wtorek, 31 grudnia 2013

3. Kupiony tydzień - co potrafi panicz Uchiha - WTOREK


„Opiekun” – Rozdział trzeci.

KUPIONY TYDZIEŃ – CO POTRAFI PANICZ UCHIHA – WTOREK.



Dzień rozpoczął się nawet względnie, tak jak sobie zaplanował. Po szybkim, orzeźwiająco zimnym prysznicu, zjadł śniadanie z pozostałą służbą i złapał Kakashiego przed południową drzemką.
    - Ładnie to tak, się obijać? - Zagadnął, gdy mężczyzna rozkładał się w dawno nieuczęszczanej bibliotece pana domu, z dziwną, pomarańczową książką.
    - Oj, Naruto, jak ty mało wiesz o tej rodzinie - westchnął teatralnie, przykładając dłoń do czoła. - Uff, jakże się zmęczyłem siedzeniem całe dnie w pokoju czy tu, w bibliotece - odegrał małą scenkę słaniania się z kanapy, a potem, z uśmiechem ukrytym pod dziwnym skrawkiem materiału, dodał: - Jak wiesz, mój jedyny zleceniodawca całymi dniami przesiaduje przed komputerem, dzięki czemu nie mam zbyt wielu zajęć.
    - Rozumiem. Tak jak już sam wspomniałeś, niewiele wiem o Uchiha. Może pomożesz mi wzbogacić moją lichą wiedzę? - Szarowłosy spojrzał na niego dziwnie.
    - To ty tu jesteś mistrzem od analogii i psychologii. Sam kombinuj - puścił mu oczko i zatopił się w lekturze. Rozczarowany podejściem Hatake, podniósł się z fotela, które wcześniej zajmował i ruszył w kierunku wyjścia. - Naruto... Nie bierz tego do siebie, mi jest dobrze tak, jak jest w tej chwili. Jeśli ci pomogę, młody szybciej będzie mnie potrzebował.
    - A jeśli powiem ci, że to polecenie służbowe? - Kolejny, tym razem kpiący uśmiech ukryty pod maską. 
    - Musiałbym to usłyszeć osobiście od Fugaku - "To się da załatwić."

Krótko po tej nic niewnoszącej rozmowie z Kakashim, postanowił tak dla relaksu, obejrzeć nagrania z instruktażem. Nie wiedzieć dlaczego, widok osób podobnych jemu samemu, próbujących okiełznać takie bożyszcza, jak Sasuke, poprawiał mu humor. Tym bardziej, że spodziewał się bardziej owocnej współpracy z osobistym szoferem swojego wychowanka. Kto jak kto, ale Hatake powinien wiedzieć co nieco na temat postępowania młodego, miejsc, które odwiedzał, osób, które poznawał... Nie miał pojęcia, dlaczego mężczyzna nie chce się tymi informacjami z nim podzielić. Z cichym warknięciem chwycił za klamkę drzwi prowadzących do jego pokoju.

To, co ujrzałem w następnej chwili, zamurowało mnie, a nawet rozśmieszyło. Przed moimi oczami rozpostarł się piękny krajobraz, idealny dowód na to, że Sasuke nie ma tak do końca z głową. W końcu próbował pozbyć się swojego wroga na wszelkie sposoby. Szkoda tylko, że wybierał te najprostsze, a co za tym idzie, najdziecinniejsze. Co widziałem?
Moje niebieskie oczy ślizgały się po pomazanych sprejami różnego koloru, meblach, zniszczonych ubraniach, podartych pościelach... Wszędzie lawirowały strzępki pierza czy materiałów, na podłodze walały się połamane kawałki płyt, długopisów i innych przedmiotów możliwych do połamania i stłamszenia. Lecz nie to mnie najbardziej rozbawiło. Młody Uchiha nie był pierwszym, który próbował na mnie tego typu sztuczek, dlatego też ta taktyka kolejny raz na mnie nie zadziała. Zaintrygowało mnie, a raczej poruszyło szczere i owiewające milionem pozytywnych emocji, wyznanie: "Wypierdalaj stąd, psycholu". Aż musiałem zajść do niego i mu podziękować, lecz to niestety musiało poczekać.
    - Boże kochany, co tu się stało? - Za plecami poczułem ciężki oddech białookiej Hinaty. Westchnąłem.
    - Sasuke pokazuje mi, jak bardzo mnie uwielbia – odparłem, odwracając się i uśmiechając od ucha, do ucha. Z pewnością dla wielu to niezrozumiałe, ale ucieszył mnie ten mały „psikus” Uchihy. Chłopak ma jaja.
    - Zrobił to panicz… - zaczęła niezgrabnie, lekko się przy tym jąkając. Musiałem jej przerwać.
    - Nie ma sprawy, posprzątam – próbowała znów coś z siebie wydusić, więc położyłem palec na jej okazałych, koralowych ustach. Oczywiście się zarumieniła. Uh, jakie to przewidywalne. –  Posprzątam – powtórzyłem z naciskiem, posyłając dziewczynie cieplejsze spojrzenie. – A teraz wybacz, ale jak widzisz, mam troszkę spraw na głowie – odsunąłem się, a ona z cichym „rozumiem”, odeszła. Bujda, wcale nie rozumiała, ale nie będę już w to wnikał. Zamknąłem za sobą drzwi pokoju i jeszcze raz się rozejrzałem. Laptop pozostał w tym samym miejscu, otwarty, tak jak go zostawiłem. Nie miałem złudzeń, Uchiha zostawił mi tam wiadomość. Spokojnie podszedłem do komputera, spojrzałem na ekran i bez słowa walnąłem się na łóżko. Gdy moje ciało zetknęło się z fakturą materaca, w górę wzniosło się kilkanaście piór – pozostałości po kołdrze i poduszkach.
Przez dłuższy czas zastanawiałem się, co zrobić. Byłem, między młotem, a kowadłem, a żadne z wyjść mnie nie satysfakcjonowało. Mogłem zejść na dół i w dać się w jakże zabawną, ale niewnoszącą nic do sprawy, dyskusję, albo „olać” tą sytuację i zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. Szczerze powiedziawszy, byłem za tą pierwszą opcją, bo wręcz uwielbiam drażnić młodego Księcia, jednakże wiedziałem, że opcja numer dwa bardziej go zdenerwuje. Przewidywałem, że go tym podbuntuję i zmuszę do dalszego okazywania mi, jak bardzo mu na mnie zależy. I powiem Wam, że się nie myliłem, Sasuke Uchiha znów zaatakował.

Blondyn posprzątał połowę tego bajzlu, pozostawiając oczywiście na ścianie to ckliwe wyznanie. Za każdym razem, gdy się prostował, a jego oczy spoczęły na wcześniej wspomnianym napisie, uśmiechał się półgębkiem. Jakże go bawiły takie infantylne zachowania! Nie macie nawet pojęcia. Podnosząc się ostatni raz z całym workiem nieszczęsnego pierza, spojrzał na zegarek. Piętnasta. Jeśli się pospieszy, zdąży do sklepu, odkupić zniszczone sprzęty. Z tym musiał się udać do gospodyni, alias Tsunade, która dysponowała budżetem domowym pod nieobecność pana domu. No cóż, trudno. Wynosząc wspomniany wcześniej worek, przeszedł obok pokoju Sasuke. W tym momencie nad blond czupryną zapaliła się mała żaróweczka. Jakimże byłby psychologiem, gdyby nie wykorzystał tej sytuacji?

- Naruto, dokąd mnie prowadzisz? – Zapytała, podążając za chłopakiem. Nie miała innego wyjścia, trzymał ją delikatnie i kokieteryjnie za łokieć.
    - Pomożesz mi odegrać małą scenkę? – Odpowiedział pytaniem, patrząc na nią z ukosa. Niebieskie tęczówki zamigotały.
    - Pewnie – odparła, idąc już pewniejszym krokiem. Po chwili para stała na pierwszym poziomie willi.
    - Posłuchaj, Ino – nachylił się do jej ucha i szeptem wyjaśnił plan. Błękitne oczy dziewczyny nabrały dzikiego wyrazu.
    - Oczywiście, Kakashi, zaraz go poproszę – zawołała głośniej, po czym szybkim krokiem ruszyła w kierunku pokoju Sasuke. Tak jak Uzumaki się spodziewał, hałaśliwa muzyka ucichła. Yamanaka, ubrana w dość kusą, kremową sukieneczkę pokojówki i czarny fartuszek, zatrzymała się kilka kroków za komnatą Księcia Ciemności.  Zapukała ostentacyjnie w drzwi, jak się okazało, łazienki. – Naruto? Naruto, jesteś tam? Kakashi kazał ci przekazać, że czeka na dole. Jako, że panicz Uchiha go nie potrzebuje, to zawiezie cię do tego sklepu z artykułami domowymi i tam, gdzie jeszcze chciałeś – skończyła swoją kwestię, a wtedy blondyn z ciężkim krokiem przeszedł parę metrów i zatrzymał się przed nią. – O, tutaj jesteś – udała zaskoczoną i jeszcze raz powtórzyła rzekomą wiadomość od Hatake, siłą ducha powstrzymując się przed wybuchnięciem.
    - Oh, doprawdy? – Zdawał się słyszeć chrapliwy oddech bruneta zza drzwi. – To świetnie, bo mam parę spraw do załatwienia na mieście – puścił jej oczko, a ta zachichotała cichutko. – Idę po listę – dopowiedział, po czym cofnął się do swojego pokoju, a za nim Ino. Żegnając się z dziewczyną, ukłonił się jej z nonszalancją, sprawiając jej radość.

Jak się zapewne domyślacie, nie miałem najmniejszego zamiaru spełnić choć jednego życzenia z Listy Pana Gbura. Chciałem, by wierzył, że to robię. Tak naprawdę wziąłem z pokoju słuchawki, telefon i kartkę z wykazem sprawunków , które były mi niezbędne. Oczywiście Sarutobi już o wszystkim wiedziała, gdy przyszedłem. Nie mogłem o to winić podjaranej całą akcją Ino, w końcu byłem pierwszym, który tak jawnie przeciwstawiał się Uchisze, ba!, pogrywał wręcz z nim. Bez problemu dostałem odpowiednią kwotę i wyjechałem z Kakashim. Dziwię się trochę, że tak łatwo tu o zaufanie, ale cóż, nie mój dom, nie moje zasady. Może Tsunade z góry założyła, że nie ucieknę z tym całym hajsem, bo mam coś do zrobienia? Nie wiem.
Jechaliśmy dobre dwadzieścia minut, gdy Hatake opuścił szybę w limuzynie i zwrócił się do mnie.
    - Dlaczego tu jesteś? – Przyznaję, tym pytaniem zbił mnie z tropu.
    - Słucham? – Odparłem, zastanawiając się, do czego dąży.
    - To, co słyszałeś. Czytałem o tobie w Internecie. Dyplom z pedagogiki specjalnej, doświadczenie nie tylko w zawodzie, lecz i w policji, spokojne życie… Dlaczego właśnie syn Uchihy? – Zacisnąłem usta w wąską kreskę.
    - Z czegoś trzeba żyć – odparłem, siląc się na uśmiech. No, cholera jasna!
    - Chyba nie mówisz poważnie – warknął szarowłosy, patrząc na mnie w lusterku. Przekrzywiona, czarna czapka z błyszczącym się daszkiem i czerwonym wachlarzem zdawała się cudem trzymać na szarej czuprynie. Dopasowany czarny, aksamitny garnitur, szkarłatna koszula i złoty krawat w czarne emblematy rodziny Uchiha dawały mi aż nadto świadomość z kim rozmawiam – z własnością Fugaku.
    - A nawet jeśli? – Spiorunowałem jego odbicie wzrokiem.
    - Łasy na kasę, lewy psycholog? – Odpowiedział pytaniem na pytanie. Postanowiłem nie dać się sprowokować, jak zwykle zresztą.
    - Nic o mnie nie wiesz – syknąłem tylko, na co mężczyzna się zaśmiał.
    - Dobrze, już, żartowałem – posłałem mu porozumiewawczy uśmiech, choć nie było mi do śmiechu. Przyspieszył, zmieniając bieg. – Powiem ci jednak, że mnie zaskoczyłeś – uniosłem brew w geście zdziwienia. – No wiesz, tą całą akcją z Sasuke. Masz do niego inne podejście niż większość psychologów. Oni tylko gadali do drzwi i odchodzili, z podkulonym ogonem – kiwnąłem głową na znak, że słucham. – Twoja taktyka jest inna.
    - Skuteczniejsza – poprawiłem mężczyznę, zauważając, że zbliżamy się do hurtowni.
    - Z pewnością. Wiesz, jesteś do niego podobny – tym razem odwzajemniłem uśmiech z większą swobodą i szczerością. Po chwili już wysiadałem z limuzyny, by dokonać odpowiednich zakupów, nie komentując jego słów.

