Wybacz!

KONIEC.
Umarło śmiercią naturalną. Nic już się nie pojawi. To nieodwołalne.
Dziękuję za pułap 100 000 wejść. Zdaję sobie sprawę, że miałabym 2 razy więcej, gdybym pisała... Ale już nie umiem. Jedynie dla pieniędzy.
Pozdrawiam.

Polecany post

One - Shot - Poszukując wartości.

Tytuł: „Poszukując wartości” Paring: SasuNaru Kategoria: Shoūnen ~ ai Gatunek: Dramat (tak świątecznie, wiem xD) Ostrzeżeni...

niedziela, 16 lutego 2014

"Zatracić się ostatni raz" - Jedynka


         Tytuł: Zatracić się ostatni raz
         Długość: Z założenia krótkie opowiadanie
         Rozdział: 1/kilka?
         Paring: SasuNaru
         Uwagi: *Nazwy ulic wymyślone, aby wszystko pozostało fikcyjne. Nie polecam czytać przy jedzeniu.

         ****

         NIEBIESKOOKI blondyn przemykał uliczkami Nowego Jorku w sobie tylko znanym celu. Ubrany na czarno, sportowo, na uszach stereofoniczne słuchawki, a w nich czysty hip-hop/rap. Unikał, ile mógł ludzi, miejskiego szmeru czy hałasu, który sprawiał, że człowiek sam się w sobie gubił. Omijał nieznanych osobników – kto by spamiętał te miliony różnorodnych twarzy? Jakaś kobieta z dzieckiem wpadła na niego i wykazując się niemal zapomnianym ludzkości instynktem, przeprosiła, lecz tego nie usłyszał. Gnał przed siebie, kiwając głową w rytm muzyki.  Czas go naglił. Jeszcze chwila,  jego ciało zacznie w pełni odczuwać brak substancji, dzięki której mógł normalnie funkcjonować. Kierował się w jedno miejsce, raj dla takich jak on – wyrzutków. Gdy poczuł pierwsze drżenie mięśni, puścił się biegiem do centrum. Jeszcze mniej więcej dziesięć minut, a nie będzie zdolny do jakiegokolwiek ruchu. Wybiegając z Buldingstreet, skręcił w prawo. Już z daleka rozpoznał „honorowego przyjaciela”, który na jego widok uśmiechnął się drwiąco.
    - Nadal w tym siedzisz? – Zapytał, sięgając do kieszeni.
    - A czy kiedykolwiek mówiłem, że z tym skończę? – Zadrwił, wyciągając plik banknotów. – Pół.
    - Nie próżnujesz – czerwonowłosy zaśmiał się, po czym rozglądając się na boki, jedną ręką przyjął pieniądze, drugą dłonią wsuwając mu w kieszeń nabytek.
         Blondyn, nie zważając już na mężczyznę, rzucił się gorączkowo w kierunku jednego z opuszczonych dworców. Zostały mu dwie minuty. Tylko tyle dzieliło go od piekła. Mijając kolejne filary i zniszczone ławki, pomyślał, że nie zdąży. Nie uda mu się. Gdy dopadł do jednej z męskich łazienek, zostało mu jakieś półtorej minuty. Wchodząc, miał niemiły widok na stare, popękane , obwieszone i zakrwawione umywalki i… trupa pod jedną z nich.
         Był nim jeden z jego dawnych kumpli od haszu, Iruka Umino. Ubrany w poobdzierane jeansy sprzed dziesięciu lat, starą, zbutwiałą koszulkę, niegdyś białą z czarnym napisem DEPRESJA TO GŁUPOTA i znoszone adidasy, leżał wyciągnięty z wyprostowaną prawą ręką, ne której zaciśnięty był pas powyżej zgięcia łokcia. Brudna, z pewnością zainfekowana strzykawka wbita została w główną żyłę, między setkami nieestetycznie wyglądających strupów. Niedaleko mężczyzny leżał sprzęt – zapalniczka, na wpół wyciśnięta cytryna i metalowa łyżka.
         Niebieskooki zatrzymał się na chwilę, budząc w sobie ostatnie ludzkie odruchy i podchodząc do nieżywego niepewnie, przyklęknął. Wyciągnął dłoń i patrząc w innym kierunku, zasunął zimne powieki na czekoladowe tęczówki bruneta. Tak bardzo chciał żałować byłego nauczyciela lub mu współczuć, lecz nie mógł . Doskonale zdawał sobie sprawę, że takich jak on się nie żałuje, bo oni w pełni świadomie wpakowywali się w to bagno. Właśnie, bagno.

         CHŁOPAK pozbierał się z kucek zabierając cytrynę Umino i wpadł do środkowej kabiny. Obrzydziła go muszla klozetowa, jaką tam znalazł. Osoby, które z niej korzystały, nie do końca trafiały ekskrementami w otwór do tego przeznaczony. W całej toalecie śmierdziało rzygami, odchodami, spermą, a nade wszystko, krwią, która weszła w kontakt z wodą. Nie zważał jednak na bród, smród i inne niedogodności w postaci pełzających karaluchów, pleśni czy innych insektów, a nawet kawałków skóry leżących na spleśniałych kafelkach. Nie to się teraz liczyło. Z drżeniem wyjął z wewnętrznej kieszeni łyżkę i strzykawkę opakowaną foliówką. Wyciągnął metalowy sztuciec i z szybkim biciem serca wydusił nań kilka kropel soku z kwaśnego owocu, po czym odpalił zapalniczkę. Z niecierpliwością zaczął podgrzać metal. Po chwili, z lekką komplikacją odmierzył na noszonym ze sobą nożu mniej więcej ćwiartkę, którą dosypał do dość ciepłego już soku.  Zostało mu pół minuty. Przyłożył igłę do kondensującego „wywaru”, napełnił ją jednym szybkim ruchem.
         Jeszcze tylko piętnaście sekund. Podciągnął rękaw bluzy i porzucając sztuciec, pognał w stronę martwego Iruki.  Z trudem  zdjął z jego przedramienia skórzany pas i założył na swoje. Już wiedział, że nie zdąży.
         Siedem sekund. Nie mógł znaleźć głównej żyły przez zamglone strachem oczy. Nie chciał znowu odczuwać tego bólu. Z przerażeniem szukał miejsca, w które mógłby się wbić.
Trzy sekundy – drżącą ręką wbił się w skórę. Nie trafił.
         Dwie sekundy – igła przebiła główną aortę.
         Jedna sekunda – bez tchu zaaplikował sobie narkotyk.
         Strzał.

