środa, 11 września 2013

One shot Jitai o osoreru (Strach przed samym sobą) - 6-Nende wa jubunde wa arimasen (Sześć lat to za mało)


        Witam, drogich Czytelników. Wiem, że spodziewaliście się kolejnego rozdziału, który nawiasem mówiąc mam dawno napisany, ale… Wyszło tak, że napisałam wspaniały one-shot. Jezu, wiem, że sama chwalę swoją pracę, ale naprawdę wierzę w to, że Wam się spodoba. Zachęcam do przeczytania i ostrzegam, że chyba przydadzą się chusteczki. Co więcej… Piszę kontynuację. Nie jestem też pewna, czy dobrze mam przetłumaczone tytuły…
        ROZDZIAŁ JEDENASTY.
        ~Kaja Jelonek – Dziękuję za słowa uznania. Jednocześnie odsyłam Cię do rozdziału dziewiątego. ;p Inata i Itachi byli kiedyś razem ;p i Tak, ona jest kuzynką Naruto. ;) Jestem też na siebie trochę zła, bo dopiero w szesnastym rozdziale zacznie się coś na serio między Sasuke, Naruto i… No ;). Ale nie chciałam ucinać ;p. Mam nadzieję, że mi wytrzymacie…
        ~ Mikorie – Ja nie wiem, jak Ty możesz mnie tak zachwalać, chcesz, żebym wpadła w samouwielbienie? ;p . A tak serio… Bardzo mi miło, że Ci się podobają moje wypociny, jednocześnie (nie mam komentarza pod „Wróżką” i to robi swoje ;0 ) polecam Ci tego one-shota. Nie dlatego, że jestem butna, tylko wiem, że gama uczuć w nim zawarta Ci się spodoba ;* . Dziękuję, że jesteś :3
~ Emi Raicho – poczekam, poczekam, poukładaj sobie tam sprawy ;p a tak w ogóle, życzę Ci chęci do uczenia się w tym Twoim liceum ;p Podziwiam Cię normalnie ;)

I na koniec MIKORIE I KAJA – fioletowe włosy Inaty Uzumaki. Powiem szczerze, nie lubię zbytnio rudzielców, czy czerwonowłosych, a uwielbiam kolor fioletowy, dlatego też bohaterka ma taki kolor kłaków, a nie inny ;) . A tak na poważnie… w opowiadaniu inaczej to wyjaśnię ;p . Chciałam po prostu, by wyglądała niecodziennie i zaskakująco.





        - Sasuke!! Wstawaj, Sasuke! Sasu, leniu! Dziś wielki dzień – ktoś szturchał mnie w ramię, od razu wiedziałem, kto to.
    - Witaj sło… - omal się nie wydałem – słoniu i złaź ze mnie! – Dokończyłem, patrząc na miękkie, złociste włosy mojego Słoneczka, jego piękne, niebieskie do głębi, oczka, lisie blizny, wynikłe z wypadku, który niestety sam spowodowałem i piękny, wesoły uśmiech, dający mi tyle ciepła i ukojenia. To przy nim chciałem zostać, na zawsze, zakochany bez pamięci. – Przepraszam, że wciąż musisz to robić. No i za – dotknąłem zabliźnionych ran, pokrytych dziwnym meszkiem – za nie.
    - Ah, weź już z tym skończ, lubię Cię budzić! – Machnął ręką jak co dzień. – Nie musisz mi ciągle o nich przypominać – dodał, a jego uśmiech przybrał na czułości. Rozpływałem się każdego poranka, mogąc oglądać tego anioła. Był idealny. Idealny dla mnie.
    - Ale co dzień tego żałuję – odparłem, nad wyraz miękko, znów dotykając jak zawsze lewego policzka. Dziwiłem się, że mi na to pozwalał, ale nie pytałem, z obawy, że wtedy jakby się otrząśnie, zrozumie, że to trochę niewłaściwe i nigdy więcej mi na to nie pozwoli. A ja nie chcę odbierać sobie niemal jedynej możliwości muskania jego ciepłej skóry, gdy jest tego świadom.
    - Daj spokój i nie zaczynaj! – Spojrzałem na moje niespełnione Kochanie, zapewne z pytaniem z oczach, bo zaraz wyjaśnił. – Próbujesz przeciągać, by jak najdłużej się wylegiwać, dattebayo! – „Dattebayo”. Błagam Cię, mój skarbie, nigdy nie zabieraj mi tego słowa. Nie odchodź z nim, a wręcz powtarzaj je kilka razy dziennie, bym miał pewność, że wciąż jesteś.
    - Nie – powiedziałem twardo, zabierając dłoń z miękkiej, opalonej skóry. Wolałbym wyszeptać: „Tak, moja Miłości, nie chcę nigdzie się ruszać, bo Ty tu jesteś.” Wolałbym pociągnąć Cię za delikatną, jak na dorosłego mężczyznę, dłoń, otoczyć ramieniem i całować. Niewinnie, jak najwspanialsze Dziecko Boże, anielskie, stąpające po niebiosach.
    - Ja to się Tobie dziwię – trajkotał mój Misiek, patrząc jak spóźniony, na szybko myję zęby, kremuję twarz, używam antyperspirantu, ubieram się, czeszę, a na koniec nakładam lekki makijaż. – Dziś po pracy masz oświadczyć się swojej ukochanej Tenten, a w ogóle nie okazujesz zdenerwowania. Powiem więcej – wyglądasz, jak gdyby cię to nie obchodziło, zwisało! – Bo tak jest, ukochany. To nie jej, mimo, że jest miłą, sympatyczną, dobrze ułożoną i kochającą mnie dziewczyną, chciałbym wręczyć schowany w Twojej kieszeni, pierścionek zaręczynowy. To nie jej chcę powiedzieć, że ją kocham nad życie i nie wyobrażam sobie świata bez niej. Te słowa są zarezerwowane dla Ciebie, najdroższy.
    - A co, jeśli taka prawda? – Zapytałem, widząc że z oburzenia robisz się czerwony, moja niedojrzała wisienko.
    - Jak możesz?! Znacie się niemal 5 lat! – Owszem, mogę, bo to Ty, najwspanialszy, jesteś człowiekiem, któremu powierzyłem swoje serce, jeszcze wcześniej.
   - Ot, tam wiesz – droczyłem się, podkreślając czarną kredką oczy. – Pamiętasz tamten dzień? – Nie musiałem mówić który dokładnie, obaj wiedzieliśmy. W zwykłą, szarą, deszczową środę, sześć lat temu, on zyskał nowego współlokatora i przyjaciela, a ja… straciłem swoje serce, rozum i rozsądek na zawsze. Dla Niego. Chłopaka, który o mały włos mnie nie zabił.