Naruto wrócił do rezydencji kilka godzin później. Po chwili  przyjechały zamówione sprzęty. Mężczyzna rozliczył się między czasie z Tsunade i przygotował wstępny plan rozstawienia mebli. Rozmyślając nad tym, zdarzało mu się pomyśleć o Sasuke i o tym, czego ma się spodziewać. Szczerze mówiąc, niczego się nie bał, bo cóż mu mógł zrobić? Miał nawet za sobą próbę zabójstwa, dokładniej uduszenia, a że miał lekki sen, to żadnemu z wychowanków to się nie udało. Lecz Naruto nie posądzał bruneta o takie kroki – to nie ten typ człowieka. Zdążył się zorientować, że bez względu na stan emocjonalny, czy psychiczny, Uchiha są dumni. A duma nie pozwoliłaby czarnookiemu zabić tak mało wartościowego człowieka, jakim zapewne był w jego przekonaniu. Uśmiechnął się smutno pod nosem. Już jutro mają zacząć wspólne nauki. Tylko jak, skoro chłopak nie wychodzi z pokoju? Przez głowę przeleciała mu jedna myśl. „Nie przed zmrokiem.”.
    - Naruto! – Do drzwi zapukała białooka piękność. – Jesteś gotów? Panowie z firmy transportowej czekają na dole na twoje instrukcje.
    - Tak, już idę – odpowiedział, patrząc na ściany. – Z tymi napisami i ślaczkami wygląda o wiele lepiej – powiedział do siebie, a jego twarz na nowo wyrażała kpinę. Tak, zdecydowanie przypominał Sasuke.
Zszedł na dół,  by zobaczyć niezwykły widok – młody dziedzic stał w salonie z zaciętą miną. Ubrany wyjątkowo schludnie, w czarne jeansy-rurki i czarny podkoszulek z napisem: „Skurwiele,  chuje, szubrawcy”. Zbyt krótkie rękawki odsłoniły nieestetyczne skaleczenia i ukłucia na całej długości obu rąk.
    - Witaj, Saske – specjalnie przekształcił imię syna pracodawcy, by zobaczyć jego reakcję. Mijając go, by podpisać stosowne dokumenty, kątem lewego oka zlustrował jego twarz – nadal blada, choć czystsza, skóra, czarne oczy podkreślone czarną kredką, usta maźnięte ostrą, czerwoną pomadką, włosy wyjątkowo ułożone. Dla Uzumakiego to było za wiele – Uchiha wyglądał jak transwestyta (nie bijcie, naprawdę tak musi być… - dop. I.).
     - Mam na imię Sasuke, nie przekręcaj go, chuju! – Ryknął w odpowiedzi, zastygając w bezruchu.
    - Cs, cs, cs, znów masz zły dzień? – Zapytał, w ogóle nie niego nie patrząc. Skupił się na podpisie i nowoprzybyłych Kibie i Iruce. – Pomożecie? – Zwrócił się do nich, jednocześnie skinieniem głowy dziękując dwóm napakowanym mężczyznom, ubranym w czerwone stroje i kremowe kamizelki. Znakiem rozpoznawczym było to, że jeden z rękawów bluzy był krótki, a drugi długi i szeroki, sięgający do nadgarstków.
    - Yy, pewnie – po krótkiej chwili bąknął Umino, będąc zszokowanym obecnością młodego w salonie.
    - To tak – spojrzał na kilka pudeł i zamykające się za transporterami, drzwi – ja wezmę te dwa mniejsze, a wy to jedno większe, co? A potem wrócimy po resztę – zaproponował ze swobodą, udając, że zapomniał o obecności latorośli Fugaku. Zdezorientowani zachowaniem blondyna w stosunku do ich pracodawcy, nie odezwali się, tylko posłusznie podeszli do kartonu i z trudem go dźwignęli. Naruto rozejrzał się po pomieszczeniu (umyślnie omijając wzrokiem najbardziej rozeźloną osobę) i ruszył przed siebie. – Za mną! – Ryknął z uśmiechem, postępując kilka kroków do przodu. Inuzuka i towarzyszący mu brązowooki nie zdążyli pójść w ślady blondyna, bo drogę zastąpił im sam Uchiha.
    - Co ty odpierdalasz, co? – Wyzywające spojrzenie onyksowych tęczówek przyszpiliło pozostałą dwójkę do podłogi, ale nie niebieskookiego.
    - Urządzam sobie pokój – rzucił krótko, nie rozwijając tematu.
    - Załatwiłeś to, co ci kazałem? 
     - Nie i bez ciebie, o wspaniały, nie zamierzam niczego załatwiać – odparł z uśmiechem, próbując ominąć emo.
    - Stój, kurwa, jak do ciebie mówię, popaprańcu! – Uzumaki spojrzał na niego łaskawie z dziwnym błyskiem w oku.
    - Pan wybaczy, ale mówi pan niezrozumiałym dla mnie językiem – odsyknął zimno, lustrując postawę chłopaka. Wyprostowany kręgosłup, wyniosłość w każdym ruchu, zadziornie poderwany podbródek, bijący chłód i ostrość.
    - Masz to wszystko natychmiast oddać, słyszysz, pojebany szmaciarzu? – Słyszał za sobą ciężkie oddechy kolegów z pracy. Bali się.
    - Czyżby szanownemu Uchisze skończyły się epitety? Wybacz słonko, ale te już słyszałem – cichy głos, z tonami słodyczy, toksyczny związek.
    - Naru… - usłyszał za sobą przerażony szept Kiby, lecz tylko odrzucił głowę, dając im znak, by milczeli.
    - Nie, chuju, ale nie chcę uraczyć cię takimi, którymi twój mały móżdżek nie pojmie – odwarknął, zakładając ręce na piersi. Wygląd, zachowanie, odzyskana pewność siebie… - Nie będę gadał do gołej ściany – blondyn uśmiechnął się lekko, prowokując go całym ciałem. Wiedział, do czego pije. – Z czego się skurwysynie, śmiejesz?! – Nie. Dość. Nie pozwoli się tak traktować, nie takiemu szczylowi, jak on.
    - Wiesz… - zaczął, schylając się do jego ucha – coś z Uchiha ci zostało. Szkoda tylko, że straciłeś swoją godność i dumę, waląc sobie konia na tarasie i jęcząc do słuchawki: „ach, Oro – sama” – dopowiedział ściszonym głosem, w odpowiednim momencie naśladując głos stojącego przed nim nastolatka. Uniósł się i zobaczył przerażenie w szesnastoletnich tęczówkach. – Wybaczy pan, paniczu, ale mam lepsze zajęcia, niż ta rozmowa – skwitował lekko całą wymianę zdań i go wyminął. Idąc przed siebie, nie usłyszał słów, które czarnooki wypowiedział.
    - Jeszcze zobaczymy, Uzumaki – idący za niebieskookim mężczyźni, gotowi byli w każdej chwili porzucić dotychczasowe zajęcie, byleby nie narazić się Sasuke. Lecz ten odwrócił się na pięcie, wyminął na schodach Naruto i posyłając mu groźne spojrzenie, przyrzekł zemstę, tej nocy.

Ach, te nasze  pogawędki, jak ja je uwielbiam! Choć muszę przyznać, że coś niebezpiecznego kryło się w jego seksownych oczach, gdy ostatni raz na mnie patrzył. Jakby mnie ostrzegał, próbował przestraszyć… Nie ze mną takie numery.
Siedząc na łóżku, wystukiwałem kolejne litery na klawiaturze. Nie miałem dziś zbyt wielu spostrzeżeń, w końcu nic takiego się nie działo. Akcja młodego sprawiła, że nie mogłem wdrożyć w życie swoich zamierzeń, ustalonych rano. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – kupiłem sobie meble w moim stylu, a plan mogę przełożyć na któryś z następnych dni. Teraz jeszcze muszę sprawdzić, czy Uchiha dzisiejszej nocy również będzie rozmawiał z tym całym Orochimaru. A jeśli tak, to o czym.

Wybiła północ. Ubrany w białą bokserkę, lekko przydługawą i pomarańczowe bokserki, wyszedł z pokoju, stąpając po cichu, niczym kot. Szybkim krokiem przeszedł przez „swoją” część korytarza, aż dotarł do oszklonych schodów. Już miał po nich zejść, gdy usłyszał jakieś niezrozumiałe dźwięki z pokoju czarnowłosego. Idąc jeszcze ostrożniej, zaczął zbliżać się do drzwi pomieszczenia. Były uchylone. Spodziewał się pułapki, więc najpierw zlustrował powoli i ostrożnie przestrzeń za sobą i nad sobą. Nie zauważając zagrożenia, postąpił krok o przodu i delikatnie pchnął drewnianą zaporę. Naoliwione zawiasy nie zdradziły jego obecności. Nim cokolwiek ujrzał, usłyszał głos Uchihy, jakby zniekształcony.
    - Och, tak, chciałbym, byś mnie rżnął, oo tak, Orochimaru – sama – zdusił w sobie chęć zwymiotowania i rozejrzał się. Panował półmrok, dzięki migoczącemu ekranowi monitora. Jedyne, co zauważył, to pościelone łóżko i zarys obitego w skórę, fotela, na którym siedział brunet. Korzystając z jego nieuwagi, podszedł bliżej, starając się zamknąć uszy na gorszące dźwięki. Wyciągnął rękę, by pochwycić wezgłowie fotela, lecz zaalarmował go brak jakiegokolwiek ruchu i oznaki życia. Pociągnął z całej siły za wspomniany element i odsunął mebel w stronę ściany. W mgnieniu oka skojarzył gębę, która na niego patrzyła. – Teraz, Sasuś! – Usłyszał za sobą ciche szuranie, a już w następnej minucie leżał rozpłaszczony na materacu łoża, z rękami nad głową. Jak zaczarowany obserwował skupioną, naturalnie bladą twarz Uchihy, wiszącą tuż nad nim. – Zaskoczony? – Wysyczał czarnooki, uśmiechając się z wyższością.
    - Nie bardzo – odparł, starając się zbić go z tropu. Jak na razie, bezskutecznie. Kątem oka zauważył, że Śliski patrzy na niego z monitora.
    - Dobry wieczór, panie Uzumaki Naruto – wycharczały obleśne wargi, oblizywane przez język podobny do tych, które mają węże. – W końcu pan do nas zawitał – blondyn prychnął lekceważąco.
    - W końcu? Chyba już. Chciałbym przypomnieć, że jestem tu od trzech dni – mówiąc, zatapiał się w onyksowych tunelach. No Hebi roześmiał się zimno. Chrypka i oschły ton sprawiły, że mimowolnie zadrżał.
    - Zależy, jak na to spojrzeć – lazurowe tęczówki skierowały się w stronę głosu. – Powinienem był powiedzieć: w końcu ktoś do nas zawitał. Zawsze chciałem poznać znajomych mojego Księcia – „Zawsze, zawsze, zawsze” – kotłowało się w mojej głowie. Nie podobało mi się to.
    - Hmm, dziwne słowa, jak na kogoś, kto nie pozwala mu ich mieć – odwarknąłem, czując, jak dłonie bruneta mocniej zaciskają się na moich przegubach. Szczerze powiedziawszy, siedzący na mnie chłopak był lekki, tak samo jak jego uścisk, więc z łatwością mogłem się wywinąć. Nie robiłem tego, bo otóż miałem przed sobą dwa źródła drogocennych informacji.
    - Ale jak to? – Zimny ton lekko zniekształcił się pod wpływem szczerego zdumienia. – Sasuke? – Młody spiął się, mocniej przyciskając moje biodra swoimi. Nie powiem, podobałoby mi się to, gdyby nie sytuacja, w jakiej się znalazłem.
    - Tak, Orochimaru – sama? – Zauważyłem, że się denerwuje. Dłonie zaczęły mu się pocić i ciężej oddychał.
    - To prawda? Uważasz, że nie chcę, byś miał znajomych? – Chłopak szybko zaprzeczył. Za szybko, bym w to uwierzył. Długowłosy uśmiechnął się szerzej, dzięki czemu oczy mu się zwęziły niemalże do szparek, a przezroczysta skóra rozciągnęła się, by się dostosować. – Widzi pan, panie Naruto, to nieprawda – moje oczy ześlizgnęły się na zakłopotaną twarz nastolatka nade mną. Jego postawa, serce bijące 200 razy na minutę i uciekający wzrok utwierdziły mnie w przekonaniu,  że Wąż kłamie. – Jestem przyjacielem Sasuke, jego bratnią duszą, tylko ja go rozumiem…
    - Wykorzystujesz go seksualnie – stwierdziłem bez ogródek, a chwilę potem poczułem uderzenie w policzek.
    - Zamknij się, skurwielu! – Uchiha zdawał się być na nowo przerażonym. Czyżby bał się konsekwencji?
    - Sasu, spokój – zmiana tonu o 180  stopni na ciepły, a zarazem stanowczy sprawił, że mój podopieczny zamilkł.
    - Przepraszam…
    - Już, już – przerwał mu zielonooki, znów się uśmiechając. Przydługie kosmyki onyksowych włosów zasłaniały twarz siedzącego na mnie, chłopaka, przez co no Hebi nie widział jej wyrazu. – Myli się pan. Jakże mógłbym to robić, skoro kontaktujemy się tylko za pomocą Internetu, czy telefonu komórkowego? – Zasyczał, akcentując litery „s” i „c”.
     - No tak, to nie sprzyja namawianiu nieletniego na czynności seksualne, stosując szantaż emocjonalny –zironizowałem. Od razu poczułem drgnięcie. Strzał w dziesiątkę.
     - Ależ panie Naruto – coraz ostrzejszy ton mnie frustrował. Nie dziwiłem się,  że młody był pod jego kontrolą – ten facet potrafił manipulować drugim człowiekiem, z pewnością. – Ja kocham Sasuke – warknął z naciskiem na drugie słowo.
    - Kochasz i ograniczasz?
     - Źle to pan widzi. Nie chcę, by mojemu kochaniu coś się stało – pomyślałem o bliznach na trzymających mnie rękach, które mieniły się w świetle ekranu. Wpadłem na pewien pomysł. – Uczę Sasuke podstawowych wartości, dużo rozmawiamy o sztuce, literaturze, a szczególnie tej starożytnej… - wspomniałem wczorajszą nocną rozmowę. – Jest dla mnie naprawdę wszystkim.
    - Rozumiem – zacisnąłem zęby, nie patrząc na wwiercające się w moje wnętrze, zaskoczone tęczówki. – Widocznie źle odebrałem pańskie intencje – długowłosy zaśmiał się krótko. – Nic tu po mnie – westchnąłem, z przyjaznym warknięciem. – Skoro go kochasz…
    - Tak – potwierdził, nieświadomy podstępu.
    - … to to cię rozzłości – szybkim ruchem wyrwałem ręce z uścisku bruneta, chwyciłem go za boki i używając całej siły, zepchnąłem obok na łóżko. Oczywiście od razu nad nim zawisłem. Zdenerwowany Uchiha poddał się mojej woli, gdy opuściłem się, by go pocałować. Zwykłe, niewinne zetknięcie warg, endorfiny, przyjemność, a nade wszystko szok. Odrywając się od wiśniowych ust, oparłem policzek o jego polik i wyszeptałem: - Tak nie musi być. Ktoś może cię naprawdę pokochać – po czym w jednej sekundzie podniosłem się i uśmiechnąłem perfidnie w stronę monitora.
    - Zapłacisz mi za to – cichy, mrożący krew w żyłach szept mnie rozbawił.
    - A co, wyjdziesz z komputera? – Odszepnąłem, cofając się z pomieszczenia. – Dobranoc, Sasu – dodałem tylko, zamykając za sobą drzwi.