         NARUTO Uzumaki pochodził z bogatej rodziny, miał kochającą rodzinę, wspaniałego brata Jotę, oddanego psa Akamaru i sympatyczną służbę. W szkole nie miał problemów z nauką, miłości nie szukał. Jeśli chodzi o przyjaciół… no cóż, miał ich kilku. Jednym z nich był Sasuke Uchiha, przystojny i zdystansowany Japończyk, z nienaganną prezencją i koneksjami. Blondynowi w czarnookim podobało się kompletnie wszystko – niemal przezroczysta skóra, taka seksownie wampirza, granatowoczarne oczy, głębokie niczym bezdenne studnie, długie, smukłe palce, wypielęgnowane , umięśnione ciało, no i… całkiem dorodne przyrodzenie. Tak, Naruto Uzumaki, syn amerykańskiego biznesmena, Minato Namikaze, właściciela największej na świecie rafinerii ropy naftowej i Kushiny Uzumaki, utalentowanej piosenkarki, zdobywczyni ponad dwustu nagród muzycznych, był gejem i to było bezpośrednim powodem, dla którego od dwóch lat zażywał heroinę.
         PIERWSZY raz wciągnął na imprezie Uchihy, zaraz po tym, jak brunet go odrzucił, brzydząc się nim. Drugi raz zaaplikował sobie narkotyk również przez nos, gdy Sasuke wrzucił do sieci ich rozmowę, podczas której wyznał mu swoje uczucia. Trzeci raz naładował się właśnie z Iruką, z którym wcześniej niejednokrotnie palił marihuanę, lub hasz, tak dla sportu. Z każdym razem upewniał się,  że heroina jest ratunkiem, pozwala zapomnieć o przeszłości, jest odskocznią od problemów. Z czasem jednak stwierdził, że to ona stała się problemem, gdy bez niej nie mógł przeżyć w spokoju jednej doby.
         Rodzice, błogo nieświadomi o kłopotach syna, nie tylko nie mieli o niczym pojęcia. Oni po prostu nie mogli wiedzieć. Naruto był typem osoby, która nie obarczała problemami najbliższych. Za nic nie chciałby ich zmartwić, to też nikt, poza „kolegami z kręgu”, nie wiedział o jego nieszczęśliwym uczuciu i narkotyzowaniu się. Tak było łatwiej.
         Uzumaki zaliczył wszystkie fazy: od wąchania, wciągania, zlizywania czy połykania, po wstrzykiwanie. W swoim dziewiętnastoletnim życiu zażywał takie środki, o których co druga pielęgniarka w NY nie miała nawet pojęcia. Przechodził przez relanium, haszysz, kodeinę, opium, „białko” i wiele innych, aż po herę. Nie widział sensu swojego dalszego istnienia. Każdej nocy budził się z krzykiem, by nad ranem przeczytać o kolejnej ofierze narkotyków. Minato zawsze powtarzał przy śniadaniu: „Patrz, Kushina, jeszcze jeden. Jak dobrze, że nasz Naruto jest od tego wolny.” Potem kładł dłoń na roziskrzonej i niesfornej głowie syna. Nie wiedział, jak bardzo się myli, a młody dziedzic nie wyprowadzał go z błędu. Bo i po co?

         Obudził się,  raczej ocknął, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Westchnął i starł z siebie pozostałości niezidentyfikowanej substancji, a potem przeszukał kieszenie. Tak jak myślał – działka, wraz z telefonem i słuchawkami, zniknęła. Jak miał to tym razem wyjaśnić matce? Powoli kończyły mu się wymówki. Wstał, otrzepał ubranie i wyszedł z kabiny. Ciała Iruki nie było, poczuł podskok adrenaliny. Istniały dwa wyjścia – albo trupa bruneta od początku tu nie było, albo zwinęła je psiarnia. A jeśli to drugie, to miał ogromne szczęście, że go nie znaleźli. Wychodząc na ulicę, westchnął kolejny raz. Podniósł głowę i spojrzał na zachodzące ciało niebieskie. Ruszył przed siebie, a w głowie kłębiło mu się tysiąc myśli. Musiał znaleźć jakiś hipermarket i kupić nowe słuchawki i telefon. Jak zwykle był na takie sytuacje przygotowany, bo dotąd kryjówka na złotą kartę ojca nie zawiodła. Wszedł gdzieś w samotny zaułek i podwinął delikatnie bluzę ku górze, po czym wsunął dłoń pod materiał spodni. Palcami wyczuł wewnętrzną kieszeń, z której wyjął plastykowy przedmiot. Z lekkim uśmiechem ruszył w stronę „Akatsuki”, czynnego całą dobę.
         Blondyn wybrał już telefon, łudząco podobny do tego, którego mu skradziono, pozostały słuchawki. Co prawda, znalazł ten sam model, co posiadał wcześniej, ale był z niego do końca zadowolony. Dlatego też zastanawiał się nad podobnym modelem marki Sony, droższym jedynie o dziesięć dolarów. Już miał odchodzić od stoiska ze sprzętem muzycznym, gdy zauważył kilka metrów od siebie paczkę Uchihy. Bez namysłu zaczął przysłuchiwać się ich rozmowie. Prawdę powiedziawszy był zaskoczony jej tokiem. Ukryty za wielkim regałem z płytami, słuchawkami, magnetofonami czy innymi sprzętami, spijał każde słowo.
    - Oro, co się dzieje z Sasuke-kun? – Rozpoznał natarczywy, trochę przemądrzały głos Kabuto, człowieka którego nienawidził od początku.
    - Nie wiem. Myśślę, że SSSassuke przeszedł na inny poziom – odszepnął konspiracyjnie człowiek podobny do węza. Nawet ton jego głosu wydawał się być oślizgłym, jakkolwiek śmiesznie to brzmi.
    - Inny poziom? – Trzeci, nieznany mu falset, należał do blondyna z długimi włosami i grzywką na lewym oku.
    - Hera, Dei, hera – chrapliwy dźwięk wydobywający się z gardła dziwnie pozszywanego typka sprawiał wrażenie złośliwego. Naruto, słysząc te słowa, zastygł w bezruchu. Sasuke? Nie, to niemożliwe! Słuchał dalej, chcąc mieć pełniejszy obraz na sytuację. Ponownie odezwał się Orochimaru.
    - Nie zauważyliście?
    - Czego? – Zapytał Deidara, sięgając po puszkę piwa.
    - Rozszerzone źrenice, podkrążone oczy, spadek formy – wyliczał no Sannin, sięgając po dwie paczki fajek. Uzumaki, zdenerwowany tymi wieściami, wycofał się do wnętrza sklepu, a potem skierował się w kierunku kasy. Czyżby Uchiha zaczął brać? Ale to do niego niepodobne… I raczej nie miałby powodu. Zdołowała go ta informacja, choć już dawno przestał się łudzić, co do czarnowłosego.