        Szedłem zamyślony od Yamato, miejskiego fotografa. Właśnie skończyły mi się u niego półroczne praktyki, a od przyszłego tygodnia miałem zacząć pracować u niego jako pełnoprawny pracownik. Po wielu latach walki z bezwzględną konkurencją, udało mu się zdobyć monopol ma nasze miasteczko, więc postanowił rozbudować posiadane studio fotograficzne i przyjąć nowych uczniów. Nie mogłem lepiej trafić.
        Stanąłem przed przejściem dla pieszych, z ponurą miną. Uwielbiałem, gdy padał deszcz, ale nie wtedy, kiedy musiałem poruszać się po mieście. Rozejrzałem się dokładnie dwa razy, najpierw w prawo, potem w lewo i znów to samo, bo wiedziałem, że skrzyżowanie, jakie właśnie chciałem pokonać, było szczególnie niebezpieczne. Składała się na nie główna ulica Zawiadowcza, po której często jeździły szajbusy, krótka, szeroka uliczka, będąca jednocześnie wjazdem na kryty parking i wylotowa, zwana Potrójną Szóstką, ponieważ większość wypadków w Vermilion miało miejsce właśnie na niej. W miarę spokojny, wszedłem na pasy. Gdy byłem w połowie jezdni, usłyszałem z prawej strony warkot samochodu. Kilkadziesiąt metrów przed sobą zauważyłem czerwonego, lekko rozklekotanego Golfa dwójkę, wypryskującego z Potrójnej Szóstki. Szybko oceniłem odległość i już wiedziałem, że kierowca nie wyhamuje, a ja nie zdążę uskoczyć, tym bardziej, że nogi wrosły mi w asfalt, niemal dosłownie. Zamknąłem oczy i pomyślałem o staruszku Yamato, jedynym bliskim mi człowieku. Sekundę później poczułem uderzenie. Choć nie było tak silne, jak oszacowałem, to i tak straciłem świadomość, waląc głową o twardą nawierzchnię szosy.

        Obudziłem się parę dni później w ciepłym, jasno oświetlonym pokoju. Głowa mi pękała z bólu, świat wirował, a każdy dźwięk, szczególnie pykającego zegara, doprowadzał do cichej furii. Nie wiedziałem, gdzie jestem, co robię w tym miejscu, lecz nie byłem na tyle głupi, by pomyśleć, że to niebo. Przecież wtedy nic by kurwa tak nie bolało. Nagle usłyszałem głos, dziwnie kojący i głęboki. Instynktownie zamknąłem oczy, udając, że śpię.
    - Nie, mamo, nie przyjeżdżaj, poradzę sobie. Tak, tak, jest u mnie, śpi – czułem na sobie badawczy wzrok chłopaka, jak oceniłem po usłyszanych dźwiękach. – Nie, mamo! Nie na darmo skończyłem medycynę! Umiem coś więcej niż tylko ładnie się uśmiechać i dobrze gotować – w innej sytuacji bym się roześmiał, ale sami rozumiecie. – No, tak, pa, ja ciebie też – nieznajomy rozłączył się i cicho sarknął. – Ta baba mnie kiedyś go grobu wpędzi, jeszcze nim rozprawi się z tatą – mimo woli się uśmiechnąłem. Chyba to zauważył, bo do mnie podszedł.
    - Przepraszam, Sasuke… Nie śpisz? Hej… - i pomyśleć, że dziś jest tak samo, choć w trochę zmienionej formie. Poruszyłem się nieznacznie.
    - Nie – wyszeptałem z trudem, nie otwierając oczu. – Wody… - wycharczałem, a moment później poczułem na wyschniętych wargach nawilżony wacik. Oblizałem usta lubieżnie, domagając się kolejnej porcji.
    - Przepraszam, nie widziałem cię, drogę przysłaniała mi wielka mapa, którą rozłożyłem – naprawdę miał miły głos. Z miejsca zapragnąłem mu wszystko wybaczyć.
    - Mój aparat… Cannon… - wychrypiałem, próbując poruszyć rękoma. Bez skutku.
    - Podałem ci silny lek przeciwbólowy – powiadomił mnie, nie zaprzestając poprzedniej czynności. – A z twoją lustrzanką wszystko w porządku, sprawdziłem –już wiedziałem, skąd znał moje imię – tabliczka na futerale. Czułem się dziwnie otumaniony, chciałem na nowo zapaść w sen, lecz nie pozwolił mi na to. – Sasuke, spróbuj otworzyć oczy… muszę sprawdzić, czy z nimi w porządku – choć nie miałem na to ochoty, z wielkim wysiłkiem uniosłem powieki. Z początku obraz był lekko zamazany, coś normalnego, z każdą jednak sekundą wyostrzał się. Żółta plama, z dwoma mniejszymi, niebieskimi, zaczęła coraz bardziej przypominać burzę złotawych włosów i oceaniczne 0czy. – Sasuke? Sasuke widzisz mnie? – Mgiełka znikła, wzrok miałem dobry jak zawsze, tylko z sercem coś było nie tak. Gdy tylko obraz przestał mi się rozmazywać, wiedziałem, że to mój koniec. Z miejsca się zakochałem w najpiękniejszej osóbce, jaka chodziła po tej Ziemi. Wpadłem po uszy.
    - Tak – potwierdziłem, obserwując jego skupioną, śliczną twarz. Nie miałem w zwyczaju zakochiwać się od pierwszego wejrzenia, ale z nim było inaczej. Pieściłem jego słodkie, na wpół damskie policzki, czoło, podbródek, szyję i wydatne usta, dotykiem moich czarnych oczu, nie mogłem przestać. Uśmiechnął się, a ja poczułem jak w moje samotne, zimne serce otula fala ciepła i szczęścia. Po raz pierwszy w życiu byłem szczęśliwy.