Wiele rzeczy zauważyłem podczas tej zasadzki. Muszę wszystko przemyśleć, być może zmienić plan działania. A co najważniejsze – wiem już, czym kierował się mój wychowanek. Młody szukał wsparcia i zrozumienia, a dostał  upokorzenie, kontrolę, ból i masę strachu. Nie zgłoszę tego na policję, to byłoby za proste. Pokażę Sasuke, jak łatwo jest się uniezależnić. Nie pozwolę, by ten proceder był kontynuowany. Zastanawiam się tylko, jakie konsekwencje narzuci mu Wąż i do czego go jeszcze namówi.

Już od kilku godzin wiercił się, nie mógł ułożyć, oddać w objęcia Morfeusza. Choć tego nie chciał, nie mógł pozbyć się dziwnego wrażenia – usta podopiecznego smakowały tak intensywną wiśnią, że nadal ją czuł.

*****
Rozdział kończy się średnio ciekawie, ale za to następny zacznie się z wielką pompą i refleksją, obiecuję. 

I cóż, kolejny rok już niedługo za Nami. Dlatego też życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku. Nie upijcie się zbytnio, by nie zaczynać 2014 z ogromnym kacem i bólem głowy ;)

Tak na koniec – dziękuję z te pół roku, kiedy mogłam dla Was pisać. Mimo, że 2013-sty kończy się małą niesnaską, jestem zadowolona z tego, że mnie czytacie o potraficie docenić moje starania. Mam tylko nadzieję, że w Nowym Roku Was nie zawiodę i nadal z przyjemnością będziecie powracać do moich opowiadań. 
A teraz unieśmy lampki z szampanem i wypijmy, za powodzenie Naszych przyszłych planów ;).

Wasza Inata.  


wtorek, 24 grudnia 2013

One - Shot - Poszukując wartości.



Tytuł: „Poszukując wartości”
Paring: SasuNaru
Kategoria: Shoūnen ~ ai
Gatunek: Dramat (tak świątecznie, wiem xD)
Ostrzeżenia: Długieeee… (niemalże 23 strony w Wordzie)
Uwagi: Gdyby Wam się źle wyświetlił shot (taki rozciągnięty) zejdźcie na dół strony i wyłączcie wersję dla komórek, która mogła Wam się włączyć. Nie wiem co jest z bloggerem i nawet na komputerach zdarza się, że wyświetla w tej wersji niestety).
Zapraszam:


Od jak dawna tego doświadczał? Od chwili, gdy przestał pamiętać. Prześladowało go to od momentu, gdy jego umysł jął działać, łączyć kolory, kształty, nazywać je i katalogować.  Co najmniej dwadzieścia lat temu. I nauczyło go to jednego – nie warto obdarzać uczuciami.

Wysoki, na około metr dziewięćdziesiąt brunet, o miękkich, niesamowicie hebanowych i postrzępionych według najnowszej mody, włosach, bladej, niemal przezroczystej, śniegowej skórze, męskich rysach, opuchniętych na skutek mrozu, popękanych wargach i tajemniczo czarnych, zniewalających oczach, przemierzał szybkim krokiem zaspane ulice Nowego Jorku w poszukiwaniu tego jednego adresu: Stevenup ave. 17. Jego czarny niczym węgiel płaszcz łomotał na wietrze, raz po raz odkrywając ukryte pod nim czarne rurki. Na białym śniegu również czarne, opancerzone, eleganckie buty, pozostawiały charakterystyczne ślady, odciśnięte małe wachlarze. Lewa dłoń, schowana bezpiecznie w jednej z kieszeni, zaciskała się miarowo, w rytm jego kroków. Prawa, w której dzierżył również czarną neseserkę, ukryta pod skórzaną rękawiczką tego samego koloru, drgała lekko. Nienawidził swojej pracy, ponieważ nie lubił mieć styczności z rozklekotanymi i często niezrównoważonymi psychicznie, klientami. W jego mniemaniu nawet wieść o śmierci, zabójstwie, zdradzie czy gwałcie, nie była zbyt ekscytująca. Lecz nie mógł sprzeciwić się przeznaczeniu.

Szedł, nie obawiając się zimna, ani zimowej słoty. Jego cała postać zdawała się emanować chłodem, majestatycznością i mrokiem. Serce, udręczone wieczną zmarzliną, ciężko kołatało w piersi idącego mężczyzny i gdyby nie to, że się ruszał, wielu uznałoby go za zmarłego. Nawet dwadzieścia pięć stopni mrozu nie robiło na nim wrażenia, zdawał się go nie odczuwać. Jego gładkie policzki, pomimo smagania mroźnym powietrzem, nie zaczerwieniły się, tak samo kształtny, lekko ostry nos. Tak jakby pogarszające się warunki klimatyczne nie imały się tego człowieka. Uchiha Sasuke był chłodniejszy niż najgorsza w ostatnim stuleciu, zima w Wielkim Jabłku, mroczniejszy, niż noc, niosąca nieznane czy ostrzejszy, niż jakikolwiek wietrzny zryw. I był z tego dumny. Wysoki kołnierz płaszcza zakrywał dolną część jego twarzy, sprawiając, że wyglądał niczym wysłannik Śmierci. Tylko rozbrzmiewający za nim od kilku minut dźwięk zdradzał, że jest ludzkim potomkiem.

Ze złością wyjął telefon z bocznej kieszeni i choć było mu trudno, odebrał. W końcu był praworęczny, a smartphone niefortunnie znajdował się po lewej stronie jego umięśnionego ciała. Nie dał po sobie jednak poznać, że miał z tym problem. Nigdy nie dawał nic po sobie poznać.
    - Sasuke Uchiha, tak słucham? – Warknął do słuchawki, mając świadomość, kto dzwoni. – Tak, rozumiem… Czyli, że nie mam się zajmować sprawą no Sabaku? Ty ją przejmiesz? … Przyjąłem – jego aksamitny, męski, a zarazem głęboki głos przyciągał uwagę przechodzących obok kobiet. Któż nie chciałby usłyszeć paru milutkich słów z tak kształtnych warg, do tego wypowiedzianych takim rzadkim, seksownym głosem? – A co z Uzumakim? Zostaję? – Grupka dziewczyn w różnym wieku przystanęła, a każda z członkiń posyłała mu wyimaginowane pocałunki. Brunet zmroził je jednym ostrym i naszpikowanym negatywnymi emocjami, spojrzeniem tak, że pod jego naporem rozpierzchły się po ulicach. – Tak, Hatake – z lekkim trudem wsunął komórkę z powrotem w kieszeń spodni i spojrzał na budynek, przed którym się znajdował. A potem na niski, wolnostojący dom, kilka metrów dalej. Jego cel. Przyjrzał się kamiennemu płotowi i żelaznej bramie, po czym podszedł do elektronicznej furtki. Nacisnął guzik.
    - Rezydencja pana Uzumakiego, w czym mogę pomóc? – ''Rezydencja? To przecież podrzędne mieszkanko.''
    - Nazywam się Sasuke Uchiha, byłem umówiony – odczekał dwie minuty i zniecierpliwiony kolejny raz nacisnął wspomniany wcześniej przycisk.
    - Idę, idę – jakiś blondyn, na oko dwudziestokilkuletni z niebiańsko niebieskimi oczami, biegł ku niemu przez średniej wielkości podwórze. – Przepraszam, myślałem, że tym razem się otworzy – w roztargnieniu wskazał bramę. – Nie jestem dobrym elektrykiem, widocznie jej nie naprawiłem – zaśmiał się zdenerwowany i z zakłopotania podrapał się po karku. – Zapraszam – zawołał wesoło, otwierając przed nim skrzypiącą ze starości furtkę. Czarnooki podążył za nieznajomym i z lekceważeniem ukrytym pod pokerową twarzą oglądał dobytek gospodarza. Z zadowoleniem stwierdził, że idący przed nim mężczyzna jest od niego niższy o dobre piętnaście centymetrów. Zawsze miał bzika na punkcie wyższości. Wszedł na blondynem do małego pokoiku, zwanego przez niego przedpokojem, a po rozebraniu płaszcza, do imitacji salonu. Niskie sklepienie haczyło nieznośnie o jego niedawno ułożone włosy. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć panował delikatnie mówiąc, bałagan: porozrzucane ubrania, książki, nawet bielizna czy opakowania po mleku. W pomieszczeniu, nazwanym przez niebieskookiego salonem, znajdowała się tylko spłowiała kanapa, mały, zawalony różnej maści rzeczami, regał, dwudziestocalowy telewizor na niskiej szafeczce, tak samo spłowiały jak kanapa, fotel i wyjątkowo zadbana, jakby nowa, ława pokojowa. Uchiha patrzył i nie wierzył gdzie się znalazł. ''Czy aby ten cały knypek miał pieniądze, by zapłacić za zlecenie?''
    - Kiedy poznam pana Uzumakiego? – Zapytał chłodnym, protekcjonalnym tonem, wyrażającym, co najmniej, obojętność. W oczekiwaniu na odpowiedź chłopaka, który zniknął w kuchni, zaryzykował posadzenie swoich kształtnych czterech liter na miękkim, podłużnym meblu. Odpowiedział mu chorobliwie zaraźliwy, choć nie dla Sasuke, śmiech. ''I czego rżysz, idioto?''
    - Dla pańskiej informacji – do salonu wrócił gospodarz z tacą pełną ciasteczek – ja jestem Naruto Uzumaki – i choć lekko powiedziawszy brunet był zaskoczony, tylko chrząknął. Jedynie jego oczy zdradzały, jak wielką gafę popełnił. Właściciel nieziemsko oceanicznych tęczówek spojrzał na  niego i się uśmiechnął. – Po czym pan wnioskował, bo zgaduję, że tak było, że jestem sługą samego siebie? A nie tym, kim naprawdę jestem? – Krótka cisza ze strony czarnookiego upewniła go, że trafił w sedno.
    - Niech pan wybaczy, zazwyczaj… tak jest. Witają mnie konferansjerzy lub pokojówki – zgrabnie zmienił wypowiedź, jaka powstała mu w głowie. Zazwyczaj nie bywam w tak ubogich mieszkaniach. Blondyn, patrzący na niego przenikliwie, jakby odczytał jego myśli, bo zaśmiał się.
    - Wiem, że ten dom nie jest zbyt… reprezentatywny – oczy bruneta rozszerzyły się w zdumieniu – lecz to jedyna pamiątka po tych, których mam nadzieję, pan odnajdzie, panie Uchiha – zaskoczony, milczał kolejną chwilę, a Naruto, mając dość tej płowej i nic nie znaczącej rozmowy, przeszedł do sedna sprawy. – Rozumiem, że za miesiąc pańskiej pracy mam zapłacić z góry, jak na razie, dwa tysiące?
    - Zgadza się – sięgnął do stojącej u jego stóp, neseserki i wyjął z niej dwa egzemplarze umowy. – Proszę się z nią zapoznać – polecił profesjonalnie, samemu patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Niebieskooki sięgnął po jeden plik dokumentów, rzucając mu raz po raz zaciekawione spojrzenie. Przystojny, dobrze ułożony, chłodny. Ciekawi mnie, kim jest prywatnie. Takim samym gburem? Wiedział jednak, że nie ma czasu, od popisania tego świstka będzie płacił za każdą owocną, bądź nie, sekundę jego pracy. A wolał nie płacić za te jałowe. Zdziwiły go tylko trzy punkty w polu „Obowiązki zleceniodawcy”. Otóż:

