Tytuł: „Poszukując wartości”
Paring: SasuNaru
Kategoria: Shoūnen ~ ai
Gatunek: Dramat (tak świątecznie, wiem xD)
Ostrzeżenia: Długieeee… (niemalże 23 strony w Wordzie)
Uwagi: Gdyby Wam się źle wyświetlił shot (taki rozciągnięty) zejdźcie na dół strony i wyłączcie wersję dla komórek, która mogła Wam się włączyć. Nie wiem co jest z bloggerem i nawet na komputerach zdarza się, że wyświetla w tej wersji niestety).
Zapraszam:
Od jak dawna tego doświadczał? Od chwili, gdy przestał pamiętać. Prześladowało go to od momentu, gdy jego umysł jął działać, łączyć kolory, kształty, nazywać je i katalogować. Co najmniej dwadzieścia lat temu. I nauczyło go to jednego – nie warto obdarzać uczuciami.
Wysoki, na około metr dziewięćdziesiąt brunet, o miękkich, niesamowicie hebanowych i postrzępionych według najnowszej mody, włosach, bladej, niemal przezroczystej, śniegowej skórze, męskich rysach, opuchniętych na skutek mrozu, popękanych wargach i tajemniczo czarnych, zniewalających oczach, przemierzał szybkim krokiem zaspane ulice Nowego Jorku w poszukiwaniu tego jednego adresu: Stevenup ave. 17. Jego czarny niczym węgiel płaszcz łomotał na wietrze, raz po raz odkrywając ukryte pod nim czarne rurki. Na białym śniegu również czarne, opancerzone, eleganckie buty, pozostawiały charakterystyczne ślady, odciśnięte małe wachlarze. Lewa dłoń, schowana bezpiecznie w jednej z kieszeni, zaciskała się miarowo, w rytm jego kroków. Prawa, w której dzierżył również czarną neseserkę, ukryta pod skórzaną rękawiczką tego samego koloru, drgała lekko. Nienawidził swojej pracy, ponieważ nie lubił mieć styczności z rozklekotanymi i często niezrównoważonymi psychicznie, klientami. W jego mniemaniu nawet wieść o śmierci, zabójstwie, zdradzie czy gwałcie, nie była zbyt ekscytująca. Lecz nie mógł sprzeciwić się przeznaczeniu.
Szedł, nie obawiając się zimna, ani zimowej słoty. Jego cała postać zdawała się emanować chłodem, majestatycznością i mrokiem. Serce, udręczone wieczną zmarzliną, ciężko kołatało w piersi idącego mężczyzny i gdyby nie to, że się ruszał, wielu uznałoby go za zmarłego. Nawet dwadzieścia pięć stopni mrozu nie robiło na nim wrażenia, zdawał się go nie odczuwać. Jego gładkie policzki, pomimo smagania mroźnym powietrzem, nie zaczerwieniły się, tak samo kształtny, lekko ostry nos. Tak jakby pogarszające się warunki klimatyczne nie imały się tego człowieka. Uchiha Sasuke był chłodniejszy niż najgorsza w ostatnim stuleciu, zima w Wielkim Jabłku, mroczniejszy, niż noc, niosąca nieznane czy ostrzejszy, niż jakikolwiek wietrzny zryw. I był z tego dumny. Wysoki kołnierz płaszcza zakrywał dolną część jego twarzy, sprawiając, że wyglądał niczym wysłannik Śmierci. Tylko rozbrzmiewający za nim od kilku minut dźwięk zdradzał, że jest ludzkim potomkiem.
Ze złością wyjął telefon z bocznej kieszeni i choć było mu trudno, odebrał. W końcu był praworęczny, a smartphone niefortunnie znajdował się po lewej stronie jego umięśnionego ciała. Nie dał po sobie jednak poznać, że miał z tym problem. Nigdy nie dawał nic po sobie poznać.
- Sasuke Uchiha, tak słucham? – Warknął do słuchawki, mając świadomość, kto dzwoni. – Tak, rozumiem… Czyli, że nie mam się zajmować sprawą no Sabaku? Ty ją przejmiesz? … Przyjąłem – jego aksamitny, męski, a zarazem głęboki głos przyciągał uwagę przechodzących obok kobiet. Któż nie chciałby usłyszeć paru milutkich słów z tak kształtnych warg, do tego wypowiedzianych takim rzadkim, seksownym głosem? – A co z Uzumakim? Zostaję? – Grupka dziewczyn w różnym wieku przystanęła, a każda z członkiń posyłała mu wyimaginowane pocałunki. Brunet zmroził je jednym ostrym i naszpikowanym negatywnymi emocjami, spojrzeniem tak, że pod jego naporem rozpierzchły się po ulicach. – Tak, Hatake – z lekkim trudem wsunął komórkę z powrotem w kieszeń spodni i spojrzał na budynek, przed którym się znajdował. A potem na niski, wolnostojący dom, kilka metrów dalej. Jego cel. Przyjrzał się kamiennemu płotowi i żelaznej bramie, po czym podszedł do elektronicznej furtki. Nacisnął guzik.
- Rezydencja pana Uzumakiego, w czym mogę pomóc? – ''Rezydencja? To przecież podrzędne mieszkanko.''
- Nazywam się Sasuke Uchiha, byłem umówiony – odczekał dwie minuty i zniecierpliwiony kolejny raz nacisnął wspomniany wcześniej przycisk.
- Idę, idę – jakiś blondyn, na oko dwudziestokilkuletni z niebiańsko niebieskimi oczami, biegł ku niemu przez średniej wielkości podwórze. – Przepraszam, myślałem, że tym razem się otworzy – w roztargnieniu wskazał bramę. – Nie jestem dobrym elektrykiem, widocznie jej nie naprawiłem – zaśmiał się zdenerwowany i z zakłopotania podrapał się po karku. – Zapraszam – zawołał wesoło, otwierając przed nim skrzypiącą ze starości furtkę. Czarnooki podążył za nieznajomym i z lekceważeniem ukrytym pod pokerową twarzą oglądał dobytek gospodarza. Z zadowoleniem stwierdził, że idący przed nim mężczyzna jest od niego niższy o dobre piętnaście centymetrów. Zawsze miał bzika na punkcie wyższości. Wszedł na blondynem do małego pokoiku, zwanego przez niego przedpokojem, a po rozebraniu płaszcza, do imitacji salonu. Niskie sklepienie haczyło nieznośnie o jego niedawno ułożone włosy. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć panował delikatnie mówiąc, bałagan: porozrzucane ubrania, książki, nawet bielizna czy opakowania po mleku. W pomieszczeniu, nazwanym przez niebieskookiego salonem, znajdowała się tylko spłowiała kanapa, mały, zawalony różnej maści rzeczami, regał, dwudziestocalowy telewizor na niskiej szafeczce, tak samo spłowiały jak kanapa, fotel i wyjątkowo zadbana, jakby nowa, ława pokojowa. Uchiha patrzył i nie wierzył gdzie się znalazł. ''Czy aby ten cały knypek miał pieniądze, by zapłacić za zlecenie?''
- Kiedy poznam pana Uzumakiego? – Zapytał chłodnym, protekcjonalnym tonem, wyrażającym, co najmniej, obojętność. W oczekiwaniu na odpowiedź chłopaka, który zniknął w kuchni, zaryzykował posadzenie swoich kształtnych czterech liter na miękkim, podłużnym meblu. Odpowiedział mu chorobliwie zaraźliwy, choć nie dla Sasuke, śmiech. ''I czego rżysz, idioto?''
- Dla pańskiej informacji – do salonu wrócił gospodarz z tacą pełną ciasteczek – ja jestem Naruto Uzumaki – i choć lekko powiedziawszy brunet był zaskoczony, tylko chrząknął. Jedynie jego oczy zdradzały, jak wielką gafę popełnił. Właściciel nieziemsko oceanicznych tęczówek spojrzał na niego i się uśmiechnął. – Po czym pan wnioskował, bo zgaduję, że tak było, że jestem sługą samego siebie? A nie tym, kim naprawdę jestem? – Krótka cisza ze strony czarnookiego upewniła go, że trafił w sedno.
- Niech pan wybaczy, zazwyczaj… tak jest. Witają mnie konferansjerzy lub pokojówki – zgrabnie zmienił wypowiedź, jaka powstała mu w głowie. Zazwyczaj nie bywam w tak ubogich mieszkaniach. Blondyn, patrzący na niego przenikliwie, jakby odczytał jego myśli, bo zaśmiał się.
- Wiem, że ten dom nie jest zbyt… reprezentatywny – oczy bruneta rozszerzyły się w zdumieniu – lecz to jedyna pamiątka po tych, których mam nadzieję, pan odnajdzie, panie Uchiha – zaskoczony, milczał kolejną chwilę, a Naruto, mając dość tej płowej i nic nie znaczącej rozmowy, przeszedł do sedna sprawy. – Rozumiem, że za miesiąc pańskiej pracy mam zapłacić z góry, jak na razie, dwa tysiące?