        - Zabiłbyś mnie wtedy – sarknąłem, a Ty się zarumieniłeś. Znowu. Nie wiesz, że ten widok sprawia mi rozkosz i zarazem ból, bo skąd. Nie powiedziałem Ci i nigdy nie powiem, jak mocno za Tobą szaleję.
    - A tam – bąknąłeś, patrząc na moje odbicie w lustrze. – Ale gdyby nie to, nigdy byśmy się nie poznali. Żałowałbym, gdybym Cię wtedy nie rozjechał – rozbawiłeś mnie.
    - Nie mógłbyś żałować, bo byś nie wiedział, że tak może być – odparłem, kierując kredkę na brwi.
    - Tak, to znaczy jak? – Ah, ta Twoja niedomyślność. Czasami Ci się dziwię, że nie widzisz mojego uczucia.
    - Tak, jak jest – przekomarzałem się z Tobą, pragnąć Cię zagadać, bo wiedziałem, że spieszysz się do pracy. Nie chciałem, byś wychodził. W lustrze zobaczyłem, że się naburmuszasz. – Tak dobrze i wspaniale. Zawsze będę za tym tęsknił – zbyt wiele słów powiedziałem. Błagam, nie pytaj. Nie posłuchałeś prośby w mej głowie.
    - Dlaczego miałbyś tęsknić? Zawsze będę – obiecaj mi to, Skarbie. Chciałbym, byś obiecał, lecz ja… i tak zniknę.
    - Bo dziś wszystko zmieni – a ja tego nie chcę. Uśmiechnąłeś się ciepło. Kochanie, błagam, nie rób tak, wiesz, to mnie rani. Z jednej strony chcę widzieć ten wspaniały uśmiech lecz z drugiej… Boję się co będzie ze mną, kiedy go zabraknie. – Wiesz przecież, że jeżeli Tenten mnie przyjmie, wyprowadzę się – machnąłeś ręką.
    - To nie koniec świata… - dla mnie tak.
    - Przeprowadzę się do Tokio – zaskoczyłem Cię. Patrzyłeś na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
    - Do Tokio? – Powtórzyłeś przerażony, a w mojej głowie zaczęła się gnieździć jedna myśl. Nadzieja.
    - Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej – nie chciałem Ci tego mówić, bo mnie samego to zabija.
    - To setki kilometrów stąd – przez chwilę zdawałeś się być załamany, lecz zaraz przywołałeś na usta smutny uśmiech. – Więc znów będę musiał szukać współlokatora… Ale cóż, najważniejsze jest Twoje szczęście – odwróciłeś się, bym nie widział Twojej twarzy. Co czułeś? Nie wiem.
    - No, tylko go tym razem nie zabij, bo marny będzie z niego współlokator. Małomówny, zamknięty w sobie i ciągle zajęty swoimi sprawami – chciałem rozładować sytuację.
    - Taki jak Ty, a mimo to lepszego nie miałem – wyszeptałeś, zostawiając mnie samego. Patrzyłem zszokowany, jak znikasz w drzwiach mieszkania. Zacząłem mieć poważne wątpliwości.
        Szedłem ulicami miasteczka, osłaniając głowę kapturem. Znów ten piekielny deszcz. Tym razem jestem wdzięczny, że matka natura wypłakuje łzy, których ja nie umiem wypłakać. Stanąłem znów przed przejściem dla pieszych. Wspomnienia zalały mnie nową falą.

        Obudziłem się parę dni później, nadal w mieszkaniu blondyna. To kuriozalne – zakochałem się, a nie wiedziałem nawet, jak ma na imię. Czułem się już dużo lepiej, więc powoli usiadłem. Spojrzałem na swoje nogi okryte cienką, białą kołdrą, zabandażowaną klatkę piersiową i prawą rękę. Pięknie, akurat ta była mi potrzebna. Poczułem, że coś drażniąco przesuwa się po moim lewym przedramieniu, wobec tego poruszyłem ręką energicznie. Prawie natychmiast mieszkanie wypełnił mój cichy krzyk – coś nie tak z  moim barkiem, piekielnie bolał. Starając się nie ruszać, rozejrzałem się po pomieszczeniu – szafa, telewizor, meblościanka i takie różne – nic nadzwyczajnego, no może prócz wielu książek o medycynie. No tak, mój niedoszły morderca jak i wybawca, był lekarzem. Znakomitym, jeśli ufać licznym nagrodom i certyfikatom, porozwieszanym na ścianach. Lustrowałem pokój dalej, póki mój wzrok nie napotkał małego talerza z kanapkami, szklanki soku pomarańczowego i małej karteczki. Sięgnąłem po nią lewą ręką, uważając, by nie nadwyrężyć barku.

Sasuke, przygotowałem Ci śniadanie. Mam nadzieję, że dzisiaj się obudzisz. Poszedłem do pracy, wrócę wieczorem. Czuj się jak u siebie w domu, jestem Ci to winien. Telefon masz w trzeciej szufladzie stolika, pozwoliłem sobie naładować baterię. Jak wrócę, porozmawiamy o wypadku i odszkodowaniu.
                        Naruto
        PS. Masz mój numer wpisany, w razie, gdyby coś się działo.