(…) 1. Zleceniodawca zobowiązuje się w całości pokryć wszelkie koszty związane z prowadzeniem sprawy, od podpisania Umowy, aż do zakończenia zlecenia, przez co rozumie się wykonanie zleconego zadania, czynności bądź zakończenie bieżącej pracy.
1a) Zleceniodawca ma prawo przedłożyć na piśmie oświadczenie, jakoby nie zamierzał już dłużej korzystać z usług firmy Zleceniobiorcy Hatake & Uchiha, dalej zwaną po prostu „Firmą”, gdy skutki działań jej pracowników go nie satysfakcjonują. Stosowne oświadczenie należy złożyć jak najszybciej, by Firma nie naliczała dalszych kosztów postępowania.
2. Zleceniodawca ma obowiązek uiszczać opłaty miesięczne za pracę pracownika Firmy …Sasuke Uchihy w wymiarze 2000 $, co najwyżej do dnia 20 każdego miesiąca. Jakiekolwiek spóźnienia w opłatach będą skutkowały dniem wolnym dla wcześniej wymienionego pracownika Firmy, za który Zleceniodawca będzie musiał płacić pełne, dzienne wynagrodzenie.
2a). Zleceniobiorca zastrzega sobie prawo zmienić, to znaczy obniżyć, bądź podwyższyć, opłatę miesięczną, w zależności, czy wzrosną czy spadną, wysokości ponoszonych kosztów.
3. Zleceniodawca zobowiązuje się także do nieinterweniowania w działania pracownika, jak również niekwestionowania środków, jakich używa, by wykonać powierzone zadanie. Zleceniodawca jest dodatkowo obciążony zobowiązaniem, nakładanym przez samego siebie w chwili podpisywania Umowy, stwierdzającym, iż musi być szczery z pracownikiem Firmy, udzielać mu odpowiednich informacji, a także przedstawiać do jego dyspozycji różnego rodzaju środki, które mogłyby pomóc w szybkim i zadawalającym obie strony, zakończeniu sprawy.
3a) Zleceniodawca ma prawo do zgłaszania przełożonym pracownika …Sasuke Uchihy o wszelkich niezgodnych z etyką bądź sprawą, czynnościach przez niego wykonywanych. Jeśli Firma potwierdzi niekompetencję pracownika, zobowiązuje się do zwrócenia połowy kosztów postępowania i osobistego zajęcia się wykroczeniem. (…)

Na spokojnie przejrzał każdą stronę papierka, który miał podpisać i sięgając po przedłożony przez bruneta, długopis, skierował się do pola: „Data i podpis zlecającego”. 
    - Czyli mam rozumieć, że nie oskubiecie mnie z kasy i chcecie bez naciągania jak najszybciej to zakończyć? – Zapytał z lekkim uśmiechem. Nie wiedział, czy siedzący przed nim, czarnooki, odpowie na przytyk.
    - Oczywiście, panie Uzumaki – wycedził, zaciskając ze złości zęby. Nie lubił takich prostolinijnych osób, jak ten cały Naruto. I niedouczonych, jak sądził.
    - Rozumiem, aczkolwiek… Jeśli chce pan, żebym podpisał tą „umowę”, proszę przynieść mi poprawny egzemplarz – posłał mu długie, poddenerwowane spojrzenie.
    - Co pan przez to rozumie? – Niebieskooki również na niego spojrzał, odkładając długopis.
    - Choć może nie wygląda, jestem polonistą, uczącym w pobliskim college’u i za nic nie podpiszę żadnego dokumentu, na którym są jakiekolwiek błędy, przykro mi – jedynym oznakiem zdenerwowania, a raczej wkurwienia na twarzy czarnookiego, było pomarszczone czoło. Wziął ze stolika (ławy, jeden **uj) pozostawiony przez gospodarza egzemplarz, odebrał od niego ten dotąd trzymany, uważając na to, by się nie zdradzić, pospiesznie włożył je do walizki, zamknął ją, po czym dumnie wstał.
    - Jeśli tak… Może pan poszukać innej firmy. Nie myślę, bym ja, bądź mój wspólnik, specjalnie dla pana zmieniali treść naszych dokumentów. Do widzenia – wyminął lekko uśmiechniętego blondyna i wyszedł z jego, pożal się Boże, posesji, trzaskając, mimo wszystko, lekko drzwiami.

******

    - Nie rozumiesz, Sasuke – siedział w srebrnym camaro swojego współpracownika, Kakashiego Hatake i słuchał jego wykładu na temat dzisiejszego prawie-klienta. – Znam gościa, który go wychowywał, a w zasadzie z nim jestem. Nie mogę zostawić tego faceta na lodzie – spojrzał kątem oka na siedzącego obok, lekko napuszonego bruneta. – Musisz zdobyć go jako naszego klienta, A swoją drogą – jego zakrytą granatowym bandażem, twarz, rozświetlił uśmiech – byłem pewny, że da nam w kość. To dość inteligentny osobnik – zaśmiał się gardłowo, skręcając w kierunku centrum.
    - Przejmij go – zrezygnowanie z głosie czarnookiego go zdziwiło.
    - Myślałem, że Uchiha się nie poddają – wytknął mu, patrząc cały czas na oblodzoną drogę.
    - Nie mam czasu babrać się z takimi jak on – syknął beznamiętnie, choć jego pięknie poniekąd oczy, ciskały gromy. Jego towarzysz westchnął, udręczony.
    - Bardzo bym chciał, ale mam dość własnych zleceń – odpowiedziało mu cichy syknięcie. – A tak w ogóle, co myślisz o tym, by zatrudnić jeszcze jedną osobę?
    - Chcesz dzielić z kimś udziały? – Hatake zaśmiał się cicho.
    - A ty jak zwykle o pieniądzach. Może tak dla odmiany byś się zakochał? – Wyrechotał chrapliwym głosem szarowłosy mężczyzna.
    - Nie wierzę w te bzdety – odpowiedział, wysiadając z zaparkowanego auta. Jego wspólnik podążył jego  śladem. – Mam zmienić tę cholerną umowę? – Zapytał bez przekonania, choć dobrze wiedział, jaka będzie odpowiedź.
    - Nie masz wyjścia, jeśli tego chce nasz blondynek – weszli do wysokiego budynku z przezroczystymi szybami i milionami zabezpieczeń. Natychmiast podeszła do nich wysoka, zielonooka dziewczyna, o nienaturalnie różowych włosach i miłym uśmiechu.
    - Czym mogę panom służyć? – Zapytała, zezując co chwilę na wyższego z mężczyzn.
    - Poszukujemy samochodu, który pasowałby do tego tu gbura – czarnooki posłał mu złowrogie spojrzenie, a gdy dziewczyna odwróciła się tyłem, szarooki (zmieniłam kolor oczu Kakashiego, żeby było mi łatwiej  - dop. Inaty) szepnął mu na ucho: - Co myślisz? Fajna, ładna, zgrabna… - Sasuke przeszył go wzrokiem.
    - Już wolałbym być gejem – warknął nieprzyjemnie, wzdrygając się na widok uśmiechniętej „słodko” dziewczyny. Hatake zaśmiał się cicho.
    - A czemu by nie, masz przecież całkiem przystojnego, nowego klienta. A wiem, że Uzumaki jest w twoim typie, boć niedawno sypiałeś z tą taką blondyneczką z długimi włosami. Albo tą, piwnooką, z wielkimi zderzakami… - na widok miny swojego kolegi, zaśmiał się jeszcze głośniej. – Przecież możesz być na górze… Mi przynajmniej tak jest dobrze – dodał, podążając za pracownicą salonu samochodowego. Ja i ten kretyn? Niedoczekanie twoje, Kaszalocie. Przecież to idiota… Zresztą, jestem hetero.

*******

- O, pan Uchiha, zapraszam – zaskoczony blondyn wpuścił mężczyznę do domu, zauważając, że jego strój nic, a nic się nie zmienił.
    - Widzę, że majstrował pan przy bramie, otwiera się na dźwięk pańskiego głosu – zauważył miło, starając się nie okazywać całej irytacji sytuacją.
    - A no tak, trochę się natrudziłem, ale się udało – posłał mu szeroki uśmiech, który, nie widzieć czemu, wrył mu się w pamięć. – Co pana do mnie sprowadza? – Zapytał niewinnie, patrząc jak brunet zajmuje miejsce, na którym się usadowił podczas ich pierwszej rozmowy.
    - Ja i mój wspólnik doszliśmy do porozumienia – Chuj, że on na mnie to wymusił, ty idioto – że nie chcemy stracić takiego klienta jak pan, więc zmieniliśmy umowę. Myślę, że nie znajdzie pan więcej błędów – na usta gospodarza wpłynął cwany uśmieszek.
    - A czyżby pan mi wcześniej nie mówił z charyzmatyczną wręcz pewnością siebie, że nie będziecie panowie nic dla mnie, biednego szaraczka, zmieniać? – Zmełł w ustach przekleństwo i odezwał się w miarę miłym głosem:
    - Przepraszam, zachowałem się w sposób nieprofesjonalny, taki błąd się więcej nie powtórzy – rzucił na jednym wydechu, czując jak z każdym słowem wzrasta w  nim wściekłość na tego niechluja, ubranego teraz w sportowe spodnie, oczojebnie pomarańczowe, biały, podkreślający opaleniznę, podkoszulek i równie mandarynkową bluzę z dziwnym płomieniem na piersi i napisem „Wola Ognia”. I niby ja miałbym być z tym kimś? Przecież jesteśmy w każdym aspekcie inni. Z takim czymś to wstyd się publicznie pokazywać. Blondyn przyglądał mu się z triumfującym uśmieszkiem, a Sasuke krew zalewała.
    - Rozumiem. No, to pokaże mi pan nowe umowy? – Jak poprzednio, tak i teraz wyjął dwa identyczne egzemplarze i podsunął  je pod nos niebieskookiego z bliznami. Czyżby się ciął? Po parunastu minutach Naruto odezwał się, lekko smętnym głosem. – Nadal są błędy – niewiele brakowało, a zwykle opanowany, słynący wręcz z tego brunet, wybuchłby i rzuciłby się na niego z pięściami.
    - Mógłby pan powiedzieć mi, gdzie się one znajdują? Osoba odpowiedzialna za nie, je poprawi – Kolejna noc ślęczenia i poprawiania wyimaginowanych błędów stylistycznych, gramatycznych czy jakich tam jeszcze!
    - Łatwiej byłoby mi je pozaznaczać, bo na pięciu to się z pewnością nie skończy. Bo wie pan, nie chodzi o interpunkcję czy ortografię, tylko niedobranie słów. Niektóre z nich są… Jakby to panu powiedzieć… Wsiurskie? Pozwoli pan, że nakreślę czerwonym długopisem? – I kto tu jest tym czymś? Wsiurem? Patrzył w te wpatrujące się w niego niebieskie źrenice i z miłą chęcią patrzył by w nie, gdy jego penis rozpierdalałby jego dupsko na dwoje. Czy ja właśnie pomyślałem o pieprzeniu tego gościa?
    - Oczywiście, proszę – wysyczał w miarę uprzejmie, pamiętając o tym, że dla Kakashiego to naprawdę ważny klient.