- Zgadza się – sięgnął do stojącej u jego stóp, neseserki i wyjął z niej dwa egzemplarze umowy. – Proszę się z nią zapoznać – polecił profesjonalnie, samemu patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Niebieskooki sięgnął po jeden plik dokumentów, rzucając mu raz po raz zaciekawione spojrzenie. Przystojny, dobrze ułożony, chłodny. Ciekawi mnie, kim jest prywatnie. Takim samym gburem? Wiedział jednak, że nie ma czasu, od popisania tego świstka będzie płacił za każdą owocną, bądź nie, sekundę jego pracy. A wolał nie płacić za te jałowe. Zdziwiły go tylko trzy punkty w polu „Obowiązki zleceniodawcy”. Otóż:
(…) 1. Zleceniodawca zobowiązuje się w całości pokryć wszelkie koszty związane z prowadzeniem sprawy, od podpisania Umowy, aż do zakończenia zlecenia, przez co rozumie się wykonanie zleconego zadania, czynności bądź zakończenie bieżącej pracy.
1a) Zleceniodawca ma prawo przedłożyć na piśmie oświadczenie, jakoby nie zamierzał już dłużej korzystać z usług firmy Zleceniobiorcy Hatake & Uchiha, dalej zwaną po prostu „Firmą”, gdy skutki działań jej pracowników go nie satysfakcjonują. Stosowne oświadczenie należy złożyć jak najszybciej, by Firma nie naliczała dalszych kosztów postępowania.
2. Zleceniodawca ma obowiązek uiszczać opłaty miesięczne za pracę pracownika Firmy …Sasuke Uchihy w wymiarze 2000 $, co najwyżej do dnia 20 każdego miesiąca. Jakiekolwiek spóźnienia w opłatach będą skutkowały dniem wolnym dla wcześniej wymienionego pracownika Firmy, za który Zleceniodawca będzie musiał płacić pełne, dzienne wynagrodzenie.
2a). Zleceniobiorca zastrzega sobie prawo zmienić, to znaczy obniżyć, bądź podwyższyć, opłatę miesięczną, w zależności, czy wzrosną czy spadną, wysokości ponoszonych kosztów.
3. Zleceniodawca zobowiązuje się także do nieinterweniowania w działania pracownika, jak również niekwestionowania środków, jakich używa, by wykonać powierzone zadanie. Zleceniodawca jest dodatkowo obciążony zobowiązaniem, nakładanym przez samego siebie w chwili podpisywania Umowy, stwierdzającym, iż musi być szczery z pracownikiem Firmy, udzielać mu odpowiednich informacji, a także przedstawiać do jego dyspozycji różnego rodzaju środki, które mogłyby pomóc w szybkim i zadawalającym obie strony, zakończeniu sprawy.
3a) Zleceniodawca ma prawo do zgłaszania przełożonym pracownika …Sasuke Uchihy o wszelkich niezgodnych z etyką bądź sprawą, czynnościach przez niego wykonywanych. Jeśli Firma potwierdzi niekompetencję pracownika, zobowiązuje się do zwrócenia połowy kosztów postępowania i osobistego zajęcia się wykroczeniem. (…)
Na spokojnie przejrzał każdą stronę papierka, który miał podpisać i sięgając po przedłożony przez bruneta, długopis, skierował się do pola: „Data i podpis zlecającego”.
- Czyli mam rozumieć, że nie oskubiecie mnie z kasy i chcecie bez naciągania jak najszybciej to zakończyć? – Zapytał z lekkim uśmiechem. Nie wiedział, czy siedzący przed nim, czarnooki, odpowie na przytyk.
- Oczywiście, panie Uzumaki – wycedził, zaciskając ze złości zęby. Nie lubił takich prostolinijnych osób, jak ten cały Naruto. I niedouczonych, jak sądził.
- Rozumiem, aczkolwiek… Jeśli chce pan, żebym podpisał tą „umowę”, proszę przynieść mi poprawny egzemplarz – posłał mu długie, poddenerwowane spojrzenie.
- Co pan przez to rozumie? – Niebieskooki również na niego spojrzał, odkładając długopis.
- Choć może nie wygląda, jestem polonistą, uczącym w pobliskim college’u i za nic nie podpiszę żadnego dokumentu, na którym są jakiekolwiek błędy, przykro mi – jedynym oznakiem zdenerwowania, a raczej wkurwienia na twarzy czarnookiego, było pomarszczone czoło. Wziął ze stolika (ławy, jeden **uj) pozostawiony przez gospodarza egzemplarz, odebrał od niego ten dotąd trzymany, uważając na to, by się nie zdradzić, pospiesznie włożył je do walizki, zamknął ją, po czym dumnie wstał.
- Jeśli tak… Może pan poszukać innej firmy. Nie myślę, bym ja, bądź mój wspólnik, specjalnie dla pana zmieniali treść naszych dokumentów. Do widzenia – wyminął lekko uśmiechniętego blondyna i wyszedł z jego, pożal się Boże, posesji, trzaskając, mimo wszystko, lekko drzwiami.
******
- Nie rozumiesz, Sasuke – siedział w srebrnym camaro swojego współpracownika, Kakashiego Hatake i słuchał jego wykładu na temat dzisiejszego prawie-klienta. – Znam gościa, który go wychowywał, a w zasadzie z nim jestem. Nie mogę zostawić tego faceta na lodzie – spojrzał kątem oka na siedzącego obok, lekko napuszonego bruneta. – Musisz zdobyć go jako naszego klienta, A swoją drogą – jego zakrytą granatowym bandażem, twarz, rozświetlił uśmiech – byłem pewny, że da nam w kość. To dość inteligentny osobnik – zaśmiał się gardłowo, skręcając w kierunku centrum.
- Przejmij go – zrezygnowanie z głosie czarnookiego go zdziwiło.
- Myślałem, że Uchiha się nie poddają – wytknął mu, patrząc cały czas na oblodzoną drogę.
- Nie mam czasu babrać się z takimi jak on – syknął beznamiętnie, choć jego pięknie poniekąd oczy, ciskały gromy. Jego towarzysz westchnął, udręczony.
- Bardzo bym chciał, ale mam dość własnych zleceń – odpowiedziało mu cichy syknięcie. – A tak w ogóle, co myślisz o tym, by zatrudnić jeszcze jedną osobę?
- Chcesz dzielić z kimś udziały? – Hatake zaśmiał się cicho.
- A ty jak zwykle o pieniądzach. Może tak dla odmiany byś się zakochał? – Wyrechotał chrapliwym głosem szarowłosy mężczyzna.
- Nie wierzę w te bzdety – odpowiedział, wysiadając z zaparkowanego auta. Jego wspólnik podążył jego śladem. – Mam zmienić tę cholerną umowę? – Zapytał bez przekonania, choć dobrze wiedział, jaka będzie odpowiedź.
- Nie masz wyjścia, jeśli tego chce nasz blondynek – weszli do wysokiego budynku z przezroczystymi szybami i milionami zabezpieczeń. Natychmiast podeszła do nich wysoka, zielonooka dziewczyna, o nienaturalnie różowych włosach i miłym uśmiechu.
- Czym mogę panom służyć? – Zapytała, zezując co chwilę na wyższego z mężczyzn.
- Poszukujemy samochodu, który pasowałby do tego tu gbura – czarnooki posłał mu złowrogie spojrzenie, a gdy dziewczyna odwróciła się tyłem, szarooki (zmieniłam kolor oczu Kakashiego, żeby było mi łatwiej - dop. Inaty) szepnął mu na ucho: - Co myślisz? Fajna, ładna, zgrabna… - Sasuke przeszył go wzrokiem.
- Już wolałbym być gejem – warknął nieprzyjemnie, wzdrygając się na widok uśmiechniętej „słodko” dziewczyny. Hatake zaśmiał się cicho.
- A czemu by nie, masz przecież całkiem przystojnego, nowego klienta. A wiem, że Uzumaki jest w twoim typie, boć niedawno sypiałeś z tą taką blondyneczką z długimi włosami. Albo tą, piwnooką, z wielkimi zderzakami… - na widok miny swojego kolegi, zaśmiał się jeszcze głośniej. – Przecież możesz być na górze… Mi przynajmniej tak jest dobrze – dodał, podążając za pracownicą salonu samochodowego. Ja i ten kretyn? Niedoczekanie twoje, Kaszalocie. Przecież to idiota… Zresztą, jestem hetero.
*******
- O, pan Uchiha, zapraszam – zaskoczony blondyn wpuścił mężczyznę do domu, zauważając, że jego strój nic, a nic się nie zmienił.
- Widzę, że majstrował pan przy bramie, otwiera się na dźwięk pańskiego głosu – zauważył miło, starając się nie okazywać całej irytacji sytuacją.
- A no tak, trochę się natrudziłem, ale się udało – posłał mu szeroki uśmiech, który, nie widzieć czemu, wrył mu się w pamięć. – Co pana do mnie sprowadza? – Zapytał niewinnie, patrząc jak brunet zajmuje miejsce, na którym się usadowił podczas ich pierwszej rozmowy.