        Naruto. A więc tak masz na imię. Ładnie. Zgodnie z jego instrukcjami, komórkę znalazłem wyłączoną w trzeciej szufladzie mebla przy moim łóżku. Domyśliłem się, że ta sama karteczka, leży od kilku dni i czeka, aż się obudzę. Jedynie zawartość naczyń mogła się zmieniać. Włączyłem smartphone, zagryzając posiłkiem. Dawno nie czułem się tak głodny. Zobaczyłem pilot od telewizora, leżący po mojej prawej stronie, pod poduszką. Musiałeś go zostawić, wychodząc, w nadziei, że się obudzę. Sięgnąłem po niego i odpaliłem mały telewizorek, a w tym momencie telefon zawibrował. Dostałem SMS-a. Lekko zaskoczony, spojrzałem na wyświetlacz – trzy nieodebrane wiadomości. Wszedłem w skrzynkę odbiorczą i zobaczyłem trzy razy: „Naruto Uzumaki”. Stuknąłem palcem na trzecią, najwcześniej wysłaną. Mimo woli się uśmiechnąłem.

        Sasuke, żyjesz? Nie chciałbym mieć Cię na sumieniu, odpisz.

        Spojrzałem na datę – sprzed dwóch dni. Kolejne dwie miały podobną treść, aż mnie kusiło, by do Ciebie zadzwonić i poinformować, że umieram. Zamiast tego wystukałem:

        Cwane. Wysyłałeś wiadomości, żeby wiedzieć, czy budzę się do życia. Żyję, ale się nie wypłacisz.

        Wysyłane przez Ciebie wiadomości dały mi pewność, że przespałem kolejne trzy dni. Zachodziłem w głowę skąd miałeś mój numer, lecz wszystko się wyjaśniło, gdy odwiedziłem listę połączeń. Nie miałem Ci tego za złe. Wybrałem numer staruszka Yamato. Odebrał po trzech sygnałach.
    - Sasuke Uchiha! Wiesz co ci zrobię, jak cię spotkam? Zabiję! – Specjalnie się nie bałem.
    - Miałem wypadek, więc sądzę, że nie – usłyszałem dziwny dźwięk, jakby ktoś skądś spadał.
    - Nani?! Co się stało? Jesteś w szpitalu? Mogę Cię odwiedzić? – Mimo woli zaśmiałem się.
    - A przed chwilą chciałeś mnie zabić – zauważyłem, sięgając po sok.
    - I nadal mogę to zrobić, jeśli się nie zaczniesz tłumaczyć! – Westchnąłem teatralnie, gdyż jego groźby nie robiły na mnie wrażenia, ale posłusznie odpowiedziałem.
    - Kilka dni temu, we wtorek, szedłem od pana z pracowni i przechodząc przez Skrzyżowanie Zabuzy-sana, ktoś potrącił mnie na pasach. Ucierpiałem, lecz na moje szczęście, sprawca nie uciekł, a do tego jest lekarzem – słyszałem, jak oddycha głęboko, uspokojony. – Przyjął mnie pod swój dach.
    - Gdzie to? Zaraz zamknę studio i przyjadę po ciebie…
    - Nie ma sensu. Jest mi tu dobrze – zaśmiał się.
    - Czyli to jakiś przystojniak – nawet nie wiedziałem kiedy się zdradziłem, ale staruszek Yamato wiedział, że gustuję w chłopakach. – Niczego nie potrzebujesz? – Poczułem wibrację, Naruto odpisał.
    - Na razie nie. W poniedziałek stawię się o 9…
    - Ani mi się waż, Uchiha! Leż i dochodź do siebie – nie chciał słuchać. – Dosłownie dochodź – dodał, rozłączając się przezornie, bym nie zareagował. Poczułem, że w policzki mi gorąco. Kolejna wiadomość od „Naruto Uzumaki”.

        Jestem na to przygotowany. Forma przenocowania Cię i zadbania o Ciebie przez parę dni i nocy nie wystarcza? ;)

        Aż mnie kusiło. Pofolgowałem sobie.

        Jak chcesz zadbać o mnie w nocy? Powiem szczerze, to całkiem kuszące… Usuratonkachi.

        Nie wiem co mnie podkusiło, by go tak nazwać, ale cóż. Zjadłem cały posiłek przygotowany przez blondyna, więc chwiejnie wyszedłem z łóżka i ruszyłem na poszukiwanie ubikacji. Rozglądając się po jego mieszkaniu, zauważyłem, że ma nie tylko kuchnię, dwie łazienki i pomieszczenie gospodarcze, ale i jeden wielki, pusty pokój. Zdziwiło mnie to, ale nie zaprzątałem sobie tym głowy. Wracając, zahaczyłem o lodówkę. Nie dziwiłem się, że była pełna. Jako lekarz musiał dość porządnie zarabiać. Wsuwając się delikatnie pod kołdrę, odblokowałem telefon – odpisałeś.

        Mogę zrobić wszystko: porażać się profilaktycznie prądem, okładać Twoje rany zgniłą cebulą, podawać Ci doustnie miazgę z żabich udek, robić lewatywy… Od wyboru, do koloru… Teme ;p

        Nie dość, że przystojny, to jeszcze zabawny. Może coś z tego będzie, pomyślałem. Postanowiłem dalej prowadzić tą grę na słowa.

        Wszystko bardzo kuszące i nie wątpię, ze poczuję się lepiej, jednakże… Powiem szczerze, że ta ostatnia opcja najbardziej mnie przekonuje. Oczywiście w zależności, jakiego sprzętu do tego użyjesz… Dobe!

        Oglądałem jakieś bzdety w telewizji, czekając, aż odpisze i jedząc. Tym razem zajęło mu to trochę więcej czasu. Nim się spostrzegłem, był wieczór.