*********

- Spójrz na to z innej perspektywy. Od czasów świętej pamięci Itachiego, nikt nie wzbudzał w tobie żadnych pozytywnych emocji – następnego dnia siedzieli w aucie, nowo zakupionym przez Sasuke, granatowym porsche i śledzili męża jednej z zainteresowanych. – Patrz, a to szuja! Idzie do baru go-go! – Hatake wyjął aparat i pstryknął paręnaście zdjęć ofierze. – To się pani Nara zdziwi.
     - Pozytywnych? Dla ciebie wkurwienie to pozytywna emocja? – Warknął czarnooki, samemu robiąc zdjęcia wchodzącej za panem Narą, kobiecie. – I moja panna TenTen tu jest.
    - Patrzysz na to ze złej strony. Nikt prócz tego Uzumakiego nie wzbudza w tobie żadnych emocji. Może to to? – Zapytał, wykręcając numer do swojego zleceniodawcy.
    - Nie, widziałeś go kiedykolwiek? To jakiś… lump – włączył silnik i ruszył z kopyta.
    - A ty gbur, para idealna – zażartował szarowłosy, czekając na połączenie. – Dzień dobry, pani Nara, mam nowe wieści w pani sprawie…
    - Jeśli nawet miałbym być gejem, to za nic nie wziąłbym na swojego uke tego blond-młotka - wymamrotał gniewnie czarnooki, prując przed siebie.

********

- Powinno być dobrze, osobiście nadzorowałem wnoszenie zaznaczonych przez pana poprawek – wyrzucił na przywitanie, by nie przedłużać wizyty, choć w głębi siebie musiał przyznać, że nie czuł się źle w jego towarzystwie. – Więc proszę… - zaniemówił na chwilę, widząc przed sobą niemal nagą postać gospodarza.
    - No, co pan tak stoi, dopiero co wyszedłem z wanny, mogę się przeziębić. Proszę wejść, a ja pójdę się ubrać – wybity z pantałyku wszedł, zajął znane już jego pośladkom miejsce i czekał cierpliwie na niebieskookiego. Pomyślał, że w samym ręczniku, z mokrymi włosami i wodą spływającą po nagim torsie, wyglądał całkiem apetycznie. Teraz przynajmniej wiem, że mężczyźni też mi się podobają. – Panie Uchiha, pozwoliłem sobie zaparzyć kawy, tuż po tym, jak pan zadzwonił – nadal owinięty miękkim materiałem wokół bioder, wszedł do salonu. Tacę z napojami, nową porcją ciasteczek, jak i śmietanką, cukrem i łyżeczkami, postawił na ławie, po czym bez ładu i składu zaczął łazić po pomieszczeniu.
    - Szuka pan czegoś? – Zapytał po kilku dłuższych sekundach, lekko rozbawiony zachowaniem faceta przed sobą.
   - Tak, mmm, to znaczy – nagle zauważył poszukiwaną rzecz za plecami gościa – nie, już znalazłem. – Podszedł trochę niepewnie, a mimo to nadal żywiołowo do czarnookiego i patrząc mu w oczy z dziwnym wyzwaniem, sięgnął ręką po leżącą na oparciu kanapy, bluzkę. Nagle zachwiał się i wylądował na kolanach Sasuke. Sparaliżowany utonął w pełnych niedowierzania jak i ciekawości czarnych tunelach. Nie był świadomy, że roztaczał wokół siebie zapach cedru i pomarańczy, bardzo seksowny dla chłopaka, którego kolana zajmował. Czas jakby się zatrzymał, a oni trwali w tej pozycji. Naruto raz po raz drżał, dolna warga jego ust wykonywała niekontrolowane podskoki, dłonie samoczynnie oplotły kark bruneta, a kolana robiły się miękkie… Oddech przyspieszał, serce łomotało w piersi… - Ja… przepraszam – bąknął po chwili, niezdarnie odpychając się od okrytej granatową koszulą, ciepłej klatki piersiowej, szybko porwał szukaną wcześniej część garderoby i wstał, poprawiając zsuwający się ręcznik. – Przepraszam, jestem dość niezdarny – bąknął nieśmiało, znikając w drzwiach, jak zdążył zauważyć, łazienki.
    - Co tu się stało? – Szepnął do siebie, a jego dłoń skierowała się na krocze. Ukryte pod materiałem spodni prącie, pulsowało leniwie, po niedawnych ekscesach. Czyżbym mu też się podobał? Wspomniał właśnie słodkie rumieńce na twarzy blondyna, drżenie jego ciała, szybki oddech… Na pewno. Ale ja nie mogę być gejem. Po kilku minutach niebieskooki, nadal lekko zakłopotany poprzednim wydarzeniem, opuścił łazienkę i zbliżył się do ławy. Nie odzywając się, chwycił oba egzemplarze umowy i podpisał, bez zbędnych pytań czy docinków.

**********

Leżąc w łóżku, zastanawiał się, co wie na temat Minato Namikaze, faceta, którego przez następne kilka tygodni, może miesięcy, będzie poszukiwał. Jedyna rzecz, jaka przychodziła mu do głowy, to to, że ów mężczyzna, jak dowiedział się od Kakashiego, dwa lata (2006-2007) spędził w stanowym więzieniu za machlojki z narkotykami. To, jak dotąd, jedyna poszlaka. Co prawda, umówił się już z Uzumakim na jutrzejszy ranek w ich biurze na małe przesłuchanie, lecz obawiał się, że blondyn może wiedzieć niewiele więcej. Przecież od kiedy widział swojego ojca ostatni raz, minęło dwadzieścia lat. Tyle czasu, ile go prześladowały koszmary o śmierci całej jego rodziny. Tyle czasu, ile pielęgnował nienawiść do ich zabójcy.

Zmęczony wydarzeniami całego dnia, zamknął oczy i wsunął dłoń pod okrytą satynową pościelą, kołdrę. Jego długie, smukle palce machinalnie oplotły będącą w zwisie męskość i pieszcząc powolnymi ruchami, doprowadziły do jej pulsacji. Sasuke zamknął oczy i poddał się leniwie nadchodzącej, coraz silniejszej, przyjemności. Z początku tego nie czuł, lecz później, gdy mięśnie na przemian napinały się i rozluźniały, serce lekko przyspieszyło swój bieg, a usta zacisnęły się w wąską kreskę, by tłumić jęki, poczuł się nieswojo. Wytrenowana dłoń, śliska od pierwszych kropelek nasienia, zamarła w miejscu, oddech przyspieszył i to nie na skutek rozkoszy. Po powiekami coś zobaczył. Coś, co śniło mu się od kilkunastu lat.

 Choć nie spał, mare nocne dopadły go, na nowo przeżywał śmierć swojej ukochanej rodziny. Widział, jak prowadzący samochód Itachi, jego starszy brat, z długimi, zawiązanymi w luźną kitkę, czarnymi, lecz lekko spłowiałymi włosami, wychyla się do siedzącego z tylu z rodzicami, małego chłopca. Widział przed oczami tę samą noc, burzę, rzęsisty deszcz, jego uśmiech. Słyszał wesołą rozmowę swoich rodzicieli - Mikoto, kobiety o długich, prostych włosach, lekko granatowych oczach i pięknym uśmiechu oraz Fugaku, zamkniętego w sobie i trochę oschłego dżentelmena, z nienaturalnie wielkimi dłońmi. Chciał krzyczeć, widząc dwa jaśniejące punkty, które nieuchronnie się zbliżały, lecz nie mógł. Miał siedem lat i dziwne, jak na jego wiek, opóźnienie w czynnościach komunikatywnych. Nie mógł krzyknąć, powiedzieć, nie mógł ich ostrzec. Na nowo poczuł szarpnięcie w okolicach brzucha, usłyszał przerażający krzyk swojej matki, próbującej zakryć go swoim wątłym ciałem, pisk opon, głośny huk. 
Tracił świadomość, lecz nadal czuł. Do jego małych nozdrzy wdzierał się zapach benzyny, spalanej przez niebezpieczne, pomarańczowe płomienie, dziwnie metaliczny smród czerwonej substancji… Takiej gęstej, gorącej, zalewającej jego twarz… Smakowała dziwnie mdło, aż robiło mu się niedobrze. Na jego szczęście obraz zaczął mu się rozmazywać, lecz nigdy nie zapomni twarzy swojego ukochanego Ototo, umazanej osoczem, poranionej, bladej i jakby nienaturalnej.
    - Sasuke… proszę cię… żyj. Przeżyj braciszku i zawsze o nas pamiętaj. Nie kryj emocji… Krzycz uczuciami, by twoi bliscy… zawsze wiedzieli, że… że ich kochasz. Będziemy na ciebie czekać, tam, na górze – poranioną, zaplamioną dłonią wskazał niebo. – My cię kochamy… uuh… - z jego ust uleciało ostatnie słowo. Siedmioletni chłopiec patrzył zamglonym wzrokiem na umierającego brata i płakał. Na jego policzki spływała łza, za łzą, oddech stał się urywany, a z jego cichego, zaciśniętego dotąd gardła wydobył się krzyk.
    - Nieeeeeee! Mamo! Tato! Itachi – lecz było już za późno. Oni odeszli, na zawsze żegnając się ze światem.

- DOŚĆ! – Ryknął, zrywając się z łóżka i siadając na jego brzegu. – Błagam, dość! – Krzyczał, z bezsilności zaciskając zęby na dolnej wardze. Chwilę później poczuł metaliczny posmak w ustach. – Dość, błagam! – Osunął się na podłogę i ruszając w przód i w tył, próbował się uspokoić. Pozbyć tej cholernej wizji. – Dość… - błagał, układając głowę na miękkim, delikatnym dywanie. – Proszę… - wyszeptał, a jego ciało, choć drżało, to zmęczone i zrozpaczone, szybko utonęło w prawdziwym śnie.

Sasuke Uchihę od dwudziestu lat dręczyły nie tylko koszmary, lecz i wizje. Ułomni tego świata nazwaliby go jasnowidzem, iluzjonistą, czarodziejem czy kim tam jeszcze, karygodnie myląc znaczenie tych wszystkich pojęć. Samemu Uchisze trudno było pojąć, kim tak naprawdę był. On nie tylko przeżywał na jawie wciąż jeden i ten sam sen. Zdarzało się, tak jak teraz, że powstawał jakiś impuls i rzeczywiście przeżywał wypadek rodziny. Widział każdy szczegół przed oczami, słyszał odgłosy łamania kości, miażdzenia czaszki ojca, zgniecenia blachy, ich głosy, krzyki… Czuł zapachy i emocje, jakie temu towarzyszyły, a przede wszystkim obarczał się winą. Obwiniał się o to, że nie mógł ostrzec Itachiego, że nie mógł zrobić nic, by oni żyli. Że nie potrafił krzyknąć.

***********

- Kolejny raz? Idź do psychologa, to naprawdę pomaga – i choć brunet posłał mu krwiożercze spojrzenie, wiedział, co odczuwał. Domyślał się, że nie jest mu lekko, że te wspomnienia go przytłaczają.
    - Nie, dzięki, nie jestem jakimś czubkiem – odparł spokojnie, siedząc przy biurku i czekając na Uzumakiego.
    - A kto mówi, że jesteś? Ale wygadanie się przed kimś może ci serio pomóc – przekonywał Kakashi, pijąc poranną kawę i przeglądając strony internetowe.
    - Powiedziałem tobie i…
    - To, co innego – przerwał mu ostro, zamykając ze złością laptopa. – Ja o wszystkim wiedziałem, byłem przecież przy tym wypadku, jako świeżak. Rozmowa z policjantem, który prowadził twoją sprawę i opiekował się tobą jako tako przez tyle lat, to nie to samo. Jeśli otworzysz się przed kimś, kto cię nie zna, ulży ci – mówił, rzucając mu wyzywające spojrzenia.
    - Nie uważam, by… - przerwał w połowie zdania, gdyż na korytarzu zauważył niebieskookiego blondyna. Leniwie, jakby od niechcenia podniósł się z krzesła, nałożył płaszcz i podjął leżący na dębowym meblu, dyktafon.
    - Sądzę, że on jest idealnym kandydatem, choćby dlatego, że jest sam. Jego matka umarła przy porodzie, ojciec porzucił parę lat później. Spróbuj, nic nie stracisz.
    - Owszem – szare oczy wpatrywały się w niego zainteresowane – reputację.
    - Która jest i tak niska – skwitował kwaśno Kaszalot i nim chłopak odpowiedział, zaprosił gościa skinieniem do środka. – Jesteś idiota, Uchiha. Spróbuj być milszy – dodał, kiwając mu na pożegnanie i przepuszczając Uzumakiego w przejściu. Może Kakashi ma rację?
     - Witam, panie Naruto, może pójdziemy gdzieś na wczesne śniadanie? – Zaproponował, chcąc być jak najdalej od tych czterech ścian. Blondyn, choć zaskoczony zaproszeniem, poczuł się mile połechtany.
    - Z miłą chęcią, panie Sasuke – odpowiedział, po czym wybuchnął śmiechem. I choć Uchiha znów nie wiedział, z czego rży stojący przed nim mężczyzna, tym razem jego śmiech mu się spodobał. Uniósł brew w geście zdziwienia. – Och, po prostu będziemy raczej ze sobą współpracować, więc myślę, że… - trochę niepewności – możemy przejść na ty? No, to mi raczej nie zaszkodzi.
     - Sasuke – bez zbędnych formalności i przytyków, wyciągnął dłoń, lustrując w miarę poprawny strój towarzysza.
     - Naruto – i już po chwili wychodzili z biura, w dość przyjacielskich nastrojach.