- Ja i mój wspólnik doszliśmy do porozumienia – Chuj, że on na mnie to wymusił, ty idioto – że nie chcemy stracić takiego klienta jak pan, więc zmieniliśmy umowę. Myślę, że nie znajdzie pan więcej błędów – na usta gospodarza wpłynął cwany uśmieszek.
- A czyżby pan mi wcześniej nie mówił z charyzmatyczną wręcz pewnością siebie, że nie będziecie panowie nic dla mnie, biednego szaraczka, zmieniać? – Zmełł w ustach przekleństwo i odezwał się w miarę miłym głosem:
- Przepraszam, zachowałem się w sposób nieprofesjonalny, taki błąd się więcej nie powtórzy – rzucił na jednym wydechu, czując jak z każdym słowem wzrasta w nim wściekłość na tego niechluja, ubranego teraz w sportowe spodnie, oczojebnie pomarańczowe, biały, podkreślający opaleniznę, podkoszulek i równie mandarynkową bluzę z dziwnym płomieniem na piersi i napisem „Wola Ognia”. I niby ja miałbym być z tym kimś? Przecież jesteśmy w każdym aspekcie inni. Z takim czymś to wstyd się publicznie pokazywać. Blondyn przyglądał mu się z triumfującym uśmieszkiem, a Sasuke krew zalewała.
- Rozumiem. No, to pokaże mi pan nowe umowy? – Jak poprzednio, tak i teraz wyjął dwa identyczne egzemplarze i podsunął je pod nos niebieskookiego z bliznami. Czyżby się ciął? Po parunastu minutach Naruto odezwał się, lekko smętnym głosem. – Nadal są błędy – niewiele brakowało, a zwykle opanowany, słynący wręcz z tego brunet, wybuchłby i rzuciłby się na niego z pięściami.
- Mógłby pan powiedzieć mi, gdzie się one znajdują? Osoba odpowiedzialna za nie, je poprawi – Kolejna noc ślęczenia i poprawiania wyimaginowanych błędów stylistycznych, gramatycznych czy jakich tam jeszcze!
- Łatwiej byłoby mi je pozaznaczać, bo na pięciu to się z pewnością nie skończy. Bo wie pan, nie chodzi o interpunkcję czy ortografię, tylko niedobranie słów. Niektóre z nich są… Jakby to panu powiedzieć… Wsiurskie? Pozwoli pan, że nakreślę czerwonym długopisem? – I kto tu jest tym czymś? Wsiurem? Patrzył w te wpatrujące się w niego niebieskie źrenice i z miłą chęcią patrzył by w nie, gdy jego penis rozpierdalałby jego dupsko na dwoje. Czy ja właśnie pomyślałem o pieprzeniu tego gościa?
- Oczywiście, proszę – wysyczał w miarę uprzejmie, pamiętając o tym, że dla Kakashiego to naprawdę ważny klient.
*********
- Spójrz na to z innej perspektywy. Od czasów świętej pamięci Itachiego, nikt nie wzbudzał w tobie żadnych pozytywnych emocji – następnego dnia siedzieli w aucie, nowo zakupionym przez Sasuke, granatowym porsche i śledzili męża jednej z zainteresowanych. – Patrz, a to szuja! Idzie do baru go-go! – Hatake wyjął aparat i pstryknął paręnaście zdjęć ofierze. – To się pani Nara zdziwi.
- Pozytywnych? Dla ciebie wkurwienie to pozytywna emocja? – Warknął czarnooki, samemu robiąc zdjęcia wchodzącej za panem Narą, kobiecie. – I moja panna TenTen tu jest.
- Patrzysz na to ze złej strony. Nikt prócz tego Uzumakiego nie wzbudza w tobie żadnych emocji. Może to to? – Zapytał, wykręcając numer do swojego zleceniodawcy.
- Nie, widziałeś go kiedykolwiek? To jakiś… lump – włączył silnik i ruszył z kopyta.
- A ty gbur, para idealna – zażartował szarowłosy, czekając na połączenie. – Dzień dobry, pani Nara, mam nowe wieści w pani sprawie…
- Jeśli nawet miałbym być gejem, to za nic nie wziąłbym na swojego uke tego blond-młotka - wymamrotał gniewnie czarnooki, prując przed siebie.
********
- Powinno być dobrze, osobiście nadzorowałem wnoszenie zaznaczonych przez pana poprawek – wyrzucił na przywitanie, by nie przedłużać wizyty, choć w głębi siebie musiał przyznać, że nie czuł się źle w jego towarzystwie. – Więc proszę… - zaniemówił na chwilę, widząc przed sobą niemal nagą postać gospodarza.
- No, co pan tak stoi, dopiero co wyszedłem z wanny, mogę się przeziębić. Proszę wejść, a ja pójdę się ubrać – wybity z pantałyku wszedł, zajął znane już jego pośladkom miejsce i czekał cierpliwie na niebieskookiego. Pomyślał, że w samym ręczniku, z mokrymi włosami i wodą spływającą po nagim torsie, wyglądał całkiem apetycznie. Teraz przynajmniej wiem, że mężczyźni też mi się podobają. – Panie Uchiha, pozwoliłem sobie zaparzyć kawy, tuż po tym, jak pan zadzwonił – nadal owinięty miękkim materiałem wokół bioder, wszedł do salonu. Tacę z napojami, nową porcją ciasteczek, jak i śmietanką, cukrem i łyżeczkami, postawił na ławie, po czym bez ładu i składu zaczął łazić po pomieszczeniu.
- Szuka pan czegoś? – Zapytał po kilku dłuższych sekundach, lekko rozbawiony zachowaniem faceta przed sobą.
- Tak, mmm, to znaczy – nagle zauważył poszukiwaną rzecz za plecami gościa – nie, już znalazłem. – Podszedł trochę niepewnie, a mimo to nadal żywiołowo do czarnookiego i patrząc mu w oczy z dziwnym wyzwaniem, sięgnął ręką po leżącą na oparciu kanapy, bluzkę. Nagle zachwiał się i wylądował na kolanach Sasuke. Sparaliżowany utonął w pełnych niedowierzania jak i ciekawości czarnych tunelach. Nie był świadomy, że roztaczał wokół siebie zapach cedru i pomarańczy, bardzo seksowny dla chłopaka, którego kolana zajmował. Czas jakby się zatrzymał, a oni trwali w tej pozycji. Naruto raz po raz drżał, dolna warga jego ust wykonywała niekontrolowane podskoki, dłonie samoczynnie oplotły kark bruneta, a kolana robiły się miękkie… Oddech przyspieszał, serce łomotało w piersi… - Ja… przepraszam – bąknął po chwili, niezdarnie odpychając się od okrytej granatową koszulą, ciepłej klatki piersiowej, szybko porwał szukaną wcześniej część garderoby i wstał, poprawiając zsuwający się ręcznik. – Przepraszam, jestem dość niezdarny – bąknął nieśmiało, znikając w drzwiach, jak zdążył zauważyć, łazienki.
- Co tu się stało? – Szepnął do siebie, a jego dłoń skierowała się na krocze. Ukryte pod materiałem spodni prącie, pulsowało leniwie, po niedawnych ekscesach. Czyżbym mu też się podobał? Wspomniał właśnie słodkie rumieńce na twarzy blondyna, drżenie jego ciała, szybki oddech… Na pewno. Ale ja nie mogę być gejem. Po kilku minutach niebieskooki, nadal lekko zakłopotany poprzednim wydarzeniem, opuścił łazienkę i zbliżył się do ławy. Nie odzywając się, chwycił oba egzemplarze umowy i podpisał, bez zbędnych pytań czy docinków.
**********
Leżąc w łóżku, zastanawiał się, co wie na temat Minato Namikaze, faceta, którego przez następne kilka tygodni, może miesięcy, będzie poszukiwał. Jedyna rzecz, jaka przychodziła mu do głowy, to to, że ów mężczyzna, jak dowiedział się od Kakashiego, dwa lata (2006-2007) spędził w stanowym więzieniu za machlojki z narkotykami. To, jak dotąd, jedyna poszlaka. Co prawda, umówił się już z Uzumakim na jutrzejszy ranek w ich biurze na małe przesłuchanie, lecz obawiał się, że blondyn może wiedzieć niewiele więcej. Przecież od kiedy widział swojego ojca ostatni raz, minęło dwadzieścia lat. Tyle czasu, ile go prześladowały koszmary o śmierci całej jego rodziny. Tyle czasu, ile pielęgnował nienawiść do ich zabójcy.
Zmęczony wydarzeniami całego dnia, zamknął oczy i wsunął dłoń pod okrytą satynową pościelą, kołdrę. Jego długie, smukle palce machinalnie oplotły będącą w zwisie męskość i pieszcząc powolnymi ruchami, doprowadziły do jej pulsacji. Sasuke zamknął oczy i poddał się leniwie nadchodzącej, coraz silniejszej, przyjemności. Z początku tego nie czuł, lecz później, gdy mięśnie na przemian napinały się i rozluźniały, serce lekko przyspieszyło swój bieg, a usta zacisnęły się w wąską kreskę, by tłumić jęki, poczuł się nieswojo. Wytrenowana dłoń, śliska od pierwszych kropelek nasienia, zamarła w miejscu, oddech przyspieszył i to nie na skutek rozkoszy. Po powiekami coś zobaczył. Coś, co śniło mu się od kilkunastu lat.