         W domu pojawił się krótko przed dwudziestą. Wiadomo, że narkotyki spowalniają czas reakcji, więc omal nie wpadł pod samochód, spóźnił się na autobus i w zwolnionym tempie wrócił piechotą do domu. Nie rozmawiając z nikim zamknął się w pokoju. Nie zważał  na zapach, który go otaczał, bo doskonale wiedział, że do najpiękniejszych nie należał. Rozejrzał się po pokoju, po czym odrzucił świeżo zakupiony sprzęt na blat biurka. Przetarł zmęczone oczy i rzucił się na łóżko. Kładąc się na plecach, zaczął analizować rozmowę, którą podsłuchał pod kątem wiarygodności. W końcu plotka plotkę nakręca, więc to, o czym mówił Orochimaru, mogło być tylko jego przypuszczeniem.
         Naruto skłaniał się raczej ku tej wersji, bo jakkolwiek nie spojrzeć, Sasuke Uchiha nie należał do osób słabych, a szczególnie skłonnych do takich rzeczy. No, ale…
  - Ale ja też na takiego nie wyglądałem… - westchnął, przypominając sobie wygląd chłopaka, jego zachowanie, sposób bycia, a także swoją porażkę życiową. Z każdą minutą rozmyślań utwierdzał się w przekonaniu, że wersja no Sannina nie jest możliwa. Każdy, kto zna czarnookiego bruneta, doszedłby do tych samych konkluzji. Pozostaje jeszcze jedna wątpliwość – a co, jeśli Uzumaki tak naprawdę nie miał pojęcia, jaki jest dziedzic Fugaku? Tak czy inaczej, prędzej lub później, pojawi się na skłocie, jak każdy, kto zaczyna z tym gównem. Szkoda tyko, by taki ktoś jak on się zmarnował. Niezbyt usatysfakcjonowany wysuniętymi wnioskami, zasnął, by za kilka godzin, na skutek koszmarów, obudzić się jeszcze bardziej zmęczonym.

         Gdzieś na ulicach Nowego Jorku rozległ się huk. Strzał. Czarnooki mężczyzna o włosach dorównujących kolorem onyksowi, bez wyrazu patrzył na powiększającą się plamę szkarłatnej krwi. Blada twarz mieniąca się potem w blasku księżyca, wyglądała nad wyraz groźnie. Chłopak ubrany w całości na czarno wyjął z bocznej  kieszeni płaszcza idealnie płaski telefon i odbierając przychodzące połączenie, przyłożył smartphone do ucha.
    - Hn.
    - Pizzar 14, szafka 3B. Pospiesz się, zaraz zjadą się gliny – urządzenie wsunięte w kieszeń, przyspieszony puls, bieg w kierunku znanym tylko jemu. Kto by pomyślał, że za parę godzin spotka się właśnie z nim? Z chłopakiem, któremu bał się okazać uczucie?

         Naruto, zaskoczony dzisiejszym snem, po szybkim prysznicu i wysuszeniu głowy, wyszedł z mieszkania, starając się nikogo nie obudzić, a w szczególności Akamaru. Gdyby ten kudłacz się zbudził, raczej nie udałoby mu się wyjść z domu niezauważonym. Wkładając słuchawki na głowę i włączając którąś piosenkę z playlisty, przeszedł przez bramę. Przemierzył szybkim krokiem kilka metrów i chowając się za budynkiem jakiejś bogatej kamienicy, wyjął z kieszeni spodni paczkę Routy’ów.  Zaciągając się dymem z zapalonego papierosa, spojrzał na zegarek. 8:07, sobota, 1 czerwca 2013. Słońce już od paru godzin rządziło na nieboskłonie, dając mu tym samym odrobinę ciepła. Kończąc fajkę, wyrzucił peta parę centymetrów przed siebie i zagasił go butem. Następnie, wcześniej schowawszy szlugi do kieszeni, puścił się biegiem uliczką, a następnie alejką parku, niedaleko którego jego rodzice niedawno kupili willę. Biegnąc spokojnym tempem, omijał znane sobie drzewa, kwiaty, ławki czy inne ewenementy natury ożywionej jak i nieożywionej. Wymijał ludzi, których wyrazy twarzy dalekie były od szczęśliwych. Ci odważni, którzy nie zginęli pod natłokiem codzienności życia, zdążali właśnie do pracy, na zakupy czy w inne miejsca, które z pewnością nie były tymi, które mieli ochotę odwiedzić. Kiedyś Uzumaki był dobrym obserwatorem. Dawniej intuicyjnie wyczytywał emocje targające otaczającymi go śmiertelnikami czy ich nastroje. Teraz, gdy sam zagubił się pośród przytłaczających realiów istnienia, stał się obojętny na wszystko, poza sobą. Oto do czego doprowadza złamane serce, a bardziej – upokorzenie.