        Tak myślałem, że rozwierak byłby dobry. Co o tym sądzisz?

        Nie zdążyłem odpisać, bo zadzwonił. Z dziwnym uciskiem w brzuchu, odebrałem,
    - Tak, zabójco? – Warknął na mnie, co szczerze mi się spodobało.
    - Niedoszły, dattebayo! – Poprawił lekko obrażonym głosem. – Wracam właśnie do domu, potrzebujesz czegoś? – Wyrzuty sumienia w jego głosie roztkliwiły mnie lekko.
    - Nie, młotku – wiedziałem, że przesadzam, ale tak jakoś… pasowało mi go tak nazywać.
    - Uh – kolejne miłe dla ucha warknięcie – lubisz ramen?
    - Niespecjalnie – odparłem szczerze, patrząc w okno. Nie poznawałem tej części miasta.
    - No dobra, to co ci przynieść? – Zapytał lekko podenerwowany. Zapewne wolałby, żebym uwielbiał ramen.
    - Mogą być pierogi z… - rozłączył się, Chwilę później dostałem SMS-a.

        Wymyślasz, Książę.

        Nie wysilałem się, by odpisać, zaraz i tak go zobaczę. Choć starałem się o tym nie myśleć, to w dziwny sposób, niezrozumiały dla mnie, brakowało mi jego blond czupryny. Pojawiła się niespełna godzinę później. Z mojego punktu obserwacyjnego, patrzyłem, jak rozbiera się, tarmosząc siatki z zakupami.
    - Nie wiedziałem, jakie lubisz, więc kupiłem po pół kilo każdego rodzaju – rzucił w moją stronę, wykładając na kanapę kolejno: pierogi ruskie, z truskawkami, z jagodami, z kapustą i grzybami, z mięsem, z serem, no i z owocami leśnymi. Uniosłem jedną brew do góry.
    - Lubię tylko jeden rodzaj – wskazałem jedną z siateczek – z mięsem. – Spojrzał na mnie spode łba.
    - Trzeba było powiedzieć – burknął.
    - Trzeba było się nie rozłączać- odpowiedziałem triumfalnie, z lekką ironią.
    - Trzeba było napisać SMS-a – odparował, patrząc na mnie z góry.
    - Trzeba było tylko zapytać – nie dawałem za wygraną. Sprzeczanie się z nim, weszło mi w nawyk. – Zresztą ręce mnie bolą, pisanie jest uciążliwe, Usuratonkachi.
    - Jakoś wcześniej nie było, skoro mi odpisywałeś, Teme – nie spuszczał ze mnie wzroku, co mi schlebiało.
    - Dawno i nieprawda – rzucił mi wyzywające spojrzenie.
    - Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam obiad na kilka dni – skapitulował, wychodząc z pokoju. Nim jednak go opuścił, usłyszałem jeszcze ciche: „A mogłem go rozjechać”, na co się zaśmiałem.

        Jakiś kwadrans później siedzieliśmy przy stole, ubrani w identyczne, pomarańczowo-czarne dresy. Dopiero teraz zauważyłem, że nie mam swoich ciuchów, wcześniej jakoś mi to umknęło.
    - Ty mnie przebrałeś? – Posłał mi krótkie spojrzenie.
    - Oczywiście, a kto, matka Teresa? Widzisz przecież, że mieszkam sam – byłem ciekawy, czy podobało mu się moje ciało, lecz nie pytałem. Zamiast tego stwierdziłem lakonicznie:
    - Masz trochę duży dom jak na kawalera…
    - Tak jakoś wyszło – powiedział, w przerwach między kolejnymi łyknięciami soku. – Właściwie to szukam współlokatora. Przeprowadziłem się z Pekinu, wiesz, tu mam pracę – pokiwałem głową, raz po raz patrząc na tą cudowną osobę. Miałem ochotę go dotknąć, lecz wiedziałem, że bez powodu nie mogę tego zrobić.
    - Właściwie dobrze się składa, szukam lokum – słowa same wypłynęły z moich ust. To nie była prawda, miałem gdzie mieszkać, ale chciałem być jak najbliżej chłopaka. Nigdy się tak nie czułem.
    - Naprawdę? – Jego oczy rozszerzyły się i zdawałoby się, że śmieją się razem z nim. – Może… w ramach odszkodowania byś mie… - zasłoniłem mu zdrową dłonią usta. Miekkie i cudownie gładkie.
    - Nie ma mowy o żadnym odszkodowaniu – odparłem, cofnąwszy rękę i nabierając niezdarnie pieroga na widelec, zacząłem wypytywać o koszty.

        I tak oto, ja, Sasuke Uchiha, zakochałem się bez pamięci w mężczyźnie, któremu w sumie wprosiłem się na chatę.