Choć nie spał, mare nocne dopadły go, na nowo przeżywał śmierć swojej ukochanej rodziny. Widział, jak prowadzący samochód Itachi, jego starszy brat, z długimi, zawiązanymi w luźną kitkę, czarnymi, lecz lekko spłowiałymi włosami, wychyla się do siedzącego z tylu z rodzicami, małego chłopca. Widział przed oczami tę samą noc, burzę, rzęsisty deszcz, jego uśmiech. Słyszał wesołą rozmowę swoich rodzicieli - Mikoto, kobiety o długich, prostych włosach, lekko granatowych oczach i pięknym uśmiechu oraz Fugaku, zamkniętego w sobie i trochę oschłego dżentelmena, z nienaturalnie wielkimi dłońmi. Chciał krzyczeć, widząc dwa jaśniejące punkty, które nieuchronnie się zbliżały, lecz nie mógł. Miał siedem lat i dziwne, jak na jego wiek, opóźnienie w czynnościach komunikatywnych. Nie mógł krzyknąć, powiedzieć, nie mógł ich ostrzec. Na nowo poczuł szarpnięcie w okolicach brzucha, usłyszał przerażający krzyk swojej matki, próbującej zakryć go swoim wątłym ciałem, pisk opon, głośny huk.
Tracił świadomość, lecz nadal czuł. Do jego małych nozdrzy wdzierał się zapach benzyny, spalanej przez niebezpieczne, pomarańczowe płomienie, dziwnie metaliczny smród czerwonej substancji… Takiej gęstej, gorącej, zalewającej jego twarz… Smakowała dziwnie mdło, aż robiło mu się niedobrze. Na jego szczęście obraz zaczął mu się rozmazywać, lecz nigdy nie zapomni twarzy swojego ukochanego Ototo, umazanej osoczem, poranionej, bladej i jakby nienaturalnej.
- Sasuke… proszę cię… żyj. Przeżyj braciszku i zawsze o nas pamiętaj. Nie kryj emocji… Krzycz uczuciami, by twoi bliscy… zawsze wiedzieli, że… że ich kochasz. Będziemy na ciebie czekać, tam, na górze – poranioną, zaplamioną dłonią wskazał niebo. – My cię kochamy… uuh… - z jego ust uleciało ostatnie słowo. Siedmioletni chłopiec patrzył zamglonym wzrokiem na umierającego brata i płakał. Na jego policzki spływała łza, za łzą, oddech stał się urywany, a z jego cichego, zaciśniętego dotąd gardła wydobył się krzyk.
- Nieeeeeee! Mamo! Tato! Itachi – lecz było już za późno. Oni odeszli, na zawsze żegnając się ze światem.
- DOŚĆ! – Ryknął, zrywając się z łóżka i siadając na jego brzegu. – Błagam, dość! – Krzyczał, z bezsilności zaciskając zęby na dolnej wardze. Chwilę później poczuł metaliczny posmak w ustach. – Dość, błagam! – Osunął się na podłogę i ruszając w przód i w tył, próbował się uspokoić. Pozbyć tej cholernej wizji. – Dość… - błagał, układając głowę na miękkim, delikatnym dywanie. – Proszę… - wyszeptał, a jego ciało, choć drżało, to zmęczone i zrozpaczone, szybko utonęło w prawdziwym śnie.
Sasuke Uchihę od dwudziestu lat dręczyły nie tylko koszmary, lecz i wizje. Ułomni tego świata nazwaliby go jasnowidzem, iluzjonistą, czarodziejem czy kim tam jeszcze, karygodnie myląc znaczenie tych wszystkich pojęć. Samemu Uchisze trudno było pojąć, kim tak naprawdę był. On nie tylko przeżywał na jawie wciąż jeden i ten sam sen. Zdarzało się, tak jak teraz, że powstawał jakiś impuls i rzeczywiście przeżywał wypadek rodziny. Widział każdy szczegół przed oczami, słyszał odgłosy łamania kości, miażdzenia czaszki ojca, zgniecenia blachy, ich głosy, krzyki… Czuł zapachy i emocje, jakie temu towarzyszyły, a przede wszystkim obarczał się winą. Obwiniał się o to, że nie mógł ostrzec Itachiego, że nie mógł zrobić nic, by oni żyli. Że nie potrafił krzyknąć.
***********
- Kolejny raz? Idź do psychologa, to naprawdę pomaga – i choć brunet posłał mu krwiożercze spojrzenie, wiedział, co odczuwał. Domyślał się, że nie jest mu lekko, że te wspomnienia go przytłaczają.
- Nie, dzięki, nie jestem jakimś czubkiem – odparł spokojnie, siedząc przy biurku i czekając na Uzumakiego.
- A kto mówi, że jesteś? Ale wygadanie się przed kimś może ci serio pomóc – przekonywał Kakashi, pijąc poranną kawę i przeglądając strony internetowe.
- Powiedziałem tobie i…
- To, co innego – przerwał mu ostro, zamykając ze złością laptopa. – Ja o wszystkim wiedziałem, byłem przecież przy tym wypadku, jako świeżak. Rozmowa z policjantem, który prowadził twoją sprawę i opiekował się tobą jako tako przez tyle lat, to nie to samo. Jeśli otworzysz się przed kimś, kto cię nie zna, ulży ci – mówił, rzucając mu wyzywające spojrzenia.
- Nie uważam, by… - przerwał w połowie zdania, gdyż na korytarzu zauważył niebieskookiego blondyna. Leniwie, jakby od niechcenia podniósł się z krzesła, nałożył płaszcz i podjął leżący na dębowym meblu, dyktafon.
- Sądzę, że on jest idealnym kandydatem, choćby dlatego, że jest sam. Jego matka umarła przy porodzie, ojciec porzucił parę lat później. Spróbuj, nic nie stracisz.
- Owszem – szare oczy wpatrywały się w niego zainteresowane – reputację.
- Która jest i tak niska – skwitował kwaśno Kaszalot i nim chłopak odpowiedział, zaprosił gościa skinieniem do środka. – Jesteś idiota, Uchiha. Spróbuj być milszy – dodał, kiwając mu na pożegnanie i przepuszczając Uzumakiego w przejściu. Może Kakashi ma rację?
- Witam, panie Naruto, może pójdziemy gdzieś na wczesne śniadanie? – Zaproponował, chcąc być jak najdalej od tych czterech ścian. Blondyn, choć zaskoczony zaproszeniem, poczuł się mile połechtany.
- Z miłą chęcią, panie Sasuke – odpowiedział, po czym wybuchnął śmiechem. I choć Uchiha znów nie wiedział, z czego rży stojący przed nim mężczyzna, tym razem jego śmiech mu się spodobał. Uniósł brew w geście zdziwienia. – Och, po prostu będziemy raczej ze sobą współpracować, więc myślę, że… - trochę niepewności – możemy przejść na ty? No, to mi raczej nie zaszkodzi.
- Sasuke – bez zbędnych formalności i przytyków, wyciągnął dłoń, lustrując w miarę poprawny strój towarzysza.
- Naruto – i już po chwili wychodzili z biura, w dość przyjacielskich nastrojach.
**************
- Jesteś pewien, że tutaj możemy spokojnie porozmawiać? – Rozglądał się po niemal pustej jadłodajni z lekkim niesmakiem.
- Owszem, nie znam spokojniejszego miejsca – obdarzył go wielkim uśmiechem. – No, przynajmniej do godziny dwunastej, wiesz, dzieciaki wracają ze szkół i obiad jest wydawany – brunet pokiwał głową i rozłożył na stole notatnik, pager, długopis i dyktafon. Naruto spojrzał na to wszystko troszkę niepewnie. - Czy to konieczne?
- Tak, jeśli chcesz, bym jak najszybciej odnalazł Minato-sama – poinformował klienta, zapisując na jednej z kartek datę i godzinę. Blondyn westchnął.
- Od czego mam zacząć? – Zapytał zrezygnowany, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
- Opowiedz mi podstawowe informacje o nim, może pokaż zdjęcie? – Zasugerował, lekko rozbawiony. – Nie wiesz jak działają prywatni detektywi?
- Oj, no wiem, ale liczyłem, że to pominiemy – odebrał od czarnowłosej dziewczyny zamówione kawy i słodząc swoją, zaczął opowieść. – Jak wiesz, moja matka, Kushina Uzumaki umarła, przy moim porodzie. I choć ojciec nigdy nie powiedział mi tego wprost, to wiedziałem, że winą za jej odejście, obarcza mnie. Mieszkałem razem z nim w Lansing, wMichigan, do piątego roku życia. W dniu moich piątych urodzin powiedział mi, że mnie nienawidzi za to, że żyję i ma zamiar mnie oddać do domu dziecka – podczas jego monologu, Sasuke zapisywał co ważniejsze informacje. – Wtedy mój o wiele lat starszy przyjaciel zaproponował, że się mną zajmie. Był dorosły, odpowiedzialny, miał własny dom właśnie tu, w Wielkim Jabłku…
- Jak nazywał się twój przyjaciel? – Zapytał cicho Sasuke, oczekując odpowiedzi.