         Jeszcze jakieś dwa i pół roku temu, przed poznaniem Sasuke Uchihy, Naruto był pogodnym chłopakiem z milionami marzeń, planów, a przede wszystkim z rosnącym szacunkiem wśród rówieśników. Blondyn zyskał przychylność całej bandy osób, tylko swoim charakterem. Jako człowiek-pozytywista, wiecznie uśmiechnięty, dobry, pomocny i mądry, zdawał się być nieocenionym przyjacielem, a jako guru mody, wspaniałym doradcą. W życiu niebieskookiego wszystko układało się świetnie, dziewczyny do niego lgnęły, jak zresztą i chłopacy. Z tym, że Uzumaki trzymał wszystkich na dystans, jednocześnie dając im z siebie to, co miał najlepsze. Trudno więc nie zakochać się, a przynajmniej nie zadurzyć w kimś takim. Tym bardziej, że opalona skóra, słoneczne włosy, wspomniane oczy o kolorze wzburzonego morza i słodkie, lisie blizny na policzkach, nadawały mu uroku, jak i swego rodzaju cenionej świeżości.
         Niemniej jednak wiele rzeczy uległo zmianie, tuż po tym, jak zaczął naukę w jednym w nowojorskich college’ów.  Inne otoczenie co prawda nie wpłynęło na chłopaka negatywnie, gdyż od zawsze nie miał problemów z nawiązywaniem kontaktów, lecz ludzie, których poznał, już tak. Do paczki znajomych ze szkoły, do której niegdyś uczęszczał, należał nie tylko idealny Japończyk, ale i zakochana w nim Karin, czerwonowłosa wiedźma z okularami, nosząca co prawda, takie same nazwisko, co blondyn, lecz pokrewieństwo między nimi było tak znikome, że prawie go nie było. Oprócz niej, był jeszcze Jugo, chłopak o pomarańczowych włosach i dziwnej skłonności do fruwających ptaszków, jak i blady koleś, o filetowych oczach i o wielkiej potrzebie nawadniania się co godzinę, Suigetsu. Jak to się stało, że Uzumaki wkręcił się w to towarzystwo? Przede wszystkim wpływ miały koneksje ojca, jak i wspólna cecha – popularność. Wiele osób znało naszego głównego bohatera z High School, dlatego też tutaj blondyn był lubiany. Nawet bardzo. Wspomniany Sasuke, nie mogąc znieść konkurenta, w krótkim czasie nawiązał z nim znajomość, nie zauważając jednocześnie maślanego spojrzenia oceanicznych tęczówek. I choć z początku relacje między głównymi członkami paczki były napięte i raczej wyimaginowane, Naruto szybko zyskał akceptację, jak i prawdziwą przyjaźń Uchihy. Co prawda, obaj różnili się jak ogień i woda - jeden pogodny, sympatyczny, drugi – przystojny, acz odpychający swoim zimnem, lecz każdy z nich miał rzeszę fanek. Z tym, że brunet z niej korzystał, a blondyn, jedynie się przyglądał. W końcu jego serce należało już do pewnego dumnego typka.
         Aktywność czarnookiego w randkach jedynie go zasmucała. Jak już wspomniałam, na zmianę charakteru chłopaka miało wpływ odrzucenie go przez Sasuke. Ale nie myślcie sobie, że Uzumaki był typem beksy-lali, miękkiego osobnika ze skłonnościami samobójczymi, nie. Niebieskooki uchodził za człowieka, którego trudno zdenerwować, bądź zranić. Zawsze uśmiechnięty, znikome obelgi czy przytyki, przyjmował z wielkim bananem na ustach, często też ripostował tak, że „atakującemu” odechciewało się jakiejkolwiek głupiej gadki. Niemniej jednak sposób, w jaki został odrzucony, stłamsił podwaliny egzystencji tego optymisty.
         Uchiha nie zadowolił się zwykłym „nie”, ani wrzuceniem wspomnianego filmiku na facebook’a. Tak naprawdę brunet dopuścił się wielu innych czynów. Krótko po imprezie, na której Naruto wyznał mu swoje uczucia, prosząc jednocześnie o dyskrecję, umówił się z nim. Na „randce” przepraszał za swoje zachowanie, przytulał chłopaka, obiecywał cuda niewidy, kręcąc następny film. Możecie się domyślić, jak przyjął to główny bohater. Ból odrzucenia, zawodząca nadzieja, podwójne upokorzenie… Chłopak, co dla wielu mogło wydawać się niemożliwym, stracił wiarę w siebie, w życie, a nade wszystko – w miłość, głoszoną tak zaciekle przez jej popleczników i wyznawców. Tak, nie mylicie się, dobrze przeczytaliście. Załamany, choć to do niego niepodobne, zaczął postrzegać miłość, jako coś nierealnego, jak Bóg czy inne takie bzdety. Jak coś nieziemskiego, czego nie można doświadczyć, poczuć, poznać. Coś, czego nie można „posiadać”, a można jedynie w to wierzyć.
         Sytuację pogorszyła ostatnia akcja Uchihy, nie licząc wcześniejszych wyzwisk, anonimowych listów, czy wiadomości z załącznikami do gejowskiego porno. Otóż dziedzic firmy produkującej samochody zaczął nasyłać „przyjaciół” na Jotę,  chcąc go zastraszyć. Dopiero ten czynnik rozłożył psychikę najstarszego potomka Namikaze na części pierwsze. Nie wyjaśniając nic rodzicom, zażądał od nich przeniesienia trzynastolatka do innej szkoły, jak zresztą i jego samego. Przeprowadzka na drugi koniec miasta w pewnym sensie pomogła, pozwalając blondynowi ustabilizować myśli i nie zwariować do końca.