        Jak co dzień, zrobiłem parę zdjęć przygodnym klientom, posprzątałem studio, porozstawiałem antyramy, wyjątkowo przystroiłem okno wystawowe. Yamato przez cały czas mi się przyglądał. Gdy zostało nam jeszcze jakieś pół godziny pracy, zamknął pracownię wcześniej i przywołał mnie do siebie.
    - Sasuke, Sasuke. Powiedz mi, co przygotowaliście z Naruto na ten wieczór?
    - Najpierw smaczna kolacja w Tiuyomi, potem spacer pod gołym niebem, na koniec deser i oświadczyny w moim domu – wyrzuciłem bez cienia uśmiechu. Dopiero teraz zacząłem się denerwować. Za kilka godzin miałem związać się mocniej z dziewczyną, której nie kochałem, porzucając jednocześnie jedyną osobę, na jakiej mi zależało. A to wszystko dlatego, że byłem tchórzliwym kotkiem, jak nazwał mnie kiedyś staruszek.
    - W Tiuyomi nie ma co liczyć na smaczną kolację, raczej wykwintną i wymuskaną.
    - Taa – potwierdziłem, zamyślony.
    - Jesteś pewny, że dobrze robisz? – Nie patrzyłem na niego. Nie chciałem, by wyczytał z moich oczu prawdę.
    - Tak. Lepszej nie znajdę – westchnął. Nie zabrzmiało to nazbyt przekonująco.
    - Nie rób tego, Sasu – podniosłem głowę. – Nie kochasz jej, prawda? – Przytaknąłem. – No właśnie. Jeśli jej nie kochasz, nie będziesz z nią specjalnie szczęśliwy…
    - Z Naruto też nie – przerwałem mu. – Nie wie, że go kocham, a nawet jeśli by wiedział, to…
    - To? – Wpatrywał się we mnie tak, że poczułem dreszcze.
    - To by nie zrozumiał.
    - Jesteś największym głupkiem świata, wiesz? – Byłem pewny, że nie ustąpi. – Nie wiesz przecież, jak by zareagował. Nie lepiej byłoby najpierw spróbować? Skoro i tak się przenosisz, to…
    - Nie wiem – miał rację, tylko nie umiałbym się na to zdobyć.
    - Co ci szkodzi? Nic nie ryzykujesz…
    - A i owszem – spojrzał na mnie ostrzej.
    - Tylko mi nie mów, że przyjaźń…
    - No tak – zaśmiał się pusto.
    - Co ci z przyjaźni zza oceanu? – Tak określał bardzo dużą odległość. – Chcesz do końca życia wspominać i usychać do niego? Jeśli cię nie zechce, to trudno, przecież chyba i tak zamierzałeś zakończyć tą znajomość?
    - Nie! Dlaczego miałbym? – Nie rozumiałem. – Przecież …
    - I tak i tak to by padło. Coraz rzadziej byście pisali, spotykali się w ogóle… Sasuke. Chcę dla ciebie dobrze. Nie rób tego.
     - Ale co to zmieni? – Widziałem niezrozumienie w jego sędziwych, czarnych oczach. – Nawet, jeśli bym został, nie oświadczał się, to i tak usychałbym z tęsknoty i miłości, bo nigdy nie zdobędę się, by mu powiedzieć… A tak miałbym przynajmniej kogoś, komu na mnie zależy.
    - Wiesz, że znałem twojego tatę? – Moje źrenice rozszerzyły się. Nie wiedziałem czemu odbił piłeczkę. – Tak, znałem Fugaku Uchihę bardzo dobrze, zanim zginął. I naprawdę dziwię się, ze jego syn jest tchórzem – to powiedziawszy, zniknął za tylnymi drzwiami. Zostałem sam z moimi myślami.

        Wpadłem do mieszkania i aż zaniemówiłem. Każdy skrawek aż się błyszczał, nigdzie nie mogłem znaleźć zwykle wszechobecnego kurzu. Z przezorności sprawdziłem kolejne pomieszczenia. Z kuchni ulatniał się cudowny zapach – wiedziałem, że moje Szczęście coś gotuje. Tylko Ty potrafisz sprawić, by moje podniebienie, wraz z sercem, gdy na Ciebie patrzę, fruwało w niebie. Przed zobaczeniem Ciebie, Kochanie, wparowałem do własnego pokoju i aż jęknąłem z wrażenia.
    - Podoba Ci się? – Wyglądałeś mi zza ramienia, dumny ze swojego dzieła. Poczułem Twój słodki zapach, podobny do truskawek, ciepły, hipnotycznie pachnący oddech i gorąco Twojego podbródka na moim ramieniu. Nie mogłem oddychać  wrażenia, niemal zemdlałem. – Sasu, coś nie tak? – Jak zawsze nieśmiały, niepewny, nie wierzący w siebie zwaliłeś to na karb swojej pracy. Gdybyś tylko wiedział.
    - Jest idealnie. Lepiej nie mogłem sobie tego wyobrazić – patrzyłem na stół nakryty czerwonym obrusem, zastawiony złotą zastawą, świeczki poustawiane to tu i tam, prawdziwy, drogi szampan zatopiony w lodzie, łóżko posypane płatkami róż, czarne pudełeczko na jednej z brunatnych poduszek… To wszystko powinno być dla Ciebie, a świadomość tego ciążyła mi strasznie. – Pozwolisz? – Mimo, że zapytałem, nie czekałem na odpowiedź. Odwróciłem się i mocno go objąłem, pierwszy raz w życiu. To dziwne, skoro nie raz widziałem go nagiego, opatrywałem rany, ochraniałem przed upadkiem… - Arigato – wyszeptałem wprost do ucha mojego Skarbka, pierwszy i ostatni raz. Wiedziałem, że to się nieuchronnie zbliża do końca, oczy zaszły mi łzami. Nigdy już miałem tego nie robić.
    - Nie ma sprawy, od tego są przyjaciele – choć słyszałem, że się uśmiecha, coś było nie tak. Odsunąłem się więc od niego, potrząsając głową, by zdradzieckie krople nie spłynęły mi po twarzy. – Sasuke… masz mi może coś do powiedzenia? Coś, czego nigdy mi nie mówiłeś? – Zacisnąłem dłonie w pięści.
    - Wiesz już wszystko, Usuratonkachi – nieprawda. Chciałbym powiedzieć Ci co innego. Będę tęsknił za Tobą stale i żałował, że teraz milczę. Jesteś wszystkim, co mam i czego nie chciałbym nigdy utracić. Chcę Cię dotykać, całować i pieścić, codziennie mając przy sobie. Jesteś moim Szczęściem, ukochanym Misiem, Skarbem największym jaki mam i Jedyną Miłością. Kocham Cię Aniołku- to wszystko, czego nie wypowiedzą moje kłamliwe usta. Nie wiem dlaczego, ale zwiesiłeś głowę. – A ty?
    - Jest jedna rzecz – moje serce zabiło szybciej. – Pamiętaj o mnie zawsze, tak jak ja będę pamiętał – spojrzałem w Twoje piękne, błękitne oczy. Siłą powstrzymywałem się przed wykrzyczeniem Ci prawdy, przed pocałowaniem Twoich malinowych warg. Postanowiłem jak zwykle zgrywać Drania.
    - Jak mógłbym zapomnieć największego głupka, jakiego w życiu poznałem? Człowieka, który o mały włos mnie nie zabił? – Widziałem, że jesteś zaskoczony. Dotknąłem rozpalonych blizn. Człowieka, którego pokochałem? – Ciebie nie da się zapomnieć, Młotku. Wniosłeś tyle dobrego w moje życie – nie mogłem znieść napięcia. – Co dzień dziękuję Bogu, że sześć lat temu przechodziłem przez tamto skrzyżowanie i że … - głos zaczął mi się łamać. Na szczęście poczuliśmy swąd spalenizny.
    - Biszkopt! – Krzyknąłeś, zostawiając mnie samego. I za to Ci dziękuję, bo nie widziałeś moich łez, zdradzieckich łez, wyrażających tak wiele. I ja nie widziałem Twoich. Kochanie, nie chcę odchodzić, ale nie mam innego wyjścia. Zawsze będę Twój, a Ty będziesz nieosiągalny.