- Iruka Umino, mieszka tutaj, przy Waszyngton ave. 23/2 – czuł się dziwnie, wyjawiając mu takie wiadomości. – Nie było problemów z adopcją, spędziłem w domu dziecka tylko tydzień, a stamtąd zabrał mnie mój wybawiciel – przerwał, oddychając ciężko. – Dom Dziecka im. Sarutobiego Asumy w Lansing, ulicy nie pamiętam. Pamiętam tylko jednego sąsiada z tamtego miasta… Orochimaru Sannina – wypowiadając jego nazwisko, mimowolnie zadrżał.
- Coś się stało, Naruto? – Czuł się niespokojnie, widząc reakcję ciała blondyna na to nazwisko.
- Przez tą szuję mój ojciec trafił do więzienia za narkotyki – odparł, a jego dotąd anielski głos, zmienił się nie do poznania. Stał się bardziej chrapliwy i zimny. – On także wymordował pozostałości mojej rodziny, tak, że teraz jestem sam – dotąd pewny siebie chłopak, nagle jakby skulił się w sobie i spuścił zasmucone oczy. Nagle poczuł na swojej drżącej dłoni jakieś ciepło. Jak zaklęty obserwował smukłe, blade palce, delikatnie głaszczące wierzch swojej pięści,
- Nie jesteś sam – wyszeptał miękko Sasuke, a chwilę później jakby się otrząsnął i cofnął rękę. – Dlaczego szukasz ojca, skoro był da ciebie nieludzki? – Zapytał, na nowo siląc się na profesjonalizm, choć wbrew sobie czuł, że nie chce, by ten blondynek cierpiał.
- Chcę podziękować temu człowiekowi za to, że mnie oddał. Nie mogłem trafić lepiej – odparł niebieskooki twardo, burząc wizerunek biednego, osamotnionego anioła.
- Rozumiem – wyłączył dyktafon i przymknął na moment oczy. – Coś mi się nie zgadza…
- Tak?
- Pamiętam, że gdy odwiedziłem cię pierwszy raz, powiedziałeś, że mam znaleźć osoby, po których pamiątką jest twój dom – Uzumaki zaśmiał się smutno, trochę fałszywie.
- Po odejściu mojej matki Minato związał się z jeszcze jedną kobietą. Chyba miała na imię Anko i mieszkała w domu, który teraz ja zajmuję – odparł na jednym wydechu. – Jeszcze jakieś pytania, panie prokuratorze? – Zironizował, patrząc na niego srogo.
- Coś ukrywasz, Naruto – stwierdził bez ogródek, patrząc w te nieszczerze, a nadal piękne oczy.
- Owszem, ale nic, co mogłoby cię interesować, Uchiha – podniósł się i patrząc na niego wyczekująco, wyszedł z jadłodajni. – No, to proszę – wsunął w zaskoczoną dłoń czarnowłosego kopertę. – Z góry za dwa miesiące – dodał, kłaniając się mu na pożegnanie i podążając drogą wolną od śniegu.
***********
Jako znamy i ceniony detektyw, nie spodziewał się braku współpracy ze strony swojego najprzystojniejszego klienta. Otóż pan Uzumaki przestał się z nim kontaktować tuż po spotkaniu, które miało miejsce mniej więcej miesiąc temu. No, może nie do końca zerwał kontakt, aczkolwiek nie chciał spotkać sie twarzą w twarz. Została mu komunikacja mailowa, lub telefoniczna. Strasznie go to wkurwiało i nie raz miał ochotę porzucić to zlecenie. Co go powstrzymywało? Aż dziw bierze, ale to właśnie ten cwaniacki, odrobinę smutny uśmiech. Uśmiech, który miał nadzieję dziś właśnie zobaczyć. To znaczy, nie tyle co miał nadzieję, co chciał ujrzeć.
Z majestatem i charakterystycznym dla siebie chłodem obserwował ludzi przechodzących za oknem restauracji, w której właśnie przebywał. Czekał na swojego zleceniodawcę, na którym to wcześniej wymusił to spotkanie. Potrzebował więcej wytycznych, informacji, a przede wszystkim chciał zobaczyć blondasa. Oczywiście, ten powód mianował się, w głowie Uchihy nieoficjalnym, a poprzedni, jak i potrzeba podzielenia się swoją wiedzą, oficjalnym. Cały on - prawdziwe pobudki pozostawały w głowie, dla tylko i wyłącznie jego wiedzy. Blade, długie i smukłe palce ze zdenerwowaniem wybijały niespokojny rytm na blacie stolika. Uzumaki się spóźniał i to o całe dwadzieścia minut. Z odpowiednią dozą obojętności ukrywającej wściekłość, sięgnął po telefon z prawej kieszeni płaszcza. Światło palącej się na małej podstawce świeczki, odbiło się w zadbanym, ofoliowanym wyświetlaczu. Kilka minut później, właściciel telefonu z piskiem opon wyjeżdżał spod budynku lokalu w jednym i znanym tylko sobie kierunku.
***************
Szczerze powiedziawszy, spodziewał się tego, co właśnie ma się stać. Słysząc ostre hamowanie i warkot lepszego silnika, wiedział już, że konfrontacja z brunetem jest nieunikniona. Dlatego kilka minut później wpuścił go bez słowa do mieszkania i nie bawił się w uprzejmości. Widząc postawę swojego gościa i wyłapując niebezpieczne cienie w jego oczach, domyślił się że nie będzie łatwo.
- Możesz mi powiedzieć, Uzumaki, czy według Ciebie wyglądam na durnia? - Syknął Uchiha, rozpoczynając, powiedzmy, dialog.
- Ciekawe pytanie - zażartował, lecz spostrzegając groźne błyski w granatowych tunelach, dał sobie z tym spokój. - Nie, nie wyglądasz - westchnął cierpiętniczo, zakładając ręce za głowę.- Przepraszam, Sasuke, ale naprawdę nie mam ochoty teraz nikogo widzieć - nie pomogło. Postawił więc wszystko na jedną kartę, stosując swój najlepszy chwyt. Wiedział, że sytuacja tego wymaga. Przymrużył oczy, oblizał prowokacyjnie usta, zatrzepotał rzęsami, po czym wymruczał przymilnym głosikiem: - Wiem, nawaliłem, jestem Twoim najgorszym klientówem, nienawidzisz mnie. - Skutku brak. Jedynie pogorszenie.
- Po tym, co odstawiłeś, mam pewność, że jesteś niezrównoważony psychicznie. A ja z takimi osobami nie pracuję - niebieskie oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Onyks omiótł całą jego postać.
- Rezygnuję. Nie mam czasu dla takich niezdecydowanych typków, jak ty - odparł zimno.
- Nie możesz, zawarliśmy umowę... - oceaniczne tęczówki wyrażały szok i swego rodzaju zrozpaczenie.
- Której ty nie dotrzymałeś - syknął w odpowiedzi, ruszając z powrotem w kierunku wyjścia. - Punkt 3 jasno określa twój obowiązek w stosunku do mnie, jako prywatnego detektywa. Miałeś być szczery i poinformować mnie o wszelkich faktach, które ułatwiłyby mi pracę nad twoją sprawą. A tego nie zrobiłeś - warknął, stając jakieś dziesięć centymetrów przed nim i patrząc na niego z góry.
- Przecież odpowiedziałem na twoje pytania…
- Ukrywając więcej, niż ujawniając – stwierdził z pogardą, mijając właściciela najpiękniejszych, a zarazem najbardziej kłamliwych oczu, jakie kiedykolwiek widział.
- Sasuke, zaczekaj, to nie tak… - obrócił się w progu do zatrzymującego go Naruto.
- Panie Uchiha – poprawił, a widząc, że ten nie ma mu nic do powiedzenia, wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
************
Wściekły siedział na łóżku i popijał wodą tabletki przeciwbólowe i jakieś psychotropy. Miał dość poprzedniego dnia i myślał, że gorzej być już nie może. Niestety, mylił się. Kolejny raz śnił o katastrofie, jaką przeżył, lecz tym razem sen się zmienił. W, że tak powiem, fabule niezauważalnie, jednak dla Sasuke ten mały szczegół miał duże znaczenie. Bardzo duże. Jak zawsze widział roześmianą rodzinę, słyszał śmiechy, znów oślepiały go dwa jaśniejące i przybliżające się punkty, był świadkiem śmierci każdego z bliskich, ale tym razem… Itachi mówiąc o osobach, które miał kochać, nie wskazywał nieba. Wskazywał… Naruto. Roześmianego Naruto, z kartką w ręce. Słowa, które na niej wykaligrafował, poważnie wryły mu się w pamięć: Odrzuć to, co na wierzchu i zajrzyj głębiej. Pokochaj mnie.” Moglibyście zapytać: Co z tego, że jawa się odrobinę zmieniła, skoro Uchiha nie ma serca i prawdopodobnie już nie spotka Uzumakiego? Zapewne będzie żył dalej, samotny i zamknięty w swojej studni rozpaczy.