         Biegł, głęboko oddychając przez nos. Czuł, jak mięśnie powoli się rozluźniają, choć i zaczął odczuwać malutkie braki. No tak, zwykle władowywał sobie działkę zawsze z rana, choć tak naprawdę nie musiał. Ot, zwykłe przyzwyczajenie.  Przemierzył już większość parku, gdy nagle zobaczył ją. Niebieskooką dziewczynkę, drobną, malutką, ubraną w letnią sukieneczkę i pomarańczowe, płaskie sandałki. Wzorzysty, a raczej kwiatowy materiał ubrania jaśniał w słońcu i podkreślał urodę słodkiego aniołka. Chłopak raptownie przystanął i zaczął ją obserwować. Jej niezdarne jeszcze ruchy, prędkość biegu, gdy uciekała przed małym szczeniaczkiem rasy Chow-chow, wesoły śmiech, przypominały mu jego samego. I pomyśleć, że kiedyś był takim beztroskim dziecięciem, otoczonym troską i miłością rodziców. Opuścił wzrok, by go za chwilę podnieść i patrząc na małą, zatopić się we wspomnieniach. Wydawało się, że czas się zatrzymał. Przypomniał sobie Tokio i podobne zabawy w parku Ueno, wraz z Akemaru, ojcem Akamaru i tatą. Jakie to wszystko teraz wydaje się naiwne i nierealne. Blondyn niemal współczuł dziewczynce, która nie wiedziała, co ją czeka za jakiś czas. Blondyneczka się rozczaruje i to nie raz, a szkoda.
         Pokręcił głową, odrzucając te myśli i ponowił bieg, choć teraz raczej trucht. Ktoś mógłby pomyśleć, że wystraszył się złowrogiego spojrzenia brązowowłosego mężczyzny, z pewnością ojca dziecka, który zapewne miał go za jakiegoś pedofila, zainteresowanego jego córeczką. Jednak to nie było prawdą. Uzumaki uzmysłowił sobie, że bez sensu tak stać, gdy można być gdzie indziej.  Po co się tłumaczyć nabzdyczonemu brunetowi, skoro on już wyraził swój osąd w słowach, których Naruto nie słyszał? Bez sensu. Cokolwiek zrobi, cokolwiek powie, to i tak nie zmieni zdania tego człowieka. Tak działał ten świat, po prostu.
         Mijane w biegu drzewo wiśni, rzadko spotykanej w tym mieście, przypomniało mu pewną scenkę, pewne zdanie wypowiedziane wąskimi, delikatnie zaróżowionymi ustami chłopaka, którego miał wątpliwą przyjemność pokochać. Może się okazać, że nie jestem taki, jak myślisz, że nie jestem… tym, za kogo mnie uważacie. Mógłby katować się wspomnieniem dziwnie poruszonej twarzy czarnookiego, która wyrażała paletę nieodgadnionych uczuć w momencie, gdy Uchiha wypowiadał tę uwagę, jednak starał się do tego nie dopuścić. Nieważnym było, jak wyglądał Sasuke w tamtej chwili, ważne, co wtedy powiedział. Naruto wielokrotnie próbował znaleźć w tej wskazówce inną logikę, aczkolwiek nie mógł dopasować sensu tego zdania do ani jednej chwili z życia nowojorskiego Księcia. Idealny, prowadził żywot taki, jak chciał. Robił to, na co miał ochotę, z kim miał ochotę, a nade wszystko niszczył tego, na kogo przyszedł kaprys. Tak, to Naruto odczuł sam na sobie, najboleśniej.