**************

- Jesteś pewien, że tutaj możemy spokojnie porozmawiać? – Rozglądał się po niemal pustej jadłodajni z lekkim niesmakiem.
    - Owszem, nie znam spokojniejszego miejsca – obdarzył go wielkim uśmiechem. – No, przynajmniej do godziny dwunastej, wiesz, dzieciaki wracają ze szkół i obiad jest wydawany – brunet pokiwał głową i rozłożył na stole notatnik, pager, długopis i dyktafon. Naruto spojrzał na to wszystko troszkę niepewnie. - Czy to konieczne?
    - Tak, jeśli chcesz, bym jak najszybciej odnalazł Minato-sama – poinformował klienta, zapisując na jednej z kartek datę i godzinę. Blondyn westchnął.
    - Od czego mam zacząć? – Zapytał zrezygnowany, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
     - Opowiedz mi podstawowe informacje o nim, może pokaż zdjęcie? – Zasugerował, lekko rozbawiony. – Nie wiesz jak działają prywatni detektywi?
    - Oj, no wiem, ale liczyłem, że to pominiemy – odebrał od czarnowłosej dziewczyny zamówione kawy i słodząc swoją, zaczął opowieść. – Jak wiesz, moja matka, Kushina Uzumaki umarła, przy moim porodzie. I choć ojciec nigdy nie powiedział mi tego wprost, to wiedziałem, że winą za jej odejście, obarcza mnie. Mieszkałem razem z nim w Lansing, wMichigan, do piątego roku życia. W dniu moich piątych urodzin powiedział mi, że mnie nienawidzi za to, że żyję i ma zamiar mnie oddać do domu dziecka – podczas jego  monologu, Sasuke zapisywał co ważniejsze informacje. – Wtedy mój o wiele lat starszy przyjaciel zaproponował, że się mną zajmie. Był dorosły, odpowiedzialny, miał własny dom właśnie tu, w Wielkim Jabłku…
    - Jak nazywał się twój przyjaciel? – Zapytał cicho Sasuke, oczekując odpowiedzi.
    - Iruka Umino, mieszka tutaj, przy Waszyngton ave. 23/2 – czuł się dziwnie, wyjawiając mu takie wiadomości. – Nie było problemów z adopcją, spędziłem w domu dziecka tylko tydzień, a stamtąd zabrał mnie mój wybawiciel – przerwał, oddychając ciężko. – Dom Dziecka im. Sarutobiego Asumy w Lansing, ulicy nie pamiętam. Pamiętam tylko jednego sąsiada z tamtego miasta… Orochimaru Sannina – wypowiadając jego nazwisko, mimowolnie zadrżał.
    - Coś się stało, Naruto? – Czuł się niespokojnie, widząc reakcję ciała blondyna na to nazwisko.
     - Przez tą szuję mój ojciec trafił do więzienia za narkotyki – odparł, a jego dotąd anielski głos, zmienił się nie do poznania. Stał się bardziej chrapliwy i zimny. – On także wymordował pozostałości mojej rodziny, tak, że teraz jestem sam – dotąd pewny siebie chłopak, nagle jakby skulił się w sobie i spuścił zasmucone oczy. Nagle poczuł na swojej drżącej dłoni jakieś ciepło. Jak zaklęty obserwował smukłe, blade palce, delikatnie głaszczące wierzch swojej pięści,
    - Nie jesteś sam – wyszeptał miękko Sasuke, a chwilę później jakby się otrząsnął i cofnął rękę. – Dlaczego szukasz ojca, skoro był da ciebie nieludzki? – Zapytał, na nowo siląc się na profesjonalizm, choć wbrew sobie czuł, że nie chce, by ten blondynek cierpiał.
    - Chcę podziękować temu człowiekowi za to, że mnie oddał. Nie mogłem trafić lepiej – odparł niebieskooki twardo, burząc wizerunek biednego, osamotnionego anioła.
    - Rozumiem – wyłączył dyktafon i przymknął na moment oczy. – Coś mi się nie zgadza…
    - Tak?
    - Pamiętam, że gdy odwiedziłem cię pierwszy raz, powiedziałeś, że mam znaleźć osoby, po których pamiątką jest twój dom – Uzumaki zaśmiał się smutno, trochę fałszywie.
     - Po odejściu mojej matki Minato związał się z jeszcze jedną kobietą. Chyba miała na imię Anko i mieszkała w domu, który teraz ja zajmuję – odparł na jednym wydechu. – Jeszcze jakieś pytania, panie prokuratorze? – Zironizował, patrząc na niego srogo.
    - Coś ukrywasz, Naruto – stwierdził bez ogródek, patrząc w te nieszczerze, a nadal piękne oczy.
    - Owszem, ale nic, co mogłoby cię interesować, Uchiha – podniósł się i patrząc na niego wyczekująco, wyszedł z jadłodajni. – No, to proszę – wsunął w zaskoczoną dłoń czarnowłosego kopertę. – Z góry za dwa miesiące – dodał, kłaniając się mu na pożegnanie i podążając drogą wolną od śniegu.

***********

 Jako znamy i ceniony detektyw, nie spodziewał się braku współpracy ze strony swojego najprzystojniejszego klienta. Otóż pan Uzumaki przestał się z nim kontaktować tuż po spotkaniu, które miało miejsce mniej więcej miesiąc temu. No, może nie do końca zerwał kontakt, aczkolwiek nie chciał spotkać sie twarzą w twarz. Została mu komunikacja mailowa, lub telefoniczna. Strasznie go to wkurwiało i nie raz miał ochotę porzucić to zlecenie. Co go powstrzymywało? Aż dziw bierze, ale to właśnie ten cwaniacki, odrobinę smutny uśmiech. Uśmiech, który miał nadzieję dziś właśnie zobaczyć. To znaczy, nie tyle co miał nadzieję, co chciał ujrzeć. 

Z majestatem i charakterystycznym dla siebie chłodem obserwował ludzi przechodzących za oknem restauracji, w której właśnie przebywał. Czekał na swojego zleceniodawcę, na którym to wcześniej wymusił to spotkanie. Potrzebował więcej wytycznych, informacji, a przede wszystkim chciał zobaczyć blondasa. Oczywiście, ten powód mianował się, w głowie Uchihy nieoficjalnym, a poprzedni, jak i potrzeba podzielenia  się swoją wiedzą, oficjalnym. Cały on - prawdziwe pobudki pozostawały w głowie, dla tylko i wyłącznie jego wiedzy.  Blade, długie i smukłe palce ze zdenerwowaniem wybijały niespokojny rytm na blacie stolika. Uzumaki się spóźniał i to o całe dwadzieścia minut. Z odpowiednią dozą obojętności ukrywającej wściekłość, sięgnął po telefon z prawej kieszeni płaszcza. Światło palącej się na małej podstawce świeczki, odbiło się w zadbanym, ofoliowanym wyświetlaczu. Kilka minut później, właściciel telefonu z piskiem opon wyjeżdżał spod budynku lokalu w jednym i znanym tylko sobie kierunku.

***************

Szczerze powiedziawszy, spodziewał się tego, co właśnie ma się stać. Słysząc ostre hamowanie i warkot lepszego silnika, wiedział już, że konfrontacja z brunetem jest nieunikniona. Dlatego kilka minut później wpuścił go bez słowa do mieszkania i nie bawił się w uprzejmości. Widząc postawę swojego gościa i wyłapując niebezpieczne cienie w jego oczach,  domyślił się  że nie będzie łatwo.
    - Możesz mi powiedzieć, Uzumaki, czy według Ciebie wyglądam na durnia?  - Syknął Uchiha, rozpoczynając, powiedzmy, dialog.
    - Ciekawe pytanie - zażartował, lecz spostrzegając groźne błyski w granatowych tunelach, dał sobie z tym spokój. - Nie, nie wyglądasz - westchnął cierpiętniczo, zakładając ręce za głowę.- Przepraszam, Sasuke, ale naprawdę nie mam ochoty teraz nikogo widzieć - nie pomogło. Postawił więc wszystko na jedną kartę, stosując swój najlepszy chwyt. Wiedział, że sytuacja tego wymaga. Przymrużył oczy, oblizał prowokacyjnie usta, zatrzepotał rzęsami, po czym wymruczał przymilnym głosikiem: - Wiem, nawaliłem, jestem Twoim najgorszym klientówem, nienawidzisz mnie. - Skutku brak. Jedynie pogorszenie.
    - Po tym, co odstawiłeś, mam pewność, że jesteś niezrównoważony psychicznie. A ja z takimi osobami nie pracuję - niebieskie oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
    - Co chcesz przez to powiedzieć? - Onyks omiótł całą jego postać.
    - Rezygnuję. Nie mam czasu dla takich niezdecydowanych typków, jak ty - odparł zimno.
    - Nie możesz, zawarliśmy umowę... - oceaniczne tęczówki wyrażały szok i swego rodzaju zrozpaczenie.
    - Której ty nie dotrzymałeś - syknął w odpowiedzi, ruszając z powrotem w kierunku wyjścia. - Punkt 3 jasno określa twój obowiązek w stosunku do mnie, jako prywatnego detektywa. Miałeś być szczery i poinformować mnie o wszelkich faktach, które ułatwiłyby mi pracę nad twoją sprawą. A tego nie zrobiłeś - warknął, stając jakieś dziesięć centymetrów przed nim i patrząc na niego z góry.
    - Przecież odpowiedziałem na twoje pytania…
    - Ukrywając więcej, niż ujawniając – stwierdził z pogardą, mijając właściciela najpiękniejszych, a zarazem najbardziej kłamliwych oczu, jakie kiedykolwiek widział.
    - Sasuke, zaczekaj, to nie tak… - obrócił się w progu do zatrzymującego go Naruto.
    - Panie Uchiha – poprawił, a widząc, że ten nie ma mu nic do powiedzenia, wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

************

Wściekły siedział na łóżku i popijał wodą tabletki przeciwbólowe i jakieś psychotropy. Miał dość poprzedniego dnia i myślał, że gorzej być już nie może. Niestety, mylił się. Kolejny raz śnił o katastrofie, jaką przeżył, lecz tym razem sen się zmienił. W, że tak powiem, fabule niezauważalnie, jednak dla Sasuke ten mały szczegół miał duże znaczenie. Bardzo duże. Jak zawsze widział roześmianą rodzinę, słyszał śmiechy, znów oślepiały go dwa jaśniejące i przybliżające się punkty, był świadkiem śmierci każdego z bliskich, ale tym razem… Itachi mówiąc o osobach, które miał kochać, nie wskazywał nieba. Wskazywał… Naruto. Roześmianego Naruto, z kartką w ręce. Słowa, które na niej wykaligrafował, poważnie wryły mu się w pamięć: Odrzuć to, co na wierzchu i zajrzyj głębiej. Pokochaj mnie.” Moglibyście zapytać: Co z tego, że jawa się odrobinę zmieniła, skoro Uchiha nie ma serca i prawdopodobnie już nie spotka Uzumakiego? Zapewne będzie żył dalej, samotny i zamknięty w swojej studni rozpaczy.

Zgodziłabym się z Waszymi wnioskami, sam Sasuke również, gdyby nie to, że jedyny potomek Uchihów… pozwalał, by te wspomnienia w pewien sposób nim kierowały. Może i z zewnątrz był apodyktycznym, wyniosłym i zimnym mężczyzną, lecz wewnątrz… Wewnątrz pragnął stać się takim człowiekiem, jakim widział go Łasic. Co prawda, w jego naturze nie leżało „krzyczenie emocjami”, jednakże dla tej jednej, jedynej osoby, mógłby zaczął je nazywać, poza własnym ja, mówić nimi, żyć nimi. Mógłby wznieść się wysoko ponad chmury i ograniczenia. Tylko dlaczego tym kimś miał być akurat Naruto?!