Zgodziłabym się z Waszymi wnioskami, sam Sasuke również, gdyby nie to, że jedyny potomek Uchihów… pozwalał, by te wspomnienia w pewien sposób nim kierowały. Może i z zewnątrz był apodyktycznym, wyniosłym i zimnym mężczyzną, lecz wewnątrz… Wewnątrz pragnął stać się takim człowiekiem, jakim widział go Łasic. Co prawda, w jego naturze nie leżało „krzyczenie emocjami”, jednakże dla tej jednej, jedynej osoby, mógłby zaczął je nazywać, poza własnym ja, mówić nimi, żyć nimi. Mógłby wznieść się wysoko ponad chmury i ograniczenia. Tylko dlaczego tym kimś miał być akurat Naruto?!
*************
Tydzień później otrzymał maila z adresem, datą i godziną spotkania. Nadawcą był Uzumaki. Sasuke długo się zastanawiał nad kwestią ewentualnej rozmowy. Ostatecznie nie przekonał go ani Kakashi, krążący ciągle nad jego głową, ani Naruto, tylko wspomniany wcześniej, powtarzający się noc w noc, sen. Tym razem spóźnił się kilka minut, mając pewność, że blondyn przyjdzie. Nie podarowałby kolejnej olewki. Gdy wszedł do restauracji „Pod papugami”, szczerze nie spodziewał się ujrzeć wśród siedzących gości, blondwłosej czupryny. Wolno, uważnie i na pozór obojętnie lustrował otoczenie, aż natrafił na swój cel na zachód, daleko, w głębi pomieszczenia. Spokojnym krokiem ruszył w jego stronę, mijając po drodze eleganckie stoliki, wymyślne ozdoby z draperii i liczne zielone rośliny. Niebieskooki siedział do niego tyłem, wiec miał chwilę, by przyjrzeć się jego jakby przygaszonej i niezgrabnej postaci. Następnie bez słowa zasiadł po drugiej stronie drewnianego mebla i patrząc wyniośle przed siebie, milczał, czekając na to, co Naruto miał mu do powiedzenia. A miał niewiele.
- Potrzebuję twojej pomocy. Nic o mnie nie wiesz…
- Ponieważ nie dałeś się poznać – przerwał mu, nadal na niego nie patrząc. Mimo to kątem oka zauważył, że Uzumaki uśmiecha się smutno.
- Nie czas na słowne przepychanki – odparł, ściągając tym samym wzrok czarnookiego na siebie. – Nie mam za dużo czasu, więc – zatapiając się w onyksie, wyjął z prawej kieszeni małą kasetę – proszę. Przesłuchaj to i zdecyduj, czy jesteś w stanie mnie zrozumieć – dodał, po czym, nie żegnając się, wyszedł pospiesznie z lokalu, pozostawiając Uchihę samego, z nie lada mętlikiem w głowie.
*******************
To, co usłyszał na nagraniu nim wstrząsnęło. Nie spodziewał się, że blondyn miał aż tak… zjebaną przeszłość, ani tego, że będzie płakał. Ale po kolei.
Uchiha zaraz po spotkaniu z blondynem przyjechał do domu i nie rozbierając się nawet, usiadł w fotelu. Trzymając w dłoni dyktafon, nacisnął przycisk z małym obalonym trójkątem. Przez jakieś dziesięć sekund słyszał tylko jakiś szum i trzaski, a potem… Posłuchajcie sami.
- Cześć, Sasuke – głos Naruto rozbrzmiał i odbijał się przytłumionym echem od ścian mieszkania. – W zasadzie nie wiem, dlaczego zależy mi, byś znał tę historię, równie dobrze mogłem wynająć mniej gburowatego detektywa – cięższy oddech, fałszywy śmiech. – No cóż, padło na ciebie – westchnięcie. – Nie wiem, co prawda, co wiesz, a czego jeszcze musisz się dowiedzieć ode mnie, ale powiem całą prawdę o sobie. Nie spodziewaj się jednak happy endu – kolejny smutny śmiech. – No to tak. Jestem Naruto Uzumaki, mam 27 lat, mieszkam tu, gdzie wiesz. Moimi biologicznymi rodzicami była Kushina Uzumaki i Minato Namikaze, człowiek, którego poszukiwałeś. Moja mama umarła zaraz po porodzie, 10 października 1986 roku. Jestem wcześniakiem. Pierwszy miesiąc życia przeleżałem w inkubatorze w Szpitalu Świętej Teresy w Lansing - Michigan. Potem zabrał mnie stamtąd ojciec i… - dłuższa chwila zawahania pełna trzasków – wychowywał mnie przez następnych pięć lat, aż do 12 listopada 1991 roku, gdy to trafiłem do domu dziecka, o którym ci wspominałem – kolejny ciężki oddech. Sasuke przypuszczał, że za tym kryje się coś, o czym wolałby nie słyszeć. Lecz musiał. – Jak mi się mieszkało z ojcem? Pewnie byś zapytał. I co miałbym ci odpowiedzieć, patrząc w te zimne i przenikliwe oczy? – Uchiha niespokojnie poruszył się na fotelu. – Prawda jest taka, że przez cały ten okres Minato pił, urządzał sobie imprezy i orgietki, a zajmowały się mną jego kurewki. Zdarzało się nawet, że przez kilka dni nie miałem co jeść, piłem to, co udało mi się sięgnąć. Nie raz kosztowałem alkoholu, oliwy czy innych podobnych świństw. Blizny, które szpecą moje policzki są natomiast efektem gniewu mojego rodziciela, że tak go nazwę. Ojciec często stosował wobec mnie nakazy i zakazy oraz przemoc. Pewnego dnia, kiedy miałem niespełna cztery lata, wrócił późno do domu z wieczornej libacji u sąsiada i zauważył bałagan, jakiego narobiłem, sięgając do lodówki po mleko – dłuższa przerwa, w czasie której Sasuke zastanawiał się, czy nie nacisnąć „stop”. – Podchmielony złapał mnie w ramiona i ł najpierw mocno potrzasnął, a widząc, że nie płacze, chwycił za nóż. Jedyne, co dalej pamiętam, to krew na policzkach i w ustach i straszliwy ból – kliknięcie, plastikowo-metalowy przedmiot wzlatuje w powietrze pchnięty silną ręką bruneta, a mimo to z gracją ląduje na kanapie. Mężczyzna poderwał się i zaczął chodzić po pokoju, z miejsca na miejsce. To, czego się do tej pory dowiedział zgadzało się z jego ustaleniami, jak i je uzupełniało. Sasuke czuł się troszkę… skonsternowany. Ocenił blondyna po wyglądzie oraz po sposobie bycia, nie doszukując się ukrytych bodźców. Zdał sobie sprawę, że właśnie złamał jedną ze swoich reguł. Nie zachował się tak, jak zwykle, porzucając odpowiednią dozę współczucia, a przede wszystkim zrozumienia i empatii. Naprawdę nie chciał słuchać dalszego wywodu niebieskookiego, bo w końcu rozumiał, dlaczego ten nie był od początku szczery.
- Kurwa! – Krzyknął, uderzając z całej siły w kremową pufę, która pod naporem jego uderzenia, rozleciała się na kawałki, po drodze taranując stojak na piloty. Zawiódł, bez dwóch zdań, nie wiedział tylko, że przed nim jeszcze ta najgorsza prawda.
Przeszukiwał strony internetowe, spisy ludności, wewnętrzne spisy pracowników firm, do których miał dostęp, byleby tylko nie myśleć o tym, co jeszcze skrywała taśma, a co odsłuchał godzinę temu.