         Od zakrętu, za którym mieścił się stary, ceniony przez narkomanów i dziwki skłot, dzieliło go kilka metrów. Spokojna, wyjątkowo melodyczna piosenka Eminema dźwięczała w słuchawkach, gdy przechodził obok opuszczonego i zaniedbanego sklepu monopolowego. Rząd nieestetycznie wyglądających budynków nadawał temu miejscu aurę charakterystyczną dla miejskiej biedoty. Nikt nie przypuszczał, że za ostatnim „domem”, obdartym z farb i pomazanym sprejami różnych kolorów, może znajdować się pozostawione samo sobie, przedwojenne muzeum, przekształcone teraz na swego rodzaju nieekskluzywny burdel, darmową noclegownię czy melinę.  Chłopak zbliżał się do niego, idąc zasyfioną uliczką. Gdy skręcił, zauważył w oddali różowowłosą dziewczynę stojącą przy jednym ze zniszczonych filarów. Wolnym krokiem podążył ku niej, zastanawiając się, czemu stoi tak samotnie, a nie wśród napalonych Kasztanów. Stając kilka metrów przed nią, zauważył świeże siniaki i łzy na zapadniętych policzkach.
    - Znowu? - Spytał, choć nie interesował się zbytnio jej losem. Profesja dziwki niosła za sobą spore niebezpieczeństwo. Przyciszył muzykę, by mimo wszystko słyszeć jej słowa. Przyciszony i lekko chrapliwy głos, zmieniony pod wpływem wielogodzinnego płaczu, był mniej irytujący, niż zwykle.
    - Gorzej – podchwycił spojrzenie matowych, pistacjowych tęczówek i zaraz ogarnął wszystko.
    - Idź do Zabuzy, zrobi to bezboleśnie – stwierdził bez ogródek, odwracając wzrok.
   - Ale ja nie chcę umierać, Naruto! - Narkomanka załkała głośno. Jaka ona naiwna, pomyślał blondyn, obserwując fasady walącego się muzeum.
    - To trzeba było nie rżnąć się bez zabezpieczenia – warknął, zaciskając pięści. Że też kurwa musiał ją spotkać. Co miał jej niby powiedzieć? Że będzie dobrze? No kurwa, jak może być dobrze, gdy ma się AIDS’a? No jak? Blondyn opuścił powieki i westchnął dwa razy głęboko. Choć próbował wyzbyć się swojego prawdziwego ja wielokrotnie, nigdy mu się to do końca nie udało. - Masz – wyjął z kieszeni plik banknotów i wcisnął je w kościste ręce zielonookiej.
    - Po co.... - podniosła wzrok i na nowo wybuchnęła płaczem.
    - Zabaw się, a potem... idź do Momochi’ego. Za kwotę, która powinna Ci zostać, odpali Ci porządny pogrzeb. Tylko... nie śpij już z nikim – mówiąc to, nie patrzył na nią. Nie dlatego że nie chciał, on po prostu nie mógł. Skołtunione, brudne włosy prostytutki, jej anemiczne, pozbawione powabu ciało, poobijane kończyny, zżółknięta, niezdrowo wyglądająca skóra, podarte ubranie, a nade wszystko wiedza  na temat jej zajęcia, odpychały go. Do tego stopnia, że siłą powstrzymywał się od zwymiotowania. Sytuacji nie poprawiała bolesna świadomość tego, że gdyby nie ojciec i jego kasa, zapewne skończyłby tak samo, albo gorzej.
    - Łatwiej... złoty strzał... i tyle... rodzice nie wiedzą... - różowowłosa zaczęła bełkotać, przerażona tym, co stanie się z nią za parę godzin.
- Sakura – ostre nuty w głosie chłopaka sprawiły, że zamilkła. - Nie po to dałem Ci tyle forsy, byś zdechła jak pies pod płotem. Załatw wszystko, co musisz, a przede wszystkim, porozmawiaj z rodziną. Pożegnaj się – po jego słowach zapadła dłuższa cisza, przerywana jedynie szmerem przejeżdżających samochodów.
    - Ok – pokiwała głową na znak, że przyjęła jego prośbę, po czym nie odwracając się już w jego stronę, zaczęła wolno kuśtykać w kierunku, z którego przyszedł. Niebieskooki obserwował jej poczynania, czując dziwny uścisk w brzuchu. Gdyby nie jego orientacja... gdyby był dawnym sobą, gdyby zetknęli się w innych okolicznościach... z pewnością mógłby ją pokochać. Kusa, czerwona, skórzana miniówka opinała jej lekko wypukłą pupę, poszarpane czarne rajstopy podkreślały smukłość nóg, a znoszona bluzka niegdyś w kolorze intensywnej pomarańczy, ukazywała więcej niż powinna. Dziewczyna kulejąc na lewą nogę, stąpając w wysokich, popękanych szpilkach, zatrzymała się przy zakręcie. Uzumaki z tej odległości nadal rozpoznawał czerwone, szkarłatne ślady na jej ubraniu jak i tyle głowy. Haruno odrzuciła długie włosy i spojrzała w kierunku wybawiciela. Czas jakby znów się zatrzymał, a Naruto, zamiast widzieć pobitą i posiniaczoną twarz koleżanki, zdawał się dostrzegać jej rysy takie, jakimi były, gdy ją pierwszy raz zobaczył. Smutny uśmiech, jakim go obdarzyła na pożegnanie, przypomniał mu jej cichy śmiech, który słyszał jeszcze jakieś trzy miesiące temu. Wiatr zakołysał różowymi kosmykami, blondwłosa głowa uchyliła się w geście szacunku a krucha postać narkomanki zniknęła za rogiem.