        Wszystko szło jak po maśle. Ja i moja „ukochana”, zjedliśmy cudownie mdłą kolację, rozmawiając o błahych sprawach. Z nią nigdy nie miałem zbyt wielu tematów do rozmowy, z Tobą zawsze. Zabrałem ją na plażę, wygłupialiśmy się w świetle gwiazd. Jej śmiech… choć miły dla ucha, był tak odmienny od Twojego. Już czekałem na umówiony znak, gdy coś we mnie pękło. Siedziałem z obcą mi dziewczyną nad jeziorem, a ona mówiła. Ja za to… wspominałem Ciebie. Wypadek, przez który masz piękne dla mnie blizny, gdy prowadziłem pijany samochód i walnąłem w drzewo… Naszą pierwszą kłótnię…

        - Sasuke! – Poderwałem się z łóżka, gdy wparowałeś mi do pokoju.
    - Co to ma być za chlew? – Wskazałeś dłonią przestrzeń za sobą.
    - To raczej kuchnia, ale jak tam chcesz – westchnąłem teatralnie, pokazując Ci gdzie Cię mam. Zdenerwowany wskoczyłeś na mnie z pięściami.
    - Mieszkamy razem, bałaganimy razem, to i sprzątamy razem! – Krzyczałeś, starając się mnie uderzyć.
    - W tym domu ty wyglądasz jak baba – odparłem, delektując się zwycięstwem. – Głupia baba od sprzątania – Obruszyłeś się.
    - Nie nazywaj mnie babą! I do tego głupią!
    - Patrz- klasnąłem w dłonie, a gdy się na to zapatrzyłeś, zdzieliłem Cię z liścia po twarzy. Odskoczyłeś ode mnie momentalnie. – Musisz być głupi, jeśli się na to nabierasz co najmniej raz w tygodniu – wyszedłeś, trzaskając drzwiami.

         … wspólne naigrywanie się, kawały, rozmowy, wycieczki, pijaństwo…

        Prowadziłem kompletnie pijanego blondyna do domu, po nocnej balandze. Widziałem, że raz po raz łapie się za brzuch, więc popchnąłem go na krzaki przy drodze.
    - Rzygaj – rozkazałem, odwracając się tyłem.
    - Niee chce! – Jak na potwierdzenie swoich słów, puściłeś pięknego pawia prosto na swoje błękitne buty. – Kurwa!
    - Mówiłem – wziąłem go pod ręce, prowadząc dalej. Następnego dnia przyszedł do mnie, z dziwną miną.
    - Sasu… nie wiesz, gdzie podziały się moje wszystkie rzeczy? – Patrzyłem, jak zupełnie nagi szukasz telefonu.
    - Nie wiem, Młotku – nie było sensu się zdradzać. Wyszedł, a ja puknąłem się w czoło. Po paru minutach zlitowałem się i wyjąłem swoją komórkę. Wykręcając jego numer, szykowałem się na atak.
    - UCHIHA! Nie żyjesz – wparował do mnie, z całym czerwonym czołem. – Jak śmiałeś przykleić mi telefon do czoła?!
   - Ja? – Udałem niewinnego. Dobrze wiedziałem, że pijany, bądź skacowany Uzumaki, to naprawdę tępy Uzumaki. A mimo to go kochałem.
    - TY!! – Ryknął i wskoczył na mnie. Nie miał zielonego pojęcia, że dałbym się skatować, byleby całe życie oglądać go w tym stanie – pięknie zarumienionego, gołego, z kurwikami w oczach…

        … wspólne plany…

        - Sasuke? – Leżeliśmy u Ciebie na łóżku, przez okno w suficie patrząc na gwiazdy. – Jakie masz marzenia? – Ciebie, pomyślałem.
    - Nie wiem… Założyć rodzinę, nagrać płytę… - wyznać Ci miłość i bez opamiętania dotykać… - A ty?
    - Chciałbym założyć własną firmę, pomagając biednym – jak zawsze nie myślisz o sobie, tylko o innych. Kocham to w Tobie.
    - A gdzie w tym ja? – Kątem oka spojrzałeś na mnie.
    - W Twoim też mnie nie ma! – Uwielbiałem, gdy zachowywałeś się jak dziecko.
    - Jesteś, Usuratonkachi. Nie mógłbym założyć rodziny bez ciebie. To nie byłoby to samo – obdarzasz mnie najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. Rozpływam się.
   - Zróbmy tak. Ty stworzysz rodzinę ze mną, a ja założę firmę z tobą. Zgoda?
    - Jak najbardziej – uścisnąłem podaną mi przez Ciebie dłoń, czując fałszywość chwili, która niebawem się skończy.