- Ale nie to jest najgorsze. Mój ojciec… mnie molestował – krótka cisza, potem jakby łkanie i zmieniony uczuciami głos. – W dniu jego urodzin, osiemnastego września*, zawołał mnie do siebie, by mi coś pokazać – pociąganie nosem. – Minato tego dnia był stosunkowo miły, wziął mnie na lody, do zoo… Ja nie wiedziałem, co się za tym kryje i jak to dzieciak, cieszyłem się miłością i troską rodzica – po drugiej stronie słyszał szum wody i chlapanie, jakby Naruto obmywał twarz. – Wieczorem przyszedłem, zgodnie z jego wolą, do jego pokoju. Pamiętam jak przez mgłę, że ojciec siedział na łóżku, ubrany w bokserki i czekał na mnie. Gdy się zbliżyłem, wyjął zza pleców dziwną maskotkę – lisa z dziewięcioma ogonami z dziwnym liściem wyszytym na czole. Nazwał go Kurama i powiedział, że bardzo przeprasza za te blizny na policzkach, ale chciał mnie do niego upodobnić. Z tego, co spamiętałem, pluszak miał wąsy, imitacje moich ran. Z radości… - kolejne łkanie i cięższe oddechy… - Z radości przytuliłem się do Minato i pocałowałem w usta. A wtedy zaczęło się piekło. Ojciec wymyślił grę na cześć lisa. Jakkolwiek by tego nie nazwać, po prostu mnie zgwałcił nie zważając na mój ból i upokorzenie. Potem powtarzało się niemal każdej nocy, dopóki się nie zbuntowałem. Oszczędzę ci szczegółów, bo teraz i tak już za to nie odpowie – westchnięcie. – Gdy postawiłem się rodzicielowi, wyrzucił mnie z domu, jak wiesz. Jak znalazłem się w Domu Dziecka? Może nie uwierzysz, ale poszedłem tam sam. Międzyczasie o wszystkim dowiedział się Umino, który od czasu do czasu bawił się ze mną i dokarmiał, kiedy nie widział ojciec. Nie wiem jak on to zrobił, ale w przeciągu siedmiu dni załatwił wszelkie pozwolenia i wyjechałem z nim tutaj. – W tym momencie Sasuke pomyślał o Kakashim i jego kontaktach. Ale to niemożliwe, by znał czekoladowowłosego w tamtym czasie. – Nie będę opowiadał o tym, jak mi się żyło z Iruką. Powiem ci tylko, że nieporównywalnie lepiej, niż z poprzednim opiekunem. Nadal nie wspomniałem o drugiej żonie mojego rodziciela, Anko Mitarashi. Była to kobieta zachłanna, o naturze węża, wiesz, śliska. Kiedy ja wyprowadzałem się do Nowego Jorku, ona zajęła moje miejsce w domu rodzinnym. Z tego, co dowiedziałem się z Internetu i samego Umino, dom spłonął kilka lat temu, za sprawą Orochimaru, który też nakablował na Minato glinom – dłuższa przerwa pełna muzyki. – Wybacz, przez przypadek włączyłem radio. Anko, zaraz po aresztowaniu mojego ojca, znalazła sobie przydupasa i wprowadziła do mieszkania, w którym teraz rezyduję – Sasuke uśmiechnął się w tym miejscu na wspomnienie swojej myśli sprzed miesiąca. – Nie wiem jak to się stało, ale gość, z którym siedziała, niejaki Jiraya, zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Żebyś sobie nie myślał, dowiedziałem się o tym wszystkim niedawno – weselsze tony w głosie Naruto. – Wiem tylko tyle, że Mitarashi odebrała mojego ojca z więzienia i ślad po nich zaginął. Tylko tyle wiem, ale rozmawiałem już z człowiekiem pracującym w Archiwum Stanowym, dopuszczą cię do wszelkich dokumentów związanych z moją rodziną i tamtą kobietą – Uzumaki znów westchnął, prawdopodobnie przed omówieniem ostatniej kwestii, która go dręczyła. – Szukam Minato, nie tylko dlatego, że chcę mu podziękować za wygnanie. Chcę też z nim porozmawiać, bo wiem, że… że gdyby nie ja i mój poród, byłby innym człowiekiem. To tyle. Czekam na wiadomość od ciebie, co dalej z moją sprawą – znów fałszywy śmiech. – Cześć.
Zdziwił się, bo z łatwością zdobył adresy nie tylko miejsc, o których mówił Naruto, ale też i paru innych instytucji. Zerknął na zegarek wiszący nad oknem. Wyjął telefon i wykręcił numer.
- Kakashi? Jesteś w biurze? … Tak, będę za dwadzieścia minut, pojedziesz gdzieś ze mną. … Potrzebuję twojego nazwiska i wtyk.
****miesiąc później****
- Rezydencja pana Naruto Uzumakiego, tak…
- Otwórz, to ja, Sasuke – usłyszał piknięcie, a w następnej chwili metalowa brama otworzyła się przed nim. Nie zdążył wejść na schody prowadzące do mieszkania, a już blondyn na niego czekał.
- Co ty tutaj robisz? – Spytał, głosem wyrażającym czyste zaciekawienie i zaskoczenie. – Nie…
- Ubieraj się, tylko porządnie – rozkazał, wymijając go i wręcz wpraszając się do mieszkania.
- Słucham?! – Naruto zamknął drzwi i odwrócił się stronę gościa. Obaj przez chwilę mierzyli się wzrokiem. – Nie myślałem, że cię jeszcze tu zobaczę – puścił uwagę niebieskookiego mimo uszu i rzucił mu płaszcz. Wcześniej otaksował go wzrokiem i stwierdził, że nie wygląda najgorzej.
- Ubieraj się, wychodzimy – uciął krótko, nie mając ochoty na pogawędki. Jeszcze chwila i się spóźnią, a tego Uchiha nienawidził. Jednakże, jak na złość, Uzumaki stał w miejscu, posyłając mu piorunujące spojrzenia.
- Jakim prawem śmiesz mi grozić?! – Ryknął, nadymając śmiesznie policzki i zapierając się piętami. Sasuke, widząc jego upór, wyjął ciężką artylerię. Tak jak poprzednio, podszedł do niego blisko i patrzył przez moment z góry. W tym momencie Naruto przypominał mu matkę, niejaką Ognistą Habanero, której zdjęcia oglądał przez ostatnie kilka tygodni. Podejrzewał też, że mężczyzna ma również niezłomny charakter, więc z zaskoczenia go pocałował. Z początku delikatnie, lecz potem głęboko i z pasją. Ogniście. Zamroczony blondyn nie wiedział, co się z nim dzieje.
- Co to było? – Spytał, lecz wtedy znów poczuł tą kwaśnawą, aczkolwiek uzależniającą wiśnię. Pocałunek znów trwał krótko i znów nawet nie zdołał się obronić. Uchiha nie skomentował tego i zauważywszy, że ten ma ubrane buty, pociągnął go za sobą.
*************
Gwiazdy, gwiazdy i jeszcze raz gwiazdy na niebie. Śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg na poboczu. Szron na szybach, ciemność przed sobą, za sobą, nad sobą. Spokojny, zdystansowany i milczący brunet oraz…
- Możesz mi powiedzieć, dokąd jedziemy?! – Zbulwersowany, nabzdyczony i śpiący blondyn.
- Dowiesz się w swoim czasie, prześpij się – odparł tylko, sprawdzając lusterka.
- Nie! Masz mi powiedzieć teraz, co się dzieje! To… to jest porwanie – warczał, rzucając się niespokojnie na siedzeniu.
- Jutro się wszystkiego dowiesz…
- Nie ma jutro! Jedziemy już trzy noce i dwa dni! Posłuchał, gburze! Zjawiasz się u mnie po miesiącu od naszego ostatniego spotkania, napadasz, całujesz, a teraz gdzieś porywasz! Zatrzymaj samochód, albo powiedz, o co chodzi! – Jedyną odpowiedzią był uśmiech i krótkie zdanie, które niczego mu nie wyjaśniało.
- Poprosiłeś, bym zajrzał głębiej, więc to robię.
- Jakie prosiłem?! Ja nic takiego nie pamiętam! Uchiha! – Zmełł w ustach przekleństwo i prowadził dalej, nie zważając na krzyki człowieka obok, który i tak szybko zasnął. Sasuke wierzył, że robi dobrze.
************
Następnego dnia, około godziny siedemnastej, zaparkował samochód przed budynkiem, który niejednokrotnie widział w ciągu ostatniego miesiąca. Tak jak się spodziewał, pozostały tylko fasady i sterta gruzu. Zauważył jednak z tyłu, lekko schowaną dobudówkę, wyglądającą na niedawno wybudowaną. Uśmiechnął się pod nosem i potrzasnął delikatnie wciąż śpiącym mężczyzną.
- Naruto… Naruto, obudź się, jesteśmy na miejscu – niebieskooki rozciągnął się leniwie i przetarł oczy.
- Gdzie jesteśmy? – Zapytał, lecz po chwili zamilkł, poznając skrzynkę pocztową z lat dzieciństwa. Zamazany napis na niej głosił, że te ruiny to posesja Mi…to Nami…ze. – Odnalazłeś mój dom? – Obejrzał się i utonął w czarnych tunelach.
- Odnalazłem twojego ojca – poprawił, widząc jak jego twarz tężeje. – Czeka na ciebie za tymi drzwiami – wskazał brązowy prostokąt dobudówki. – Wszystko zależy od tego, czy chcesz z nim rozmawiać – podsunął, wyłapując w lazurowych oczach strach i coś na wzór wdzięczności.
- Ja… ja… - nie wiedział co powiedzieć. Sasuke, kierowany nieznanym mu instynktem, położył mu dłoń na ramieniu i poklepał przyjaźnie.
- Idź, poczekam – chwilę później poczuł zapach pomarańczy i wanilii oraz ciepło drugiego ciała.