         Starając się zapomnieć o sytuacji sprzed chwili, wszedł do opuszczonego budynku. Przywitał go nie lada odór i sterty kawałków kartonu. Wielki hol, niegdyś piękny, dziś zaniedbany i zmelinowany, odrzucał swoim wyglądem. Poobdzierane i obtłuczone ściany, zwilgotniałe na skutek wieloletniego nieopalania budynku, walący się tynk, popękany sufit, łuszcząca się niegdyś zielona farba, poobsikiwana podłoga, w wielu miejscach dziwnie brunatna oraz wszechobecny syf, skłaniały go kiedyś do ucieczki. Teraz, przyzwyczajony nie tylko do takich widoków czy zapachów, śmiało podążył ku szerokim schodom po prawej stronie. Wchodząc na nie, usłyszał za sobą cichy, beztroski śmiech.
- I rozumiesz, ta suka zaraz zdechnie – rozpoznał głos niebieskookiej blondynki, rywalki Sakury, Ino. - Tak to jest, jak pierdoli się z kim popadnie i to bez gumki – westchnęła teatralnie, a Naruto się odwrócił. Zobaczył jej postać, w towarzystwie wiecznie naćpanego Neji’ego Hyuugi. Jego białe oczy napawały go odrazą. Kto by dawniej pomyślał, że chłopak wpadnie w nałóg do tego stopnia, że jego własne oczy oślepną i staną się blade, jakby nie posiadał tęczówek ani źrenic?
 - Dobrze jej tak. Nigdy nie lubiłem tej szmaty – zarechotał złośliwie ślepiec, wspierając się usilnie na ramieniu swojej niewiernej dziewczyny. Yamanaka zawtórowała mu tym samym, całując go w policzek. Para, zaaferowana sobą, nie zauważyła, że na skłocie był ktoś jeszcze. Niedowidzący brunet nie mógł dostrzec nachylonej postaci blondyna nad siedzącą na jego kroczu, Ino. Dopiero, gdy usłyszał słowa wypowiedziane młodymi ustami, przestał się śmiać.
    - I pomyśleć, że robisz z siebie świętoszkowatą, a sama kurwisz się ile wlezie i z kim tylko można. Na twoim miejscu, Neji, pierdoliłbym takiego lachociąga – Uzumaki zmył się tak szybko, jak tylko mógł, zostawiając zdenerwowaną kurewkę z jej partnerem. Sam nie wiedział, co go tknęło, by się odezwać, niemniej wiedział, że Sakurę do prostytucji skłoniła sytuacja rodzinna, a tą drugą... nimfomantyczna potrzeba. Przeskakując po dwa stopnie, w krótkim czasie znalazł się na trzecim piętrze budynku, najbardziej zanieczyszczonym, zaszczanym, zasranym i śmierdzącym. Co znajdowało się na tej kondygnacji? Kilka opuszczonych, zdezelowanych szafek byłych konserwatorów i ochroniarzy, jak i kilka stolików oraz kilka pustych maszyn z napojami. Naruto, rozglądając się, wybrał sobie jedną z dość solidnie wyglądających ławek i przycupnął na niej. Wyjął smartphone’a i spojrzał na zegarek. Jeszcze godzina, może półtorej, pomyślał, odpalając na nowo odtwarzacz na cały regulator. Nim jednak doszedł do dwudziestki, usłyszał dziwne trzaśnięcie za drzwiami malutkiej łazienki, kilka metrów od miejsca, w którym siedział. Z lekka zaaferowany, wyjął słuchawki z uszu i wstał. Wypuszczając je z dłoni tak, by zwisały na zamku od bluzy, podszedł trochę niepewnie do drzwi. Oglądając się dla pewności za siebie, chwycił klamkę i po naciśnięciu jej, pociągnął szybko. Nienaoliwione zawiasy zaskrzypiały głośno. To, co Naruto zarejestrował w następnej sekundzie, kompletnie go zdezorientowało. Na podłodze siedział nie kto inny, jak Sasuke Uchiha i z dziwnym zacięciem patrzył na stojącego chłopaka. Czarne bojówki, czarny podkoszulek jak i porzucona w kącie, granatowa bluza, tak bardzo znajoma. Pochmurna twarz byłego przyjaciela, wiele słów, a przede wszystkim uczuć, zamkniętych w jednym krótkim:
    - Uzumaki... - onyksowe tęczówki przysłoniły blade powieki, świat zawirował, świadomość odpłynęła.





         *****
         Miało być, jak pisałam dwa tygodnie temu, Wyrwane z Kontekstu. Ale kończąc to dzisiaj, postanowiłam nie uściślać niczego, a raczej wytworzyć może cztero-pięciorozdziałowe opowiadanie. Wiecie, pełne opisów, wspomnień, rozmów.

         Przepraszam, że nie odpisuję na komentarze, ale... jestem jakaś wypompowana. Niemniej:
- Shikamaru nie pomaga Nejiemu, Ino tak („Powroty...”)
- dziękuję za wszelkie komentarze pod miniaturką ostatnią. Za wszystkie słowa otuchy i wsparcia także. Co prawda nie chciałam, byście patrzyli na tą mini głównie przez pryzmat mojej osoby, ale i tak dzięki, że jesteście i mnie wspieracie.
- Jako, że wynik ankiety jest dość wyrównany, postanowiłam zmieniać paring w „Opiekunie” by każdy był zadowolony. Raz SN, raz NS.
- I Kaju Jelonku... Chcę tylko troszkę nawiązać do Twojej odpowiedzi na moją odpowiedź. Napisałaś, że dla Ciebie to dziwne, że Naruto łudził się co do Sasuke, że tyle czekał na jego zmianę. Co mogę powiedzieć... Zrobił to, co ja, czyli żył marzeniami złudzeniami i nadzieją. Złudną nadzieją. A dlaczego? Bo się zakochał, tak naprawdę. Innymi słowy, wiesz, że Naru był wzorowany na mnie. Dlaczego więc ja czekałam? Bo.. zawsze sobie mówiłam, że jak powiem do kogoś „kocham”, to dla tego wyjątkowego kogoś dużo zniosę. Co z tego, że podchodziło to pod granice absurdu? ;p . Aż w końcu coś, o czym nie napisałam w miniaturce, zmieniło mnie i moje nastawienie do tej reguły, a w sumie to do byłego chłopaka. I może źle zrobiłam, nie umieszczając tego w mini, bo wtedy szybciej byście zrozumieli, czemu Naruto w końcu się odważył odejść i dlaczego przyszło mu to stosunkowo tak łatwo.

- Jestem też zła na siebie, bo obiecywałam sobie, że mój blog nie będzie blogiem, na którym notki pojawiają się raz prawie na miesiąc. Jednak nic nie mogę poradzić, na to, że rozpoczęłam dorosłe życie, a co za tym idzie, na zainteresowania, hobby, mam o wiele mniej czasu.

         Liczę tylko na to, że jesteście i napiszecie mi, co myślicie o tej notce, bo jak dla mnie... wyszła słabo, choć od początku taki zarys opowiadania miałam w głowie.
         Pozdrawiam!


8 komentarzy:

  1. Witam!
    Tym razem raczej nie będzie pozytywnego komentarza, niestety. Przeczytałam jedynie do mniej więcej połowy i szczerze mówiąc tyle mi wystarczyło. Zupełnie nie moje klimaty i choć próbowałam, jakoś nie potrafię się do tego przekonać. Więcej czytać nie będę, bo czuję jedynie rosnące obrzydzenie, a po co mi to. Wybacz, ale na tym rozdziale skończy się moje komentowanie tego opowiadania.
    Z takich pozytywów, to cóż, sam tekst nie był słaby. Uważam, że jest całkiem dobrze napisany i komuś, kto nie ma takich uprzedzeń jak ja, powinno czytać się z względną przyjemnością.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie się podobalo, mimo iż nie jestem zwolenniczką takich opowiadań to przeczytalam i jestem bardzo zadowolona efektem. Mam nadzieje. że rozdzial pojawi się nie dlugo. No, a tak ci powiem, że styl pisania masz fantastyczny, nie moglam się oderwać od czytania.
    Pozdrowienia ! I weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Na przekór Twojej prośbie, specjalnie wzięłam żelki. Kiedy ktoś mówi, że coś jest obrzydliwe, mózg zazwyczaj wysyła sygnały "weź coś do jedzenia i sama się przekonaj!". Tym razem również nie mogło być inaczej.