*************

Tydzień później otrzymał maila z adresem, datą i godziną spotkania. Nadawcą był Uzumaki. Sasuke długo się zastanawiał nad kwestią ewentualnej rozmowy. Ostatecznie nie przekonał go ani Kakashi, krążący ciągle nad jego głową, ani Naruto, tylko wspomniany wcześniej, powtarzający się noc w noc, sen. Tym razem spóźnił się kilka minut, mając pewność, że blondyn przyjdzie. Nie podarowałby kolejnej olewki. Gdy wszedł do restauracji „Pod papugami”, szczerze nie spodziewał się ujrzeć wśród siedzących gości, blondwłosej czupryny. Wolno, uważnie i na pozór obojętnie lustrował otoczenie, aż natrafił na swój cel na zachód, daleko, w głębi pomieszczenia. Spokojnym krokiem ruszył w jego stronę, mijając po drodze eleganckie stoliki, wymyślne ozdoby z draperii i liczne zielone rośliny. Niebieskooki siedział do niego tyłem, wiec miał chwilę, by przyjrzeć się jego jakby przygaszonej i niezgrabnej postaci. Następnie bez słowa zasiadł po drugiej stronie drewnianego mebla i patrząc wyniośle przed siebie, milczał, czekając na to, co Naruto miał mu do powiedzenia. A miał niewiele.
    - Potrzebuję twojej pomocy. Nic o mnie nie wiesz…
    - Ponieważ nie dałeś się poznać – przerwał mu, nadal na niego nie patrząc. Mimo to kątem oka zauważył, że Uzumaki uśmiecha się smutno.
    - Nie czas na słowne przepychanki – odparł, ściągając tym samym wzrok czarnookiego na siebie. – Nie mam za dużo czasu, więc – zatapiając się w onyksie, wyjął z prawej kieszeni małą kasetę – proszę. Przesłuchaj to i zdecyduj, czy jesteś w stanie mnie zrozumieć – dodał, po czym, nie żegnając się, wyszedł pospiesznie z lokalu, pozostawiając Uchihę samego, z nie lada mętlikiem w głowie.

*******************

To, co usłyszał na nagraniu nim wstrząsnęło. Nie spodziewał się, że blondyn miał aż tak… zjebaną przeszłość, ani tego, że będzie płakał. Ale po kolei.

Uchiha zaraz po spotkaniu z blondynem przyjechał do domu i nie rozbierając się nawet, usiadł w fotelu. Trzymając w dłoni dyktafon, nacisnął przycisk z małym obalonym trójkątem. Przez jakieś dziesięć sekund słyszał tylko jakiś szum i trzaski, a potem… Posłuchajcie sami.
    - Cześć, Sasuke – głos Naruto rozbrzmiał i odbijał się przytłumionym echem od ścian mieszkania. – W zasadzie nie wiem, dlaczego zależy mi, byś znał tę historię, równie dobrze mogłem wynająć mniej gburowatego detektywa – cięższy oddech, fałszywy śmiech. – No cóż, padło na ciebie – westchnięcie. – Nie wiem, co prawda, co wiesz, a czego jeszcze musisz się dowiedzieć ode mnie, ale powiem całą prawdę o sobie. Nie spodziewaj się jednak happy endu – kolejny smutny śmiech. – No to tak. Jestem Naruto Uzumaki, mam 27 lat, mieszkam tu, gdzie wiesz. Moimi biologicznymi rodzicami była Kushina Uzumaki i Minato Namikaze, człowiek, którego poszukiwałeś. Moja mama umarła zaraz po porodzie, 10 października 1986 roku. Jestem wcześniakiem. Pierwszy miesiąc życia przeleżałem w inkubatorze w Szpitalu Świętej Teresy w Lansing - Michigan. Potem zabrał mnie stamtąd ojciec i… - dłuższa chwila zawahania pełna trzasków – wychowywał mnie przez następnych pięć lat, aż do 12 listopada 1991 roku, gdy to trafiłem do domu dziecka, o którym ci wspominałem – kolejny ciężki oddech. Sasuke przypuszczał, że za tym kryje się coś, o czym wolałby nie słyszeć. Lecz musiał. – Jak mi się mieszkało z ojcem? Pewnie byś zapytał. I co miałbym ci odpowiedzieć, patrząc w te zimne i przenikliwe oczy? – Uchiha niespokojnie poruszył się na fotelu. – Prawda jest taka, że przez cały ten okres Minato pił, urządzał sobie imprezy i orgietki, a zajmowały się mną jego kurewki. Zdarzało się nawet, że przez kilka dni nie miałem co jeść, piłem to, co udało mi się sięgnąć. Nie raz kosztowałem alkoholu, oliwy czy innych podobnych świństw. Blizny, które szpecą moje policzki są natomiast efektem gniewu mojego rodziciela, że tak go nazwę. Ojciec często stosował wobec mnie nakazy i zakazy oraz przemoc. Pewnego dnia, kiedy miałem niespełna cztery lata, wrócił późno do domu z wieczornej libacji u sąsiada i zauważył bałagan, jakiego narobiłem, sięgając do lodówki po mleko – dłuższa przerwa, w czasie której Sasuke zastanawiał  się, czy nie nacisnąć „stop”. – Podchmielony złapał mnie w ramiona i ł najpierw mocno potrzasnął, a widząc, że nie płacze, chwycił za nóż. Jedyne, co dalej pamiętam, to krew na policzkach i w ustach i straszliwy ból – kliknięcie, plastikowo-metalowy przedmiot wzlatuje w powietrze pchnięty silną ręką bruneta, a mimo to z gracją ląduje na kanapie. Mężczyzna poderwał się i zaczął chodzić po pokoju, z miejsca na miejsce. To, czego się do tej pory dowiedział zgadzało się z jego ustaleniami, jak i je uzupełniało. Sasuke czuł się troszkę… skonsternowany. Ocenił blondyna po wyglądzie oraz po sposobie bycia, nie doszukując się ukrytych bodźców. Zdał sobie sprawę, że właśnie złamał jedną ze swoich reguł. Nie zachował się tak, jak zwykle, porzucając odpowiednią dozę współczucia, a przede wszystkim zrozumienia i empatii. Naprawdę nie chciał słuchać dalszego wywodu niebieskookiego, bo w końcu rozumiał, dlaczego ten nie był od początku szczery.
    - Kurwa! – Krzyknął, uderzając z całej siły w kremową pufę, która pod naporem jego uderzenia, rozleciała się na kawałki, po drodze taranując stojak na piloty. Zawiódł, bez dwóch zdań, nie wiedział tylko, że przed nim jeszcze ta najgorsza prawda.

Przeszukiwał strony internetowe, spisy ludności, wewnętrzne spisy pracowników firm, do których miał dostęp, byleby tylko nie myśleć o tym, co jeszcze skrywała taśma, a co odsłuchał godzinę temu. 

- Ale nie to jest najgorsze. Mój ojciec… mnie molestował – krótka cisza, potem jakby łkanie i zmieniony uczuciami głos. – W dniu jego urodzin, osiemnastego września*, zawołał mnie do siebie, by mi coś pokazać – pociąganie nosem. – Minato tego dnia był stosunkowo miły, wziął mnie na lody, do zoo… Ja nie wiedziałem, co się za tym kryje i jak to dzieciak, cieszyłem się miłością i troską rodzica – po drugiej stronie słyszał szum wody i chlapanie, jakby Naruto obmywał twarz. – Wieczorem przyszedłem, zgodnie z jego wolą, do jego pokoju. Pamiętam jak przez mgłę, że ojciec siedział na łóżku, ubrany w bokserki i czekał na mnie. Gdy się zbliżyłem, wyjął zza pleców dziwną maskotkę – lisa z dziewięcioma ogonami z dziwnym liściem wyszytym na czole. Nazwał go Kurama i powiedział, że bardzo przeprasza za te blizny na policzkach, ale chciał mnie do niego upodobnić. Z tego, co spamiętałem, pluszak miał wąsy, imitacje moich ran. Z radości… - kolejne łkanie i cięższe oddechy… - Z radości przytuliłem się do Minato i pocałowałem w usta. A wtedy zaczęło się piekło. Ojciec wymyślił grę na cześć lisa. Jakkolwiek by tego nie nazwać, po prostu mnie zgwałcił nie zważając na mój ból i upokorzenie. Potem powtarzało się niemal każdej nocy, dopóki się nie zbuntowałem. Oszczędzę ci szczegółów, bo teraz i tak już za to nie odpowie – westchnięcie. – Gdy postawiłem się rodzicielowi, wyrzucił mnie z domu, jak wiesz. Jak znalazłem się w Domu Dziecka? Może nie uwierzysz, ale poszedłem tam sam. Międzyczasie o wszystkim dowiedział się Umino, który od czasu do czasu bawił się ze mną i dokarmiał, kiedy nie widział ojciec. Nie wiem jak on to zrobił, ale w przeciągu siedmiu dni załatwił wszelkie pozwolenia i wyjechałem z nim tutaj. – W tym momencie Sasuke pomyślał o Kakashim i jego kontaktach. Ale to niemożliwe, by znał czekoladowowłosego w tamtym czasie. – Nie będę opowiadał o tym, jak mi się żyło z Iruką. Powiem ci tylko, że nieporównywalnie lepiej, niż z poprzednim opiekunem. Nadal nie wspomniałem o drugiej żonie mojego rodziciela, Anko Mitarashi. Była to kobieta zachłanna, o naturze węża, wiesz, śliska. Kiedy ja wyprowadzałem się do Nowego Jorku, ona zajęła moje miejsce w domu rodzinnym. Z tego, co dowiedziałem się z Internetu i samego Umino, dom spłonął kilka lat temu, za sprawą Orochimaru, który też nakablował na Minato glinom – dłuższa przerwa pełna muzyki. – Wybacz, przez przypadek włączyłem radio. Anko, zaraz po aresztowaniu mojego ojca, znalazła sobie przydupasa i wprowadziła do mieszkania, w którym teraz rezyduję – Sasuke uśmiechnął się w tym miejscu na wspomnienie swojej myśli sprzed miesiąca. – Nie wiem jak to się stało, ale gość, z którym siedziała, niejaki Jiraya, zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Żebyś sobie nie myślał, dowiedziałem się o tym wszystkim niedawno – weselsze tony w głosie Naruto. – Wiem tylko tyle, że Mitarashi odebrała mojego ojca z więzienia i ślad po nich zaginął. Tylko tyle wiem, ale rozmawiałem już z człowiekiem pracującym w Archiwum Stanowym, dopuszczą cię do wszelkich dokumentów związanych z moją rodziną i tamtą kobietą – Uzumaki znów westchnął, prawdopodobnie przed omówieniem ostatniej kwestii, która go dręczyła. – Szukam Minato, nie tylko dlatego, że chcę mu podziękować za wygnanie. Chcę też z nim porozmawiać, bo wiem, że… że gdyby nie ja i mój poród, byłby innym człowiekiem. To tyle. Czekam na wiadomość od ciebie, co dalej z moją sprawą – znów fałszywy śmiech. – Cześć.

Zdziwił się, bo z łatwością zdobył adresy nie tylko miejsc, o których mówił Naruto, ale też i paru innych instytucji. Zerknął na zegarek wiszący nad oknem. Wyjął telefon i wykręcił numer.
    - Kakashi? Jesteś w biurze? … Tak, będę za dwadzieścia minut, pojedziesz gdzieś ze mną. … Potrzebuję twojego nazwiska i wtyk.

****miesiąc później****

- Rezydencja pana Naruto Uzumakiego, tak…
    - Otwórz, to ja, Sasuke – usłyszał piknięcie, a w następnej chwili metalowa brama otworzyła się przed nim. Nie zdążył wejść na schody prowadzące do mieszkania, a już blondyn na niego czekał.
    - Co ty tutaj robisz? – Spytał, głosem wyrażającym czyste zaciekawienie i zaskoczenie. – Nie…
    - Ubieraj się, tylko porządnie – rozkazał, wymijając go i wręcz wpraszając się do mieszkania.
    - Słucham?! – Naruto zamknął drzwi i odwrócił się stronę gościa. Obaj przez chwilę mierzyli się wzrokiem. – Nie myślałem, że cię jeszcze tu zobaczę – puścił uwagę niebieskookiego mimo uszu i rzucił mu płaszcz. Wcześniej otaksował go wzrokiem i stwierdził, że nie wygląda najgorzej.
    - Ubieraj się, wychodzimy – uciął krótko, nie mając ochoty na pogawędki. Jeszcze chwila i się spóźnią, a tego Uchiha nienawidził. Jednakże, jak na złość, Uzumaki stał w miejscu, posyłając mu piorunujące spojrzenia.
    - Jakim prawem śmiesz mi grozić?! – Ryknął, nadymając śmiesznie policzki i zapierając się piętami. Sasuke, widząc jego upór, wyjął ciężką artylerię. Tak jak poprzednio, podszedł do niego blisko i patrzył przez moment z góry. W tym momencie Naruto przypominał mu matkę, niejaką Ognistą Habanero, której zdjęcia oglądał przez ostatnie kilka tygodni. Podejrzewał też, że mężczyzna ma również niezłomny charakter, więc z zaskoczenia go pocałował. Z początku delikatnie, lecz potem głęboko i z pasją. Ogniście. Zamroczony blondyn nie wiedział, co się z nim dzieje.
    - Co to było? – Spytał, lecz wtedy znów poczuł tą kwaśnawą, aczkolwiek uzależniającą wiśnię. Pocałunek znów trwał krótko i znów nawet nie zdołał się obronić. Uchiha nie skomentował tego i zauważywszy, że ten ma ubrane buty, pociągnął go za sobą.