        I nagle mnie oświeciło. Byłeś moją anielską trucizną i lekiem zarazem. Jeśli bym odszedł, nie miałbym przy sobie antidotum trzymającego mnie przy życiu. Umierałbym powoli, nie zaznawszy szczęścia.
    - Tenten – spojrzała na mnie, rozumiejąc.
    - Wiem, czekałam, aż mi to powiesz – pocałowała mnie delikatnie w usta. – Powiedz mu i bądź szczęśliwy – dodała, znikając w ciemności. Gdyby nie Ty, wiem, że mógłbym ją pokochać. Była cudowna. Przyszedł SMS, nasz sygnał. Już wiedziałem, że nad ranem się zdziwisz.

        Nie mogłem spać. Cały czas patrzyłem na drzwi, oczekując Twojego wejścia. Niespecjalnie się spieszyłeś.
    - I jak tam? Przyjęła Cię? – Zapytałeś ciekawy mej odpowiedzi.
    - Nie i muszę Ci coś powiedzieć – wstałem z kanapy i podszedłem do Ciebie.  Zobaczyłem w Twoich nieziemskich oczach coś na wzór ulgi. Zebrałem się w sobie, byłem gotowy Ci to powiedzieć… A jednak… - Od dziś chcę więcej cukru do kawy i przestrzeni osobistej – uśmiechnąłeś się, a mi kolejny raz serce oszalało. Sześć lat to nadal za mało.

5 komentarzy:

  1. Ehh, ta moja pamięć to chyba jakaś kara T--T Sorry, ale ja po całym dniu w szkole, mam tak zryty mózg, że ciężko w ogóle go znaleźdź...
    Ale nic! One-shot naprawdę wzruszający (choć mi nie pociekła łza (jestem po prostu skałą bez serca)), bez bicia przyznaję, że wiele osób doprowadzi do płaczu. Gdybym ja pisała tak uczuciowo - nie wiem co by się stało, ale wykorzystała bym ten talent do przekonywania nauczycieli by nie stawili mi jedynki *=*
    Nie wiem czemu, ale Sasuke w tym opku wszysko sobie utrudnił ... Kocha Naru? To do wyra i gotowe! xDD
    Ale nie no, tak na poważnie, zazdroszczę Ci tak zajebistych pomysłów na opowiadania ;p Gdybym ja miała trochę więcej czasu... I tak nie napisała bym tak boskiego opowiadania jak ty xD
    Co do postaci Inaty i jej koloru włosów - jestem szalenie ciekawa ^^
    I trochę jednak zgasiłaś mnie tym, że coś więcej z SasuNaru pojawi się w szestnastym rozdziale .__.
    Po prostu bucham niecierpliwością!
    Mówiłam już, że ubóstwiam Twój styl pisania? To teraz napiszę to na tramsparencie i będę wymachiwała nim przed Twoją twarzą ;DD
    Naprawdę szalenie ciekawie napisałaś tą notkę i mam wielką chcicę na kontynuacje tego opowiadania ^^
    Najbardziej podobały mi się sprzeczki Sasuke z Naruto. Gezz, naprawdę słodkie. I jeszcze to jak Sasu nazywał Naruto w myślach - bardzo urocze ^^ (Choć według mnie Sasuke powinien być mhhhroczny, władczy i niewyżyty xDD) *^*
    Powtarzam się chyba po raz któryś, ale musze Ci to wykrzyczeć w twarz...
    Kocham Cię! (wiem, że niestety jesteś zajęta T--T... nadzieja matką głupich) ^^
    Myszko, Dziubasku, Słońce ty moje, pisz aż Ci się pace spalą ^^
    Pozdrawiam i ściskam mocno ;d
    Kaja Jelonek

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, jejku, jejku! *.*
    Aż nie wiek co napisać! One shot cudowny, bardzo się cieszę, że piszesz kontynuację, bo zakończenia w takim momencie bym ci nie darowała. ;P
    Miałaś rację, ogromnie mi się spodobało, masz prawo być z tego wpisu dumna. Coś wspaniałego. Idelanie oddałaś tą głupotę Naru i uczucie Sasuke. Chodź momentami wydawało mi się, że Uchiha jest zbyt uczuciowy, choć w sumie tylko jego własne odczucia - na zewnątrz był cały czas tym zimnym, nie mogącym się przełamać Sasuke. Nie mogę się już doczekać, aż między nimi coś zacznie się dziać. Pasują do siebie idealnie. :3
    Świetny pomysł z tym w jaki sposób Naruto i Sasuke się poznali, kolejny raz udowodniłaś, że masz mega oryginalne pomysły.
    Opis sprzeczek tej dwójki wcale nie gorszy. Uwielbiam takie fragmenty i mam nadzieję, że jeszcze nie raz takie zafundujesz.
    Rozdział, podsumowując, fantastyczny, chyba będzie to jeden z moich ulubionych shotów! Nie mogę się już doczekać kontynuacji, dlatego życzę ci mnóstwa weny, kochana. Pisz szybciutko! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli masz ochotę, zapraszam serdecznie na nowy rozdział na sasuke-i-erin.blog.pl
    Buziaki. ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. U mnie (w końcu) nowy rozdzaił ^^ Nie wiem czy Ci się spodoba, ale cóż... Jak chesz to przeczytaj *--*

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże. ...*.* CUDO!!!
    Nienawidzę opowiadań w zwykłym świecie, ( a do tej pory jeszcze nie lubiłam sasunaru co zmieniło się przez cb ;p ) ale to jest cudowne. IDEALNA POSTAĆ SEME. świetne opisywanie emocji sasuke , jest taki słodki ♥♥
    Kocham jak piszesz.

    OdpowiedzUsuń