- Dziękuję – wyszeptał Naruto, po czym odsunął się od niego tak, by patrzeć mu w oczy. – Nikt nie zrobił dla mnie czegoś takiego – dodał, niepewnie próbując go pocałować, jednak Uchiha go odepchnął.
- Idź, będzie czas na to potem – kilka sekund później siedział sam w samochodzie, planując miejsce kolejnego postoju na noc.
**************
Powoli, by nie ominąć żadnego szczegółu, podchodził do mieszkania ojca. Idąc, lustrował wzrokiem popalone zwaliska cegieł i drewnianych bali. Uzumaki próbował sobie cokolwiek przypomnieć, chociażby jak wyglądały poszczególne pomieszczenia, jednak bez skutku. Nie pamiętał nic, poza skrzynką przed resztami płotu. Naruto przeszedł przez imitację furtki i skierował się do budynku za ruinami. Szedł niepewnie, a im bliżej był wejścia, tym bardziej zwalniał. Stojąc przed dębowymi drzwiami, zawahał się. Wyciągnął dłoń zaciśniętą w pięść a potem ją cofnął. Znów wyciągnął, lecz tym razem się nie uląkł i mocnymi uderzeniami knykci, popukał w drewnianą zaporę. Otworzyła mu kobieta, posiwiała, ubrana w dres.
- Dzień dobry, jestem…
- Nic nie mów – przerwała mu czarnooka, przyglądając się jego postaci. – Te same, niebieskie oczy, złote włosy… Naruto?
- Yhym – nieśmiało przytaknął, rozpoznając w gospodyni niejaką Anko.
- Choć. Ojciec czeka na ciebie – przytaknął, po czym ruszył za czarnowłosą, zamykając za sobą drzwi. Zauważył, że domek jest urządzony całkiem schludnie. Zdziwiła go masa zdjęć jego i matki, porozwieszanych na każdym wolnym skrawku ścian. Chciał o to zapytać, lecz kobieta go ubiegła. – Musisz wiedzieć, że Minato… umiera – powiedziała, nie patrząc na niego i zatrzymując się przed jedną parą drzwi.
- Umiera? – Powtórzył głucho, niepewny tego, co w tym momencie czuje.
- Ma raka płuc. Jak zapewne wiesz, on całe zycie…
- … palił, tak wiem – dokończył za nią z dziwną determinacją. – Zostawisz nas samych? – Spytał, choć i tak nie pozwoliłby jej wejść do środka. Ta rozmowa jest zarezerwowana tylko dla niego i ojca.
- Oczywiście – odparła, po czym zniknęła w salonie. Kremowe ściany i pomarańczowe fugi napawały go otuchą, ale i odrazą. Zapukał, po czym ostrożnie wsunął się do pokoju. Pierwszym, co zobaczył, było wielkie, małżeńskie łoże. Łoże, na którym Minato go zgwałcił. Ten widok go odrzucił. Chwilę postał w miejscu, zauważając, że obok wielkiego łóżka stoi tylko mała szafeczka i fotel, nic więcej. Podszedł bliżej, pozwalając, by wyblakłe ze starości oczy, ukryte za okularami, objęły jego postać. Pierwsze wrażenie? Naruto poczuł, jakby zamienili się rolami – teraz to on był silnym napastnikiem, a leżący przed nim mężczyzna, słabą, poszarzałą ofiarą. Minato w żadnym miejscu nie przypominał tyrana, którego zapamiętał. Wychudłe, pomarszczone kończyny, nienaturalnie powykręcane reumatyzmem, długie, siwe włosy, założone na uszy…
Pokój wypełniała cisza pełna bólu, niedomówień, żalu i winy. Cisza niepozwalająca wybaczyć.
- Naruto? – Blade wargi wyszeptały to imię, a dłoń machinalnie uniosła się. Blondyn usiadł na fotelu i podjął rękę ojca.
- Witaj, tato – wyszeptał, patrząc na człowieka, którego nie umiał nienawidzić. – Jak się czujesz?
- Nie najlepiej, mam…
- Raka, tak wiem, Anko mi powiedziała – przerwał pragnąć mu oszczędzić wysiłku. W tym momencie nie potrafił inaczej.
- Jesteś do mnie taki podobny – wycharczał staruszek i zaczął się dusić. Druga z dłoni, trzymająca chusteczkę, powędrowała do ust, by zaraz zając się spływającą czerwoną cieczą. Uzumaki nie odzywał się. Nie wiedział od czego zacząć. - A jak ty sobie radzisz?
- Świetnie, dziękuję za troskę – starał się ograniczać wypowiadane słowa, by negatywne emocje nie miały ujścia.
- Pewnie ciężko ci było beze mnie – niebieskooki nie odpowiedział, nie widząc w tym sensu. – Ten twój znajomy… Sasuke… - wymawiał z trudem poszczególne słowa – odnalazł mnie. Powiedział, że chciałbyś ze mną porozmawiać, synu – dziwne tony w głosie Namikaze zaalarmowały chłopaka.
- A ty nie masz mi nic do powiedzenia? – Zapytał, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Podczas całej rozmowy mierzył się z ojcem wzrokiem.
- To, co miałem ci do powiedzenia, powiedziałem ci dwadzieścia cztery lata temu.
- Nadal obwiniasz mnie o śmierć mamy?! – Podniósł głos, jednocześnie zaciskając dłonie w pięści.
- Ty tu jesteś, jej nie ma, rachunek jest prosty – odparł staruszek, poprawiając się nieznacznie.
- To co robią na ścianach moje zdjęcia?! – Mówił tym samym, zdenerwowanym tonem.
- Nie wiem, ja ich nie powiesiłem – przyznał, nie patrząc na swoje dziecko. Naruto przełknął gorzką prawdę i przywołał na usta uśmiech.
- Nie kłóćmy się, tato, nie po to przejechałem pół kraju…
- Dobrze. Masz mi coś do powiedzenia?
- Tak – choć nadal nie podobał mu się ton, jakiego używał Minato, postanowił zaniechać awantury. – Chcę ci powiedzieć, że ci wybaczam i sam proszę o wybaczenie – wyblakłe oczy rozszerzyły się zdumieniu. – Nie powinienem…
- Ty mi wybaczasz? – Przerwał mężczyźnie i podnosząc się z trudem do siadu. Wtedy też Uzumaki zauważył, że biała pościel jest w paru miejscach poplamiona krwią. – Niby co?
- Jak to co? – Zapytał, zaciskając zęby. – Molestowałeś mnie… - Namikaze zaśmiał się drwiąco.
- Chyba nie mówisz o tych kilku niegroźnych zabawach, co synu? – W Naruto krew zawrzała. Poderwał się z zajmowanego miejsca, patrząc na rodziciela z góry.
- Zniszczyłeś mi tym życie! – Krzyknął, sprawiając, że do pokoju wbiegła zdenerwowana Anko.
- Co się dzieje? – Spytała, patrząc to na jednego, to na drugiego. – Minato?
- Nic, mój… pan Uzumaki wychodzi – wycharczał gospodarz, po czym zaczął się dusić. Kobieta natychmiast do niego podeszła. Blondyn posłusznie cofnął się do przedpokoju i patrząc ostatni raz na człowieka, który go spłodził, powiedział:
- Cieszę się, że przyjechałem – wyblakłe oczy śledziły mimo bólu, każdy jego krok – bo mogę zrobić to, co od zawsze chciałem – dłuższa wymiana spojrzeń. – Dziękuję ci za to, że oddałeś. A raczej wyrzuciłeś. Dzięki tobie mam życie lepsze od tego, które miałem w snach – wyszedł z budynku, mając nadzieję, że ten obcy człowiek, leżący na białym posłaniu, zrozumiał aluzję. Wsiadł do auta i nie odzywał się ani słowem. Po chwili ruszyli, pędząc przed siebie.
***************
Ostry, namiętny, pełen krzyku i westchnień, seks. Jedyny sposób, na chwilowe zapomnienie, tak zwana odskocznia od problemów. Wzajemne pieszczoty, jęki, szepty, ciężkie oddechy. A potem… sen.
Tym razem nie śnił o wypadku. Tym razem on i Naruto całowali się przy blasku księżyca. Księżyca, który mienił się paleta barw i który przypominał mu uśmiechnięta twarz Itachiego. Sasuke był szczęśliwy, w końcu odnalazł tę jedną osobę. I choć tej nocy nie robili sobie żadnych wyznań, Uchiha wiedział, że nie zrezygnuje z tego człowieka. Za żadne skarby.
**************
Naruto znalazł w Uchisze ostoję i wsparcie. Niecały rok później z uśmiechem na ustach żegnał swojego ojca, człowieka, który tyle zniszczył w jego życiu. Jednakże Uzumaki był mu też wdzięczny – dzięki niemu poznał najwspanialszego faceta pod słońcem – pełnego ciepła, miłości, wsparcia i zrozumienia. Obaj odnaleźli wartość w życiu, którą postanowili się kierować. Hołdowali jej wiele lat, dopóki i na nich nie przyszła pora.
*data wymyślona przeze mnie.
Wesołych Świąt, moi Kochani!