*************

Gwiazdy, gwiazdy i jeszcze raz gwiazdy na niebie. Śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg na poboczu. Szron na szybach, ciemność przed sobą, za sobą, nad sobą. Spokojny, zdystansowany i milczący brunet oraz…
    - Możesz mi powiedzieć, dokąd jedziemy?! – Zbulwersowany, nabzdyczony i śpiący blondyn.
    - Dowiesz się w swoim czasie, prześpij się – odparł tylko, sprawdzając lusterka. 
    - Nie! Masz mi powiedzieć teraz, co się dzieje! To… to jest porwanie – warczał, rzucając się niespokojnie na siedzeniu.
    - Jutro się wszystkiego dowiesz…
   - Nie ma jutro! Jedziemy już trzy noce i dwa dni! Posłuchał, gburze! Zjawiasz się u mnie po miesiącu od naszego ostatniego spotkania, napadasz, całujesz, a teraz gdzieś porywasz! Zatrzymaj samochód, albo powiedz, o co chodzi! – Jedyną odpowiedzią był uśmiech i krótkie zdanie, które niczego mu nie wyjaśniało.
    - Poprosiłeś, bym zajrzał głębiej, więc to robię.
    - Jakie prosiłem?! Ja nic takiego nie pamiętam! Uchiha! – Zmełł w ustach przekleństwo i prowadził dalej, nie zważając na krzyki człowieka obok, który i tak szybko zasnął. Sasuke wierzył, że robi dobrze.

************

Następnego dnia, około godziny siedemnastej, zaparkował samochód przed budynkiem, który niejednokrotnie widział w ciągu ostatniego miesiąca. Tak jak się spodziewał, pozostały tylko fasady i sterta gruzu. Zauważył jednak z tyłu, lekko schowaną dobudówkę, wyglądającą na niedawno wybudowaną. Uśmiechnął się pod nosem i potrzasnął delikatnie wciąż śpiącym mężczyzną.
    - Naruto… Naruto, obudź się, jesteśmy na miejscu – niebieskooki rozciągnął się leniwie i przetarł oczy. 
    - Gdzie jesteśmy? – Zapytał, lecz po chwili zamilkł, poznając skrzynkę pocztową z lat dzieciństwa. Zamazany napis na niej głosił, że te ruiny to posesja Mi…to Nami…ze. – Odnalazłeś mój dom? – Obejrzał się i utonął w czarnych tunelach.
    - Odnalazłem twojego ojca – poprawił, widząc jak jego twarz tężeje. – Czeka na ciebie za tymi drzwiami – wskazał brązowy prostokąt dobudówki. – Wszystko zależy od tego, czy chcesz z nim rozmawiać – podsunął, wyłapując w lazurowych oczach strach i coś na wzór wdzięczności.
    - Ja… ja… - nie wiedział co powiedzieć. Sasuke, kierowany nieznanym mu instynktem, położył mu dłoń na ramieniu i poklepał przyjaźnie. 
    - Idź, poczekam – chwilę później poczuł zapach pomarańczy i wanilii oraz ciepło drugiego ciała.
    - Dziękuję – wyszeptał Naruto, po czym odsunął się od niego tak, by patrzeć mu w oczy. – Nikt nie zrobił dla mnie czegoś takiego – dodał, niepewnie próbując go pocałować, jednak Uchiha go odepchnął.
    - Idź, będzie czas na to potem – kilka sekund później siedział sam w samochodzie, planując miejsce kolejnego postoju na noc.

**************

Powoli, by nie ominąć żadnego szczegółu, podchodził do mieszkania ojca. Idąc, lustrował wzrokiem popalone zwaliska cegieł i drewnianych bali. Uzumaki próbował sobie cokolwiek przypomnieć, chociażby jak wyglądały poszczególne pomieszczenia, jednak bez skutku. Nie pamiętał nic, poza skrzynką przed resztami płotu. Naruto przeszedł przez imitację furtki i skierował się do budynku za ruinami. Szedł niepewnie, a im bliżej był wejścia, tym bardziej zwalniał. Stojąc przed dębowymi drzwiami, zawahał się. Wyciągnął dłoń zaciśniętą w pięść a potem ją cofnął. Znów wyciągnął, lecz tym razem się nie uląkł i mocnymi uderzeniami knykci, popukał w drewnianą zaporę. Otworzyła mu kobieta, posiwiała, ubrana w dres.
    - Dzień dobry, jestem…
    - Nic nie mów – przerwała mu czarnooka, przyglądając się jego postaci. – Te same, niebieskie oczy, złote włosy… Naruto?
    - Yhym – nieśmiało przytaknął, rozpoznając w gospodyni niejaką Anko. 
    - Choć. Ojciec czeka na ciebie – przytaknął, po czym ruszył za czarnowłosą, zamykając za sobą drzwi. Zauważył, że domek jest urządzony całkiem schludnie. Zdziwiła go masa zdjęć jego i matki, porozwieszanych na każdym wolnym skrawku ścian. Chciał o to zapytać, lecz kobieta go ubiegła. – Musisz wiedzieć, że Minato… umiera – powiedziała, nie patrząc na niego i zatrzymując się przed jedną parą drzwi.
    - Umiera? – Powtórzył głucho, niepewny tego, co w tym momencie czuje.
    - Ma raka płuc. Jak zapewne wiesz, on całe zycie…
    - … palił, tak wiem – dokończył za nią z dziwną determinacją. – Zostawisz nas samych? – Spytał, choć i tak nie pozwoliłby jej wejść do środka. Ta rozmowa jest zarezerwowana tylko dla niego i ojca.
    - Oczywiście – odparła, po czym zniknęła w salonie. Kremowe ściany i pomarańczowe fugi napawały go otuchą, ale i odrazą. Zapukał, po czym ostrożnie wsunął się do pokoju. Pierwszym, co zobaczył, było wielkie, małżeńskie łoże. Łoże, na którym Minato go zgwałcił. Ten widok go odrzucił. Chwilę postał w miejscu, zauważając, że obok wielkiego łóżka stoi tylko mała szafeczka i fotel, nic więcej. Podszedł bliżej, pozwalając, by wyblakłe ze starości oczy, ukryte za okularami, objęły jego postać. Pierwsze wrażenie? Naruto  poczuł, jakby zamienili się rolami – teraz to on był silnym napastnikiem, a leżący przed nim mężczyzna, słabą, poszarzałą ofiarą. Minato w żadnym miejscu nie przypominał tyrana, którego zapamiętał. Wychudłe, pomarszczone kończyny, nienaturalnie powykręcane reumatyzmem, długie, siwe włosy, założone na uszy…

Pokój wypełniała cisza pełna bólu, niedomówień, żalu i winy. Cisza niepozwalająca wybaczyć.
    - Naruto? – Blade wargi wyszeptały to imię, a dłoń machinalnie uniosła się. Blondyn usiadł na fotelu i podjął rękę ojca.
    - Witaj, tato – wyszeptał, patrząc na człowieka, którego nie umiał nienawidzić. – Jak się czujesz?
    - Nie najlepiej, mam…
    - Raka, tak wiem, Anko mi powiedziała – przerwał pragnąć mu oszczędzić wysiłku. W tym momencie nie potrafił inaczej.
    - Jesteś do mnie taki podobny – wycharczał staruszek i zaczął się dusić. Druga z dłoni, trzymająca chusteczkę, powędrowała do ust, by zaraz zając się spływającą czerwoną cieczą. Uzumaki nie odzywał się. Nie wiedział od czego zacząć. -  A jak ty sobie radzisz?
    - Świetnie, dziękuję za troskę – starał się ograniczać wypowiadane słowa, by negatywne emocje nie miały ujścia.
    - Pewnie ciężko ci było beze mnie – niebieskooki nie odpowiedział, nie widząc w tym sensu. – Ten twój znajomy… Sasuke… - wymawiał z trudem poszczególne słowa – odnalazł mnie. Powiedział, że chciałbyś ze mną porozmawiać, synu – dziwne tony w głosie Namikaze zaalarmowały chłopaka.
    - A ty nie masz mi nic do powiedzenia? – Zapytał, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Podczas całej rozmowy mierzył się z ojcem wzrokiem.
    - To, co miałem ci do powiedzenia, powiedziałem ci dwadzieścia cztery lata temu.
    - Nadal obwiniasz mnie o śmierć mamy?! – Podniósł głos, jednocześnie zaciskając dłonie w pięści.
    - Ty tu jesteś, jej nie ma, rachunek jest prosty – odparł staruszek, poprawiając się nieznacznie.
    - To co robią na ścianach moje zdjęcia?! – Mówił tym samym, zdenerwowanym tonem.
    - Nie wiem, ja ich nie powiesiłem – przyznał, nie patrząc na swoje dziecko. Naruto przełknął gorzką prawdę i przywołał na usta uśmiech.
    - Nie kłóćmy się, tato, nie po to przejechałem pół kraju…
    - Dobrze. Masz mi coś do powiedzenia?
    - Tak – choć nadal nie podobał mu się ton, jakiego używał Minato, postanowił zaniechać awantury. – Chcę ci powiedzieć, że ci wybaczam i sam proszę o wybaczenie – wyblakłe oczy rozszerzyły się zdumieniu. – Nie powinienem…
    - Ty mi wybaczasz? – Przerwał mężczyźnie i podnosząc się z trudem do siadu. Wtedy też Uzumaki zauważył, że biała pościel jest w paru miejscach poplamiona krwią. – Niby co?
    - Jak to co? – Zapytał, zaciskając zęby. – Molestowałeś mnie… - Namikaze zaśmiał się drwiąco.
    - Chyba nie mówisz o tych kilku niegroźnych zabawach, co synu? – W Naruto krew zawrzała. Poderwał się z zajmowanego miejsca, patrząc na rodziciela z góry.
    - Zniszczyłeś mi tym życie! – Krzyknął, sprawiając, że do pokoju wbiegła zdenerwowana Anko.
    - Co się dzieje? – Spytała, patrząc to na jednego, to na drugiego. – Minato?
    - Nic, mój… pan Uzumaki wychodzi – wycharczał gospodarz, po czym zaczął się dusić. Kobieta natychmiast do niego podeszła. Blondyn posłusznie cofnął się do przedpokoju i patrząc ostatni raz na człowieka, który go spłodził, powiedział:
    - Cieszę się, że przyjechałem – wyblakłe oczy śledziły mimo bólu, każdy jego krok – bo mogę zrobić to, co od zawsze chciałem – dłuższa wymiana spojrzeń. – Dziękuję ci za to, że oddałeś. A raczej wyrzuciłeś. Dzięki tobie mam życie lepsze od tego, które miałem w snach – wyszedł z budynku, mając nadzieję, że ten obcy człowiek, leżący na białym posłaniu, zrozumiał aluzję. Wsiadł do auta i nie odzywał się ani słowem. Po chwili ruszyli, pędząc przed siebie.

***************

Ostry, namiętny, pełen krzyku i westchnień, seks. Jedyny sposób, na chwilowe zapomnienie, tak zwana odskocznia od problemów. Wzajemne pieszczoty, jęki, szepty, ciężkie oddechy. A potem… sen.

Tym razem nie śnił o wypadku. Tym razem on i Naruto całowali się przy blasku księżyca. Księżyca, który mienił się paleta barw i który przypominał mu uśmiechnięta twarz Itachiego. Sasuke był szczęśliwy, w końcu odnalazł tę jedną osobę. I choć tej nocy nie robili sobie żadnych wyznań, Uchiha wiedział, że nie zrezygnuje z tego człowieka. Za żadne skarby.

**************

Naruto znalazł w Uchisze ostoję i wsparcie. Niecały rok później z uśmiechem na ustach żegnał swojego ojca,  człowieka, który tyle zniszczył w jego życiu. Jednakże Uzumaki był mu też wdzięczny – dzięki niemu poznał najwspanialszego faceta pod słońcem – pełnego ciepła, miłości, wsparcia i zrozumienia. Obaj odnaleźli wartość w życiu, którą postanowili się kierować. Hołdowali jej wiele lat, dopóki i na nich nie przyszła pora.




*data wymyślona przeze mnie.
Wesołych Świąt, moi Kochani!