaję, że wiele osób doprowadzi do płaczu. Gdybym ja pisała tak uczuciowo - nie wiem co by się stało, ale wykorzystała bym ten talent do przekonywania nauczycieli by nie stawili mi jedynki *=*
Nie wiem czemu, ale Sasuke w tym opku wszysko sobie utrudnił ... Kocha Naru? To do wyra i gotowe! xDD
Ale nie no, tak na poważnie, zazdroszczę Ci tak zajebistych pomysłów na opowiadania ;p Gdybym ja miała trochę więcej czasu... I tak nie napisała bym tak boskiego opowiadania jak ty xD
Co do postaci Inaty i jej koloru włosów - jestem szalenie ciekawa ^^
I trochę jednak zgasiłaś mnie tym, że coś więcej z SasuNaru pojawi się w szestnastym rozdziale .__.
Po prostu bucham niecierpliwością!
Mówiłam już, że ubóstwiam Twój styl pisania? To teraz napiszę to na tramsparencie i będę wymachiwała nim przed Twoją twarzą ;DD
Naprawdę szalenie ciekawie napisałaś tą notkę i mam wielką chcicę na kontynuacje tego opowiadania ^^
Najbardziej podobały mi się sprzeczki Sasuke z Naruto. Gezz, naprawdę słodkie. I jeszcze to jak Sasu nazywał Naruto w myślach - bardzo urocze ^^ (Choć według mnie Sasuke powinien być mhhhroczny, władczy i niewyżyty xDD) *^*
Powtarzam się chyba po raz któryś, ale musze Ci to wykrzyczeć w twarz...
Kocham Cię! (wiem, że niestety jesteś zajęta T--T... nadzieja matką głupich) ^^
Myszko, Dziubasku, Słońce ty moje, pisz aż Ci się pace spalą ^^
Pozdrawiam i ściskam mocno ;d
Kaja Jelonek
Jejku, jejku, jejku! *.*
OdpowiedzUsuńAż nie wiek co napisać! One shot cudowny, bardzo się cieszę, że piszesz kontynuację, bo zakończenia w takim momencie bym ci nie darowała. ;P
Miałaś rację, ogromnie mi się spodobało, masz prawo być z tego wpisu dumna. Coś wspaniałego. Idelanie oddałaś tą głupotę Naru i uczucie Sasuke. Chodź momentami wydawało mi się, że Uchiha jest zbyt uczuciowy, choć w sumie tylko jego własne odczucia - na zewnątrz był cały czas tym zimnym, nie mogącym się przełamać Sasuke. Nie mogę się już doczekać, aż między nimi coś zacznie się dziać. Pasują do siebie idealnie. :3
Świetny pomysł z tym w jaki sposób Naruto i Sasuke się poznali, kolejny raz udowodniłaś, że masz mega oryginalne pomysły.
Opis sprzeczek tej dwójki wcale nie gorszy. Uwielbiam takie fragmenty i mam nadzieję, że jeszcze nie raz takie zafundujesz.
Rozdział, podsumowując, fantastyczny, chyba będzie to jeden z moich ulubionych shotów! Nie mogę się już doczekać kontynuacji, dlatego życzę ci mnóstwa weny, kochana. Pisz szybciutko! ;*
Jeśli masz ochotę, zapraszam serdecznie na nowy rozdział na sasuke-i-erin.blog.pl
OdpowiedzUsuńBuziaki. ;*
U mnie (w końcu) nowy rozdzaił ^^ Nie wiem czy Ci się spodoba, ale cóż... Jak chesz to przeczytaj *--*
OdpowiedzUsuńBoże. ...*.* CUDO!!!
OdpowiedzUsuńNienawidzę opowiadań w zwykłym świecie, ( a do tej pory jeszcze nie lubiłam sasunaru co zmieniło się przez cb ;p ) ale to jest cudowne. IDEALNA POSTAĆ SEME. świetne opisywanie emocji sasuke , jest taki słodki ♥♥
Kocham jak piszesz.