    Widzę, iż jesteś jakoś obeznana w temacie... bo jak ktoś pisze, że główny bohater zaćpał się witaminą C, czy lecą teksty typu "jego organizm domagał się większej dawki kokainy", to aż mnie kurwica bierze. Tutaj na szczęście tego nie było.

    Jak wspomniałaś o tych wszystkich substancjach, które Naruto brał, to od razu przypomniał mi się "Wilk z Wall Street" i Jordan Belfort. On też brał w cholerę, ale potrafił jakoś "balansować" narkotykami i nic mu się nie stało.

    Zachowanie Sasuke trochę przypomina mi... mnie. Z tą różnicą, że ja nie zrobiłam tego, co zrobiłam, bo się bałam prawdziwych uczuć. Był to raczej kaprys i w mniejszej części strach przed kompletną samodestrukcją, która zbliżała się coraz większymi krokami. I zdecydowanie nie żałuję mojej decyzji.

    No i cóż więcej mam rzec? Szczerze mówiąc, nie wiem. Rozdział jest jako taki fajny, aczkolwiek niespełniona miłość i wyśmianie jako powód uzależnienia dzieciaka, który jest z dzianej familii i ostatecznie kończy jako skończony menel (oczywiście w tajemnicy przed rodzicami), jakoś nieszczególnie do mnie przemawia... Stawiałabym w takich przypadkach bardziej na depresję lub samobójstwo, ale cóż, nie zapominajmy, że mówi to małolata z małą wiedzą o życiu.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Podobało mi się, choć przyznam, że narkomania to grząski temat. Trzeba bardzo uważać przy jej wykorzystywaniu. Temat rzeka który porwał i podtopił nie jednego. Ogólnie zaciekawiłaś mnie tym wpisem i zastanawiam się jak dalej poprowadzisz losy Naruto. Co do jednego mogę się zgodzić, a w zasadzie wyrazić swoje zdanie. Mam wrażenie, że dzieci z bogatych rodzin częściej wpadają w tego typu bagna. Mają różne motywy, ale efekt najczęściej jest ten sam. Chcą się przypodobać, a to zaimponować, czy w uważają to za sposób na odreagowanie brak kontaktu z zapracowanymi i robiącymi karierę rodzicami. Bardzo łatwo też złamać młodego człowieka. Wystarczy jeden silny bodziec by spadł na dno. Czymś takim było to co zaserwował Sasuke Naruto. Strata przyjaciela, upokorzenie. Koniec mojej analizy i teraz grzecznie czekam na dalsze części. Życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    wspaniały tekst, zapowiada się na bardzo wspaniałe opowiadanie... ach ale z Sasuke dupek, naprawdę, aż mam ochotę mu coś złego zrobić jak on tak mógł potraktować Naruto, czyżby Sasuke zabijał za działkę...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Och, nie.
    Nie. Nie. Nie. Nie.
    No przepraszam, ale nie. To nie dla mnie. Totalnie mnie to nie interesuje. Nie lubie takich klimatów. Takie opowiadania to za dużo, jak na moje nerwy. Szczególnie, że to SasuNaru.
    Przepraszam, Inata, ale nie dam rady. Mam nadzieję,; że się nie obrazisz.
    I nie to, że opuściłam Twojego bloga, ale ja go nigdy nie obserwowałam, ponieważ mnie informujesz :D
    A poprzedniej miniaturki nie skomciałam, bo nie wiem, co mam na jej temat myśleć. Może kiedyś to nadrobie.
    Weny! Ja czekam na to opo z Naru psychologiem (chodź jeśli będzie to NaruSasu, to też nie będę czytać :/)
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Hm... Powiem tak: Tematyka kompletnie nie w moim klimacie - mimo to przeczytałam. Muszę przyznać jedno. Obudziłaś we mnie tym tekstem emocje. Niekiedy obrzydzenie do opisywanych sytuacji, niekiedy niechęć do któregoś z bohaterów, współczucie że Iruka nie żyje. Zdziwienie, lekka niepewność gdy czytałam o końcówce gdzie ukazałaś w końcu kawałek Sasuke nie zdradzając za dużo szczegółów. No i za to Ci brawo. Bo poruszyłaś mnie, ale nie powiem, że pozytywnie, bo serio nie lubię takich ciężkich opek. Opisywałaś świat z perspektywy bogatych dupków, którzy biorą. No i rzeczywiście, tak się dzieje. Momentami miałam niemiłe wrażenie, że tekst jest zbyt mocny. Za dużo tej grozy, igieł, i tej całej otoczki. Ale to tylko moje zdanie (serio! narkomani to nie mój typ...) bo z drugiej strony wiem, że gdyby tych elementów zabrakło to wtedy historia nie byłaby przekonująca. A jeśli chodzi o środowisko jakie wybrałaś dla bohaterów no to musisz być przekonująca, bo bez tego tekst byłby do niczego.
    Nie wiem jak odbierzesz ten komentarz czy pozytywnie czy negatywnie, bo moim zamiarem było napisanie neutralnie. Takie zwykłe wyrażenie zdania bez jakiejś jednoznacznej opinii o tekście. Czy mi to wyszło, czy nie, zdecydujesz sama.
    Pozdrawiam i życzę Weny

    OdpowiedzUsuń